Reklama

Piękni, pięćdziesięcioletni: Saleta, Gołota, Michalczewski

Jan Ciosek

Autor:Jan Ciosek

07 marca 2018, 16:50 • 7 min czytania 9 komentarzy

Drugiego takiego roku w historii polskiego boksu nie było i raczej nigdy nie będzie. W ciągu czterech miesięcy, między styczniem, a majem 1968 roku urodziły się trzy legendy ringu. Wieloletni mistrz świata wagi półciężkiej, mistrz Europy wagi ciężkiej i mistrz świata w kick-boxingu, no i oczywiście jedyny w swoim rodzaju gość, dla którego rodacy zarywali noce. Jeśli szybko policzyliście to już wiecie: Dariusz Michalczewski, Przemysław Saleta i Andrzej Gołota w tym roku kończą okrągłe pięćdziesiąt lat. A Przemek nawet dokładnie dziś. Co słychać u Trzech Muszkieterów polskiego ringu?

Piękni, pięćdziesięcioletni: Saleta, Gołota, Michalczewski

Życie jest niestety brutalne. Składanie życzeń na pięćdziesiątkę legendom polskiego boksu to doskonały moment do refleksji dla wszystkich, którzy pamiętają ich najlepsze czasy. Tak, to prawda: jesteśmy starzy i młodsi nie będziemy. Można się tym faktem łamać, można też podejść do wszystkiego z uśmiechem. Jak choćby dzisiejszy jubilat, do którego z samego rana zadzwonili z życzeniami dziennikarze Weszło FM.

Z roku na rok moje życie podoba mi się coraz bardziej. Nie czuję jakiejś drastycznej różnicy pomiędzy wczoraj, kiedy miałem 49 lat, a dziś, kiedy stuknęła mi pięćdziesiątka. Prawdę mówiąc, nie czuję też różnicy między dziś, a czasem, kiedy miałem 30 lat – mówił na antenie Przemysław Saleta. Od dziś – piękny pięćdziesięcioletni. Podobnie, jak Andrzej Gołota, który z „Chemkiem” toczył pięć lat temu ostatnią zawodową walkę. Za dwa miesiące dołączy do nich także Dariusz Michalczewski. Co tu dużo gadać – cała piękna epoka w historii polskiego boksu.

Bokserskim Trzem Muszkieterom z 1968 roku różnie się wiodło w ringu, różnie w życiu i biznesach. Każdy miał okresy, w których był na szczycie, oraz takie, gdy było naprawdę krucho. Albo pod względem sportowym, albo wizerunkowym, albo finansowym. Ewentualnie każdym po kolei, lub co gorsza – równocześnie.

Brąz w Seulu, złoto w Goeteborgu

Reklama

W boksie amatorskim najwięcej ugrał Gołota. W 1988 roku wywalczył brązowy medal na igrzyskach olimpijskich w Seulu. Mogło być nawet złoto, ale w półfinale z Baikiem Hyun-Manem doznał kontuzji łuku brwiowego. Na tyle poważnej, że lekarz nie pozwolił na kontynuowanie pojedynku. Gołota był wściekły, wiedział, jaka szansa przeszła mu koło nosa.

Faktem jednak jest, że jego medal był jednym z ostatnich, jakie polscy bokserzy wywalczyli na igrzyskach. Po Seulu (4 brązowe) na olimpijskim podium zdołał się zameldować już tylko Wojciech Bartnik w Barcelonie. Przez kolejnych 26 lat – posucha.

Niedługo po olimpijskich sukcesach Gołoty, dał o sobie znać Przemysław Saleta. Zanim zaczął karierę w boksie zawodowym, zdobył tytuły zawodowego mistrza Europy i świata w kick-boxingu. O tym, jakim echem odbiły się te sukcesy, niech świadczą miejsca w Plebiscycie „Przeglądu Sportowego”. W latach 1990 i 1991 zajmował odpowiednio szóste i piąte.

Kiedy Saleta odbierał statuetkę za 1991 rok, młodszy od niego o dwa miesiące Dariusz Michalczewski też miał powody do świętowania. Kilka miesięcy wcześniej, w wieku 23 lat, wywalczył w Goeteborgu tytuł amatorskiego mistrza Europy w boksie (waga półciężka). Nominacji do nagrody „Przeglądu Sportowego” jednak nie dostał. Trzy lata wcześniej nie wrócił ze zgrupowania reprezentacji Polski w Niemczech, szybko postarał się o tamtejszy paszport. Przez Polski Związek Bokserski został dożywotnio zdyskwalifikowany. W Plebiscycie znalazł się dopiero po latach, w 2002 roku. Wtedy, po latach boksowania w niemieckich barwach, zadeklarował, że czuje się Polakiem i przed walką z Richardem Hallem odegrano mu „Mazurka Dąbrowskiego”.


Michalczewski był wtedy wieloletnim mistrzem świata, legendą wagi półciężkiej, niepokonanym w 46 zawodowych walkach. Halla znokautował, kolejnego Derricka Harmona – również. Potem jednak po zaciętej walce przegrał z Julio Cesarem Gonzalezem. Nie brakowało głosów, że zadbali o to niemieccy promotorzy, którym „Tygrys” jako Polak przestał pasować.

Pierwszy mistrz wagi ciężkiej

Reklama

A propos niemieckich promotorów – w podobnym czasie przykrą niespodziankę sprawił im także Przemysław Saleta. Bokser, którego kariera w pewnym momencie stanęła w miejscu, został zaproszony do Dortmundu na walkę o mistrzostwo Europy z niepokonanym reprezentantem Niemiec Luanem Krasniqim. Nikt na niego nie stawiał, nikt mu nie dawał większych szans, do Dortmundu nie pojechał żaden polski dziennikarz. Saleta zaskoczył wszystkich, demolując faworyta. Pas stracił w pierwszej obronie, ale tego, co wywalczył, nikt mu nie odbierze. Został pierwszym polskim mistrzem wagi ciężkiej.

Mogło być inaczej, bo przecież od wielu lat w USA na światowym poziomie boksował Andrzej Gołota. „Endrju” przegrał przez dyskwalifikację epickie boje z Riddickiem Bowe’em, potem uległ Lewisowi i Tysonowi. W 2004 roku dostał kolejną w karierze mistrzowską szansę. O pas IBF walczył z Chrisem Byrdem. Po 12 rundach sędziowie wypunktowali remis, zdaniem wielu obserwatorów – krzywdzący dla Polaka. Pół roku później Gołota znów boksował o pas – tym razem WBA z Johnem Ruizem.

Mistrz był dwa razy na deskach, stracił punkt za cios po komendzie, trafił 103 razy przy 141 ciosach Polaka. A jednak – wszyscy sędziowie przyznali zwycięstwo Ruizowi. To była kradzież w biały dzień. W ostatniej walce o pas kontrowersji już nie było. Gołota w niespełna minutę przegrał z Lamonem Brewsterem. Na koniec kariery uległ jeszcze przed czasem Tomaszowi Adamkowi oraz Przemysławowi Salecie.

Michalczewski karierę skończył znacznie wcześniej, w 2005 roku. Z najlepszym bilansem z grona Trzech Muszkieterów, z największą liczbą tytułów i sukcesów. Oraz – co nie bez znaczenia – z największą kasą zarobioną na ringu. Przez lata był najlepiej zarabiającym polskim sportowcem, z dochodami na poziomie kilkunastu milionów złotych rocznie. Gołota potrafił zarobić wielkie pieniądze za walki z Lennoksem Lewisem, czy Mikiem Tysonem, ale miał też chude okresy. „Tygrys” przez prawie 10 lat panowania na tronie wagi półciężkiej notował wyłącznie okresy dobre i bardzo dobre. Inna sprawa, że sporo kosztowały go kolejne rozwody – w 2004 z Dorotą i w 2009 z Patrycją.

Filantrop, czy damski bokser?

Z trzecią żoną, Barbarą, pobrał się w 2009 roku. Nieco ponad rok temu małżeństwo trafiło na okładki wszystkich kolorowych pism. Niestety, nie z powodu dwójki rosnących dzieci, czy bardzo dużej aktywności Michalczewskiego w działalności charytatywnej. Barbara wezwała do domu policję, twierdząc, że mąż ją bije, znęca się i wyzywa. Funkcjonariusze znaleźli przy bokserze niewielkie ilości narkotyków. Żona później wycofała się z oskarżeń, sąd ukarał „Tygrysa” tylko grzywną w wysokości 3 tysięcy złotych. Mleko się jednak wylało. Budowany przez lata wizerunek może nie runął, ale na pewno pojawiły się na nim liczne rysy. Michalczewski sprzedał sieć siłowni (za 4 mln złotych), wystawił na sprzedaż także luksusowy apartament (warty 3 mln). Mieszka ponoć z rodziną w Stanach Zjednoczonych. Od wybuchu skandalu nie udziela się publicznie i trzeba przyznać, że to pierwszy taki okres w jego życiu.

Średnio aktywny jest także Andrzej Gołota. Wystąpił w Polsce w „Tańcu z Gwiazdami”, ale na stałe mieszka w Chicago. Ma dwoje dorosłych dzieci i żonę Mariolę, tę samą od 28 lat. To ona zadbała o to, żeby zarobione w ringu pieniądze nie zostały wydane na głupoty. Mądre inwestycje, głównie w nieruchomości, sprawiły, że ani Andrzej, ani jego dzieci i pewnie wnuki, o zaplecze finansowe nie muszą się martwić.

Przemysław Saleta w życiu miał bardzo różne etapy. Bywało raz lepiej, raz gorzej. Kilka biznesów mu nie wyszło, kilka razy znajdował się na granicy bankructwa. Dwa razy był żonaty, oba małżeństwa się rozpadły. Ma dwie córki. Jedna z nich – Nicole – przez lata była poddawana dializom. 11 lat temu bokserski mistrz Europy zdecydował się jej oddać nerkę. Po operacji nastąpiły poważne komplikacje, Saleta doznał niewydolności oddechowej i krwotoku wewnętrznego. Przez pewien czas zagrożone było jego życie. Ostatecznie wszystko skończyło się dobrze. Na podstawie tej historii został nakręcony film „Bokser” z Szymonem Bobrowskim i Anną Przybylską w rolach Salety i jego żony.

Już z tylko jedną nerką Saleta wznowił karierę bokserską i wystąpił w hitowych walkach z Gołotą (wygrał przez nokaut w 6. rundzie) i Adamkiem (przegrał przez techniczny nokaut w 5. rundzie).

Reset w Tajlandii

Dziś Saleta obchodzi urodziny i spędza kilka dni w Polsce. Na stałe mieszka w Tajlandii, gdzie prowadzi świetnie działający biznes. Organizuje „Saleta Life Camp”, czyli sportowe wakacje z treningami bokserskimi, muay thai. – To coś dla ludzi, którzy chcą złapać formę. Mam coraz więcej chętnych. To doskonały reset i dla głowy, i dla ciała, bo wakacje to najlepszy moment na to, żeby zwolnić, skupić się na sobie i nabrać dobrych nawyków – tłumaczył na antenie Weszło FM.

Saleta zapewnia, że dziś jest zupełnie innym człowiekiem niż kilka lat temu. Jednocześnie podkreśla, że fizycznie jest w doskonałej formie i absolutnie – nie czuje się pięćdziesięciolatkiem.

Pierwsza pięćdziesiątka minęła super, zapowiada się, że następna będzie równie dobra. Jestem w dobrej formie. Jedyne, czego żałuję ze względu na upływający czas, to fakt, że mając 50 lat nie da się zawodowo uprawiać sportu – mówi. – Nie ukrywam, że tęsknię za walkami, ale cóż: było, minęło. Każdy, kto kiedyś boksował, potem za tym tęskni. Bo nie ma sportu, który wyzwalałby większą adrenalinę niż ta, którą się czuje, wychodząc do ringu.

Brutalna prawda jest taka, że takiej paki, jak ta z 1968 roku możemy nie mieć już nigdy. Panowie! Za walki, za zwycięstwa, emocje, za zarwane noce, za dumę, za łzy – jeszcze raz wielkie dzięki! I wszystkiego dobrego!

JAN CIOSEK

Fot. Facebook Przemysława Salety

W każdy poniedziałek o 21:00 na antenie Weszło FM na żywo program o boksie “Ciosek na wątrobę”.

Najnowsze

Komentarze

9 komentarzy

Loading...