– Dostawałem wiele listów, zostawiłem na pamiątkę dwie walizki. Niektóre były dość dziwne. Dziewczyny wysyłały zdjęcia, na których pozowały na łóżku. Ubrane, ale i tak mnie to zadziwiało – wspomina w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” z serii „Chwila z…” Izy Koprowiak Marcin Mięciel.
GAZETA WYBORCZA
W „Wyborczej” sporo sportu – rośnie nam nadzieja polskiego kobiecego biathlonu, Kamila Żuk, wywiad z Michałem Sulęckim i jego „zakonnym” życiu przed kolejną walką, Polska bardzo mocna w Lidze Mistrzów siatkarzy. A z piłki nożnej – zapowiedź starcia chwiejnych gigantów, Lecha i Legii.
Dłuższy staż Bjelicy, który nie skutkuje niczym sensowniejszym niż efekt pracy Jozaka, to jednak niejedyny powód krytyki. Poznański zespół gra fatalnie, brzydko, męczy się nawet z najsłabszymi przeciwnikami, gubi punkty, z kim popadnie. Legia nie pozostaje mu dłużna. Przegrała już osiem spotkań! Więcej niż choćby Arka Gdynia. Lech ma cztery porażki, ale za to aż 10 w większości irytujących remisów, tyle co ostatnia w tabeli Sandecja.
Przede wszystkim Lech nie wytrzymuje rywalizacji z Legią o tytuły. Choć ambicje obu klubów są porównywalne, to w Poznaniu od lat nie potrafią im sprostać. Za rządów prezesa Karola Klimczaka, który w 2011 r. uporządkował finanse i zawrócił Lecha znad przepaści (był blisko bankructwa), zespół dodał do gabloty zaledwie jedno trofeum – mistrzostwo w 2015 r. Niczego poza tym nie zdołał osiągnąć, co najwyżej grę w fazie grupowej Ligi Europy w 2015 r. (ale słabą, bez sukcesów porównywalnych z czasami, gdy eliminował z pucharów Juventus Turyn czy Deportivo La Coruna albo wygrywał z Manchesterem City w latach 2008-10) i zdobyty Superpuchar, który nie jest jednak uważany za zdobycz poważną.
SUPER EXPRESS
Bjelica VARczał na VAR, a ten go uratował – to największy piłkarski tekst w „Superaku”. „SE” wciąż „gra” środowymi meczami ligowymi, nic wartego cytowania.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Cel dla klubów z góry tabeli: dorwać Jagę.
Zaplecze wraca do gry, a jednym z najważniejszych pytań dla układu sił jest: jakiego Petteriego Forsella zobaczymy?
– Uważam, że w naszej szatni nie ma bardziej zdeterminowanej osoby niż Petteri. Dla niego zegar tyka już dość szybko i to może być jedna z ostatnich szans zaistnienia w poważnym futbolu – mówi właściciel legnickiego klubu Andrzej Dadełło o Finie, który w tym roku skończy 28 lat. – W drugiej połowie poprzedniego sezonu zawiódł nas, ale z powodu słabości ludzkich, a nie kroków przeciwko nam. Gdyby był bez skazy, nigdy by nie trafił do Legnicy, bo piłkarsko to nie jest zawodnik na Miedź. Nieprzeciętni, ale i bez wad – zawsze wybiorą klub lepszy, bogatszy od nas – dodaje szef klubu.
Peter Hybala, były trener juniorów Borussii uważa, że gdyby Borussia nie miała tyle cierpliwości, Lewandowski mógłby nie zrobić takiej kariery.
Słyszałem pana wypowiedź, że gdyby w Dortmundzie po pierwszym sezonie nie byli cierpliwi względem Roberta Lewandowskiego, jego kariera mogła się potoczyć zupełnie inaczej. Może pan to rozwinąć?
Lewandowski przyszedł do Dortmundu z Polski. Miał przed sobą Lucasa Barriosa, który był ulubieńcem kibiców. Lewandowskiego nikt nie znał. Nie miał kumpli w mediach, którzy by się o niego upominali. Fani nie wiedzieli, że jest dobry, więc nie naciskali na trenera, by dać mu szansę. Jurgen Klopp chciał grać jednym napastnikiem. I Lewandowski mógł mieć problem. Trzeba mu było dać czas. To ważne, by właściwie rozpoznać w klubie potencjał zawodnika. Dwudziestolatkowie, nawet z wielkimi możliwościami, zwykle potrzebują czasu. Ale w futbolu często go nie ma. Gdy przegrasz cztery mecze jako trener, już cię w klubie nie ma. Fani mogą być emocjonalni, ale działacze muszą być spokojni. Niewielu to jednak potrafi. Dlatego uważam, że Lewandowski miał szczęście, bo w innych klubach niż Dortmund, mogliby z niego zrezygnować.
Przed nami mecz wagi ciężkiej w Warszawie.
Kłopot w tym, że odkąd Jozak prowadzi warszawską drużynę, nie da się jednoznacznie stwierdzić, jaka naprawdę jest Legia. Zespół jest w ciągłej przebudowie taktycznej oraz personalnej. Mecz z Lechem będzie piątym w tym roku, który Legia rozpocznie w innym zestawieniu niż poprzednie spotkanie. Tym razem zabraknie pauzującego za czerwoną kartkę Antolicia, do debiutu szykują się wypożyczeni w dwóch ostatnich dniach okna transferowego pomocnik Cafu i obrońca Mauricio. Szukanie optymalnego zestawienia trwa, czas, punkty i Jagiellonia uciekają. Lech grą nie zachwyca, ale w tym roku zdobył tyle punktów, co Legia – siedem – i utrzymuje dystans do warszawian w tabeli.
Stołecznemu zespołowi brakuje stabilizacji i przewidywalności nie tylko w kwestii wyjściowego składu. Legia jest jak Forrest Gump – nigdy nie wiadomo, jaki cukierek zostanie wyjęty z bombonierki. W oczy rzuca się przede wszystkim brak stabilizacji oraz przewidywalności.
Przed tymże starciem Maciej Henszel z „PS” porozmawiał z Robertem Gumnym. A w nim porusza między innymi temat niedoszłego transferu do Gladbach.
Po powrocie z Niemiec ważną rolę odegrali koledzy z drużyny i trener Nenad Bjelica? W szatni mieliście wówczas rozmowę…
…i nasz szkoleniowiec pokazał wtedy, że jest ze mną w tym – nie ukrywam – trudnym momencie. Zresztą widziałem jego wypowiedź, że teraz się nie udało, ale w następnym oknie, albo jeszcze w kolejnym, odejdę za większe pieniądze. Mnie powiedział to samo. Koledzy także. Na dłuższą metę nie przejąłem się, że transfer nie doszedł do skutku. Choć jasne, był jeden czy dwa dni smutku.
Łzy?
Kilka było. Ale to normalne w przypadku młodego chłopaka, przed którym otwierała się taka szansa. Wielki kontrakt, wielki klub i nagle w jednej sekundzie to runęło. Przeszło mi bardzo szybko, emocje ustąpiły i skupiłem się na tym, co przede mną.
Dalej rozmowa z Karolem Świderskim, człowiekiem, który został dżokerem.
Karol, człowiek, który został dżokerem – napisałem nieco żartobliwie. Wszedł pan w spotkaniu z Lechią i zdobył piękną bramkę, zaś na Łazienkowskiej efektownym golem głową postawił pan pieczęć w bezapelacyjnym triumfie nad Legią.
To naprawdę fajne uczucie, kiedy wchodzisz z ławki i dokładasz nogę, czy głowę do wygranej i to na stadionie Legii, bo nie czarujmy się, nie jest łatwo wygrać w Warszawie. Chyba nikt nie przypuszczał, że tak zdominujemy gospodarzy. Co do dżokera, człowiek nie ma za wiele czasu, aby się pokazać, a jednak ostatnio udało mi się to dwa razy z rzędu. Nie będę ściemniać i odpowiadać, że rola wchodzącego mi odpowiada. Z drugiej strony, nie mam zamiaru marudzić i strzelać focha, że nie zaczynam w podstawowej jedenastce. W pierwszym spotkaniu przeciwko Piastowi, miałem asystę, chociaż mecz generalnie mi nie wyszedł. W moje miejsce wskoczył Roman Bezjak i teraz to on jest pierwszym wyborem trenera. Tylko, że ja łatwo nie odpuszczę i w zdrowej rywalizacji zechcę odzyskać miejsce. To znaczy w zdrowej, kiedy przestanę kaszleć…
Michał Trela przybliża historię Diego Ferraresso, którego karierę uratował… Hristo Stoiczkow.
Jego bułgarski sen nie trwał wiecznie. Ferraresso zaczął grać mniej, kontrakt dobiegł końca. Klub go nie przedłużył i młody piłkarz został na lodzie. Musiał wrócić do Brazylii. Wydawało się, że marzenia o podboju Europy prysnęły na zawsze. – Byłem w Brazylii dziesięć miesięcy. Starałem się w tym czasie dostać do któregoś z klubów. Nie miałem jednak żadnych kontaktów w świecie piłkarskim. Nigdy wcześniej nie grałem w Brazylii. Nikt mnie nie znał i nikt o mnie nie słyszał. A ekstraklasa bułgarska nie robiła na nikim wrażenia – podkreśla. Przez blisko rok próbował trenować samemu i utrzymywać się w formie. Wierzył, że jeszcze będzie zawodowym piłkarzem. Nie wiadomo jednak, jak potoczyłyby się jego losy, gdyby nie Hristo Stoiczkow. – Znał Perreirę. Któregoś dnia go spotkał i spytał, co się dzieje z Diego, bo dawno go nie widział w ekstraklasie. Mój agent powiedział, że jestem w Brazylii, bo skończył się mój kontrakt w Liteksie. Jakiś czas później Stoiczkow polecił mnie prezesowi II-ligowego Czawdaru Etropole. Znów mogłem grać w piłkę – mówi obrońca Pasów.
W „Chwili z…” Izy Koprowiak dziś Marcin Mięciel. Jak popularny był swego czasu wśród dziewczyn?
Wciąż odbiera pan głuche telefony?
Już nie. Obcy ludzie nie mają mojego numeru.
W latach 90. zdecydowanie łatwiej można go było zdobyć. Moja znajoma była w pana tak zapatrzona, że dorwała książkę telefoniczną, znalazła numer do pana mamy. Zadzwoniła do Tczewa, powiedziała, że jest koleżanką i poprosiła o numer. Pani Helena przekazała numer, Marzena zadzwoniła, rozmawialiście. Podejrzewam, że takich historii pamięta pan na pęczki.
To fakt, trochę osób do mnie wydzwaniało… Sporo było właśnie głuchych telefonów. W końcu wyłączałem aparat z prądu, żeby nie budził mnie w środku nocy. Dostawałem wiele listów, zostawiłem na pamiątkę dwie walizki. Niektóre były dość dziwne. Dziewczyny wysyłały zdjęcia, na których pozowały na łóżku. Ubrane, ale i tak mnie to zadziwiało.
I nigdy nie kusiło, żeby do którejś odpisać, umówić się?
Przecież ich nie znałem. Na żaden list nigdy nie odpowiedziałem. Odsyłałem jedynie zdjęcia w koszulce klubowej z autografem.
fot. FotoPyK