Pisaliśmy już, że futbol w żeńskim wydaniu traktujemy trochę jak… inną dyscyplinę sportu. Niby wszystko się zgadza – piłka taka sama, dwie bramki, dwadzieścia dwie osoby na boisku. Wiemy, że istnieje, a jednak nigdy nie widzieliśmy powodów, dla których kibic tej „typowej” piłki chciałby to oglądać, szczególnie jeśli mowa o dyscyplinie w wykonaniu siedemnastolatek Są jednak takie chwile, kiedy faktów nie wypada ignorować i kiedy sukces trzeba nazwać po imieniu – sukcesem pełną gębą. POLSKA DRUŁ»YNA PIŁKARSKA SIĘGNĘŁA PO MISTRZOSTWO EUROPY. Reprezentacja kobiet do lat 17 ograła w finale rówieśniczki ze Szwecji 1:0.
Naprawdę należy docenić fakt, że polski zespół piłkarski okazał się lepszy od innych drużyn – z innych krajów. To nie zdarza się często, chyba że mówimy o meczu sparingowym z jakimś FK Jablonec. Nie zdarza się często i w męskim wydaniu piłki nożnej nie przytrafi nam się prawdopodobnie jeszcze przez lata świetlne. Jesteśmy pewni szacunku i sympatii dla tych dziewczyn. W czasie transmisji, którą koniec końców obejrzeliśmy, a co!, dowiedzieliśmy się ( bo przecież nie ma sensu ściemniać, że wiedzieliśmy o tym wcześniej), że w Szwecji w piłkę nożną gra ponad 100 tysięcy kobiet. W Polsce – 4,5 tysiąca. Te siedemnastoletnie dziewczyny, przynajmniej na papierze, były dla Skandynawek mniej więcej tym samym, kim dla reprezentacji Fornalika jest kadra Liechtensteinu. Chyba nie ma w tym wielkiej przesady.
Mało kto spodziewał się, że awansują choćby to turnieju finałowego, tymczasem one sięgnęły po mistrzostwo Europy. Brawo! Poznajmy główne bohaterki. Poznajmy ich twarze, chociaż kilka.
Dominika Dereń, która zagrała dziś świetną piłkę z prawego skrzydła…
Ewelina Kamczyk, która w jeszcze lepszym stylu wykończyła te bramkową akcję…
Wreszcie Ewa Pajor.
Napisalibyśmy, że dziewczyna śmiało mogłaby zawstydzić w Turbokozaku Pawła Abbotta, bo technikę – jak na kobietę i to w takim wieku – ma niewiarygodną, ale nie wiemy czy wypada, bo ostatecznie jednak pod bramką szwedzkiej drużyny była dziś tak skuteczna jak kiedyś Peszko w meczu z Niemcami.
Od początku towarzyszyły nam dość mieszane uczucia. Mieliśmy w pamięci choćby niedawny sparing beznadziejnej w ostatnim sezonie Warty Poznań, która w kilkadziesiąt minut wbiła pierwszej reprezentacji kobiet dziesięć goli, ale jednak dało się tym emocjonować. Były jakieś zalążki gry kombinacyjnej, wychodzenia z obrony kilkoma podaniami, masa chęci. Było oczywiście wiele typowego „pałowania”, trochę jak w niższych ligach. Ale na koniec był też efekt.
Szwedki wydawały się silniejsze fizycznie i lepiej zorganizowane, ale właściwie po kwadransie już nie było tego widać. To Polki – a przede wszystkim Ewa Pajor – miały trzy, cztery okazje do podwyższenia rezultatu. Komentatorzy co chwilę podkreślali, że rywalki będą górować nad naszymi dziewczynami warunkami fizycznymi, będą groźne przy rzutach rożne, ale nic takiego się nie stało. Przez większość meczu ani jeden strzał po kornerze nie poleciał w światło bramki.
Druga połowa to już dość szczęśliwa męczarnia, pełna murowania we własnym polu karnym, ale teraz to nieistotne. 1:0 – mistrzostwo Europy. Jeszcze raz szacunek dla tych dziewczyn.


