Od kiedy Razack Traore opuścił Lechię, ta drużyna zmieniła się nie do poznania. Co prawda zdarzały się jakieś niezrozumiałe wyjątki, typu Duda, które twierdziły, że po odejściu Afrykańczyka gdańska ofensywa ma taką samą siłę rażenia, ale wiadomo, że nie można ich traktować serio. Razack był dla Lechii prawie wszystkim i do jego poziomu nikt się nie zbliżył nawet na metr. Ani Ricardinho, ani Wiśniewski, ani żaden inny Machaj. Nie ta liga. Teraz jednak to wszystko ma się zmienić, bo Lechia w końcu ściągnęła – przynajmniej patrząc na CV – poważnego piłkarza. Przed momentem roczny kontrakt z klubem (plus opcja przedłużenia) podpisał Daisuke Matsui.
Jak zwykle, można więc zadać dwa pytania – skoro facet ma papiery na granie, a chyba ma, to dlaczego ląduje w średnio poważnej lidze i przy okazji – jaki ma defekt? Zdaniem jego menedżera, Tomasza Drankowskiego (agencja Foot Link), Matsui regularnie otrzymuje lukratywne oferty z Bliskiego Wschodu, ale od dziewięciu lat mocno trzyma się Europy i nie uśmiecha mu się dalsza emigracja. Główną wadą jest natomiast wiek, ponieważ Japończyk ma już 32 lata, a poważne granie dawno za sobą. Mniej więcej od dwóch-trzech lat jego kariera znajduje się na równi pochyłej i przejście do Lechii ma mu pomóc w prawdopodobnie ostatnim skoku jakościowym w karierze. Jeśli nie uda mu się teraz, to raczej do końca pozostanie mu już tylko odcinanie kuponów.
Do Matsui’ego od początku przekonanie mieli jednak gdańscy działacze (niektórzy nawet sugerowali podpisanie kontraktu po tym, co zobaczyli na Youtube), ale trener Probierz potrzebował oczywiście kilku treningów i sparingu (powyżej możecie zobaczyć, jak się zaprezentował). – Musiałem sprawdzić, jak ten zawodnik będzie pasował do zespołu, ale jeżeli ściągamy reprezentanta Japonii, to wiadomo, że chodzi o piłkarza nietuzinkowego, który potrafi grać w piłkę. Mamy plan, by ustawiać go jako bocznego, ofensywnego pomocnika, ale dopiero zobaczymy, jak się wkomponuje. Potrzebowaliśmy takiego piłkarza, ale Lechia ma się opierać na jedenastu graczach. Podejdźmy do tego transferu spokojnie i nie róbmy z Daisuke bohatera. Niech najpierw zagra w kilku meczach – powiedział nam przed momentem Probierz.
Co ciekawe, na dzień przed oficjalnym związaniem się Japończyka z Lechią, w ostatniej chwili do gry wkroczyły kluby z jego ojczyzny, które uznały, że skoro Daisuke ma oferty z Europy, to jest na tyle poważnym towarem, że warto jeszcze o niego powalczyć.
Rzućmy więc okiem na jego „skille”…
Oba powyższe nagrania wyglądają dość obiecująco, momentami nawet imponująco, ale nie ma co się czarować… Matsui swoje najlepsze chwile ma już dawno za sobą. Najlepszy okres w jego karierze przypada na lata 2004-2010, kiedy grał regularnie w reprezentacji Japonii (m.in. na afrykańskim mundialu), był czołowym pomocnikiem w lidze francuskiej, zaliczał kupę asyst, a prasa nazwała go nawet „słońcem Le Mans”. W Ligue 1 zagrał łącznie 148 razy w czterech klubach, a zainteresowanie nim wyrażało kilka włoskich oraz niemieckich zespołów, a także Celtic i Rangers. Japończyk zdecydował się jednak na pozostanie we Francji, ale od 2010 roku, gdy poszedł na wypożyczenie do Toma Tomsk, jego kariera znalazła się na zakręcie. Na moment wrócił jeszcze do Grenoble, a potem, via Dijon, wyjechał do Bułgarii, gdzie występował średnio w co trzecim meczu, nie strzelił gola i zaliczył ledwie jedną asystę.
W międzyczasie był jeszcze proponowany Legii, przyjechał nawet na testy, ale wtedy Maciej Skorża bardziej potrzebował napastnika i zamiast Matsui’ego na Łazienkowskiej zameldowali się Ismael Blanco i Nacho Novo. Zimą pojawił się też temat Central Coast Mariners, ale szybko upadł, gdy Australijczycy zorientowali się, że za zawodnika trzeba Bułgarom zapłacić.
Co dalej z Matsuim? Widzimy trzy możliwości. Pierwsza – nazwijmy to drogą realistyczną – czyli pogra sobie sezon na poziomie nieco wyższym, niż przeciętny ekstraklasowy pomocnik, ale i niższym, niż gwiazdy naszej ogórkowej ligi, po czym zwinie manatki i ruszy w stronę słońca, jak przystało na zakończenie filmu z samurajami.
Druga, pesymistyczna, to pójście w ślady wspomnianych Nacho Novo i Blanco. Wreszcie trzecia, ultra-optymistyczna, którą roztaczają przed gdańszczanami menedżerowie zawodnika, a która nie do końca przekonuje nas – samuraj zagra na poziomie Traore+, rozsławi nazwę Lechii w swoim kraju, po czym odejdzie do ostro napalonych na jego umiejętności klubów z Azji, pozwalając gdańszczanom na dopięcie budżetu niezłą sumką z transferu. Którą drogą podąży? Co do tego nie ma pewności, ale nawet jeśli okaże się niewypałem i w Gdańsku odegra rolę czarnego charakteru, w tej historii będzie przynajmniej jeden pozytywny bohater. Pewna japońska aktorka, która wkrótce pojawi się na gdańskich trybunach…
