Reklama

Ile jest Franka we Frankowskim?

redakcja

Autor:redakcja

05 marca 2018, 20:37 • 3 min czytania 42 komentarzy

Strzela, podaje, drybluje, asystuje. Z Legią Warszawa zagrał na mistrzowskim poziomie, dzisiaj, z małą pomocą Guilherme, wygrał Jagiellonii Białystok kolejny mecz. Urodził się w 1995 roku, jest jednym z nielicznych zdrowych skrzydłowych z polskim obywatelstwem. Nazywa się Przemysław Frankowski i choć na razie Google wypluwa na jego nazwisko takie wyniki…

Ile jest Franka we Frankowskim?

…to już wkrótce obaj panowie mogą się zamienić kolejnością w tej wyszukiwarce. Przemysław Frankowski zaczął wiosnę z takim przytupem, że formalnością wydaje się wizyta Adama Nawałki w Białymstoku, a następnie sprawdzenie zawodnika lidera Ekstraklasy w którymś z meczów kontrolnych reprezentacji. Nie chodzi już nawet o umiejętności, o gaz, przebojowość – to widzieliśmy u Frankowskiego od paru miesięcy. W tej rundzie, może nawet szerzej: w tym sezonie, dokłada jednak do tego coś ekstra – zdolność pociągnięcia drużyny, gdy wynik jest na styku, gdy kolegom gra niespecjalnie się klei a obrońcy rywala bez trudu powstrzymują większość ataków. Tak było dzisiaj – wiślacy, mimo osłabienia już w 9. minucie, gdy po kontuzji Wasilewskiego obronę utworzyli Palcić, Arsenić, Velez i Cywka, radzili sobie dobrze z całym arsenałem ofensywnym Jagi. Bezradni byli Novikovas i Pospisil, Bezjak irytował spóźnionymi wyjściami do gry, najwięcej szumu robił Burliga, ale był to raczej szum kniei niż huragan Katrina.

No to Jagę na plecy wsadził Frankowski. Wykorzystał Guilherme do zgrania na ściankę, wjechał w pole karne Wisły i pokonał Cuestę, jakby właśnie przechadzał się po Puszczy Białowieskiej, a nie grał szalenie istotny z punktu widzenia tabeli mecz.

Akcja ważna o tyle, że Jagiellonia grała dzisiaj średnio. Szwankowało tempo, było sporo niepewności, przy odrobinie ostrzejszym arbitrze z boiska wylecieć mógł Romańczuk. Nade wszystko zaś – dwukrotnie dała się w dziecinny sposób podejść podaniami Mitrovicia ponad głowami obrońców. Carlitos z jesieni w obu przypadkach byłby w stanie się jeszcze wrócić, żeby na wszelki wypadek każdego obrońcę przedryblować po dwa razy. Niestety dla wiślaków – w zimowo-wiosennej formie, dwukrotnie spieprzył doskonałe zagrania z głębi pola. Poza tym Wisła za wiele nie stworzyła – nadal widać było stare przyzwyczajenia do dogrywania większości piłek na Carlitosa, który tym razem kompletnie zawodził. Szczytem było przyjęcie prostego podania w aut oraz dwukrotne nadzianie się na obrońców Jagiellonii w taki sposób, jakby kauczukowa piłeczka odbijała się od ściany.

Reklama

Co poza tym? Warto mimo wszystko wspomnieć o drugim golu, choć nie sądzimy, by wiślacy byli w stanie wyrównać nawet, gdyby mecz trwał 180 minut. Po prostu, po bramce Frankowskiego było pozamiatane. Ale drugie trafienie to ciekawe studium przypadku skrajnej rezygnacji z walki o piłkę w defensywie. Oryginalną postawę wobec nadlatującego dośrodkowania zaprezentował przede wszystkim Velez. Rozumiemy, że z Mitroviciem przegrałby w koszykówkę jeden na jednego, ale najwięksi teoretycy sportów opartych na wyskoku nie raz i nie dwa podkreślali – da się częściowo zniwelować różnicę wzrostu, jeśli niższy z zawodników wyżej wyskoczy. Velez tymczasem postanowił się skulić, licząc, że Mitrović wzruszy się widokiem zrezygnowanego liliputa i nie wykorzysta swoich 193 centymetrów.

No ale Mitrović te centymetry wykorzystał.

2:0, trzy punkty, nieszczególnie porywająca gra, ale czy w ogóle można takiej oczekiwać, gdy w tygodniu Jaga przez 90 minut rozjeżdżała Legię przy Łazienkowskiej? Tutaj liczyło się spokojne zwycięstwo i utrzymanie przewagi nad stołecznym klubem. Jaga tego dokonała i… chyba nawet się nie spociła. Chyba że przy setkach Carlitosa, ale tutaj już od dłuższego czasu – więcej dymu niż ognia.

[event_results 425104]

Reklama

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

42 komentarzy

Loading...