Szanujemy dokonania Cezarego Trybańskiego czy Macieja Lampego, ale tak naprawdę to właśnie Marcin Gortat jest pierwszym polskim koszykarzem, który poradził sobie w najlepszej lidze świata. Dziś mija dokładnie dziesięć lat od jego debiutu na parkietach NBA i niestety, coraz częściej myślimy o tym, co się stanie, gdy już stracimy możliwość oglądania go w barwach Wizards. Na razie jednak wykorzystajmy okrągły jubileusz, by przypomnieć sobie, dlaczego to nasz idol. A powody do tytułowania go takim mianem daje nie tylko na boisku.
1. #57
Powiedzmy sobie szczerze: to nie jest najwyższy numer, jaki można dostać w drafcie. Druga runda, końcówka. Niżej od Marcina stały w 2005 roku akcje tylko trzech zawodników. Został wybrany przez Phoenix Suns, ale Słońca jeszcze tej samej nocy oddały go do Orlando Magic. Wydawało się, że będzie jak meteor, wleci do ligi na parę meczów, po czym wróci do Europy – wskazywano przede wszystkim na jego niewielkie doświadczenie. Sam Gortat przyznawał – zaczął romans z koszykówką jako 17-latek, miał do nadrobienia całe lata, podczas których jego rywale do miejsca w elicie zdzierali kolana na amerykańskich parkietach.
Zresztą od razu wskoczył na jednego z najwyższych koni w lidze. Na jego pozycji w Orlando rządził Dwight Howard. więc Gortat trafił do Europy i na swoją szansę musiał poczekać. Otrzaskał się z koszykówką, stał się gwiazdą Bundesligi i dokładnie 1 marca 2008 roku spełnił marzenie o debiucie w NBA. 2 minuty i 21 sekund. 2 punkty, 1 zbiórka. Wtedy w Polsce cieszyliśmy się z każdej rozegranej minuty, pamiętając, że Maciej Lampe zagrał w NBA trochę ponad 10 godzin i rzucił w tym czasie 215 punktów.
Przez trzy lata.
Gortat, który w 2008 roku zaczynał już funkcjonować w świadomości ekspertów od NBA jako człowiek, który przynajmniej w roli zadaniowca i zmiennika Howarda ma szansę utrzymać się w lidze dłużej niż na jeden sezon, wniósł te liczby na dotąd nieznany w Polsce poziom.
2. Czy to kiełbasa?
Shaquille’a O’Neala znają wszyscy. Genialny center, może i jeden z najlepszych w historii, do tego showman, człowiek-orkiestra, charyzmatyczny lider szatni i zwierzę medialne. No i nie umiał rzucać osobistych, ale to inna sprawa. Na boisku status legendy, w świecie szeroko pojętej branży rozrywkowej, do którego płynnie wskoczył z parkietu… Chyba również. Humor. Dystans. Zdolność improwizacji. Do tego kontrast między gabarytami, statusem w świecie koszykarskim, a stylem żartów, które uskuteczniał w studiu telewizyjnym. To działało i ciągle działa jak magnes na telewidzów, a zagościć w którejś z tyrad Shaqa na dowolny temat – to dla koszykarza zaszczyt.
Dlatego też jednym z cieplejszych wspomnień ostatnich lat jest pełne uwagi i szczerego zaciekawienia pochylenie się O’Neala nad… polską kuchnią.
Sprawa wygląda tak: studio pomeczowe w Atlancie, jednym z ekspertów jest Shaq, analiza gry Marcina Gortata. O’Neal kilkukrotnie powtarza hasło „barbecue pierogi”. My już wiemy, że coś jest nie tak, inni w studiu najwidoczniej też coś podejrzewają. Później, w trakcie rozmowy z Gortatem, pada kluczowe dla całej sprawy pytanie – ale to, wraz z reakcją Marcina, zobaczcie sami.
Niedługo po tym w studiu NBA zagościły polskie dania. Wszystko, by Shaq mógł się czegoś douczyć.
3. Jedyna taka noc w roku
Nie sposób nie szanować ludzi, którzy ogarniają takie przedsięwzięcia jak to. Polish Heritage Night, Waszyngton. Już od siedmiu lat Marcin Gortat sprawia, że polska kultura jest mniej obca Amerykanom. Co roku, przy okazji wybranego meczu, w którym gra Marcin, na trybunach gości kilkusetosobowa grupa fanów z Polski, w trakcie przerw przygotowane są dodatkowe atrakcje, mające na celu opowiedzieć co nieco o naszym kraju. Już w czasach gry dla Suns, również teraz, podczas gry w stolicy, Marcin robi dla rozsławiania swojej ojczyzny więcej, niż cały sztab marketingowców. W akcję włączyła się też Ambasada RP a nawet prezydent Andrzej Duda, który nagrał specjalne zaproszenie na mecz Wizards, podczas którego miała się odbyć kolejna edycja Nocy Polskiego Dziedzictwa. Swego czasu jeden z naszych felietonistów wyliczał:
Ponad 10 tweetów z konta Washington Wizards z przeszło 800 tysiącami obserwujących. 5 postów na Facebooku, gdzie śledzi ich 1,5 miliona kibiców. Dwa wspomnienia na fanpage’u NBA, polajkowanym przez 34 miliony użytkowników Facebooka. I wreszcie perełka – kilkanaście wpisów, w tym film z historią polskich weteranów wojennych, na twitterowym koncie NBA, obserwowanym przez 27 milionów osób.
Publikacje w Washington Post, w New York Post, na Yahoo Sports, NBC Sports. Film nagrany przez prezydenta Andrzeja Dudę, ogromne wsparcie ambasady, ściągnięcie na koszykarski mecz córki generała Andersa, senator Anny Marii Anders oraz weterana walczącego w jego armii. Odtworzenie blisko 20 tysiącom kibiców na hali specjalnie nagranego na potrzeby tego wydarzenia filmu „Niezniszczalni” opowiadającego historię polskich bohaterów.
W ogólnoamerykańskiej telewizji, podczas transmisji z ligowego meczu, przypomniano m.in. o „cudzie nad Wisłą”, o męstwie Polaków w trakcie II wojny światowej, o bitwie o Anglię i o Solidarności. W tradycyjnych konkursach w przerwie gry kibice próbowali wymówić polskie słowa a przez ostatnich kilka dni przed meczem Waszyngton zwiedzała spora wycieczka z Polski sprowadzona do stolicy przez fundację Marcina Gortata.
Wbijanie Amerykanom do głów informacji o Polsce? Ksywa „Polish Hammer” zobowiązuje!
Enjoying some great facts about #Poland during #NBAPolishNight w/ @WashWizards pic.twitter.com/xDjbdnUIaA
— Embassy of Poland US (@PolishEmbassyUS) 5 lutego 2017
4. Baczność!
Nie jest tajemnicą, że Gortat uwielbia polskich żołnierzy. Na wspomnianą Polską Noc w NBA regularnie zaproszenia dostają weterani i ci, którzy wciąż przywdziewają mundur. Poza tym Marcin przebywał w bazach w Iraku, Kuwejcie i Afganistanie, w których stacjonowali Polacy; organizował też mecze Team Gortat vs Wojsko Polskie, połączone zresztą ze zbiórkami m.in. na rzecz żołnierzy poległych na misjach. Gortat często podkreśla zresztą, że gdyby nie został koszykarzem, byłby właśnie wojskowym. W tym miejscu widać, jak przesiąknięty amerykańskimi wartościami stał się nasz rodzynek w NBA. Kult weteranów w USA jest silniejszy niż gdziekolwiek indziej, z pewnością także z racji liczby sporów, w które zaangażowany jest ten kraj. Gortat wyłuskuje z tego to, co najlepsze – dzieciaki tych, którzy nie wrócili z misji, kombatanci, których zdrowie ucierpiało podczas służby Polsce – koszykarz stara się zadbać o wszystkich, którzy z polską flagą na ramieniu narażali życie.
Osobna kwestia to polityczny wpływ Gortata. To jeden z naprawdę niewielu ludzi w Polsce, który swobodnie współpracował i z ministrem Tomaszem Siemoniakiem z rządu Platformy Obywatelskiej, i z Antonim Macierewiczem z rządu Prawa i Sprawiedliwości. Blisko współpracował z Kancelarią Prezydenta niezależnie od nazwiska aktualnego lokatora Belwederu. Wielokrotnie podkreślał – patriotyzm powinien łączyć wszystkich, duma z naszego wojska, z naszej historii, dziedzictwa – to wszystko jest ponadpartyjne. Łatwo powiedzieć, nieco ciężej zrobić? Gortat często mówi, jeszcze częśćiej robi.
5. Jak ze zwierzakiem
Gdy Marcin Gortat zadebiutował w NBA, było jasne, że przebicie się w Orlando, będzie nie lada wyzwaniem. Dlaczego? Bo Magic mieli Dwighta Howarda, gościa, który po prostu dominował na parkiecie. I przy okazji grał na pozycji Polaka. Dziś Gortat przyznaje, że to właśnie Howard zrobił z niego lepszego koszykarza, takiego, jakim jest dziś. Aczkolwiek nie jesteśmy pewnie, czy chcielibyśmy tego typu mentora.
– Obejrzyjcie naszą rywalizację z Dwightem w play-off. I teraz wyobraźcie sobie, że w czasie treningów w Orlando to było trzy razy ostrzejsze, nie było sędziów, gwizdków, tylko walka. Walka ze zwierzakiem. Krwawiłem dzień w dzień. Moim zadaniem było przetrwanie treningu. Gdybym nie chodził na siłownię i nie pakował, trafiłbym do szpitala albo na wózek inwalidzki – wspominał w rozmowie z Super Expressem.
We wspominanych play-offach w zeszłym roku, gdy Wizards mierzyli się z Hawks (tam teraz gra Howard), lepszy okazał się zespół Gortata. Uczeń przerósł mistrza.
6. Trzeba być sprytnym
Marcin Gortat chciałby być wojskowym? W powietrzu radzi sobie na tyle dobrze, że naturalnym wyborem wydaje się lotnictwo. Ale mamy dowody, że tak naprawdę jest urodzonym szpiegiem. Wywiad, kontrwywiad wojskowy – bez różnicy. Wizards kontra Celtics. Koszykarze z Bostonu próbują się naradzić. Jednak nasz tajemniczy szpieg jest czujny.
Trudno byłoby wyróżniać się bardziej, niż robił to Marcin w tej grupce, ale Celtów chyba to nie obchodziło – Rajon Rondo nawet objął Polaka, który, jak napisał potem na Twitterze, zbierał informacje wywiadowcze. Chyba poszło mu dobrze, Wizards wygrali 118-92.
7. Fundacja
Jasne, wielu sportowców zakłada fundacje, ale, kurczę, niewielu robi to tak dobrze jak Marcin Gortat. Jego MG13 istnieje od 2009 roku i pomaga młodym zawodnikom w realizacji przeróżnych celów. Wsparcie finansowe, zapewnienie odpowiednich treningów, wyjazdy do USA czy innych państw Europy. Pełna oferta. W jej ramach powstały obozy Marcin Gortat Camp, na które rokrocznie jeździ mnóstwo dzieciaków, szkoły sportowe (dziś w czterech miastach), które ściśle współpracują z fundacją i mnóstwo innych inicjatyw – jak choćby wspomniane mecze Team Gortat z Wojskiem Polskim. Większość działań fundacji, co oczywiste, skupia się na koszykówce, ale w Szkole Gortata w Łodzi uczą się też na przykład młodzi piłkarze Łódzkiego Klubu Sportowego, w którym Marcin rozpoczynał karierę koszykarską.
Marcin, doprowadź nam kolejnego Polaka do NBA, będziemy wdzięczni.
8. Bez kompleksów
Wiadomo, kim w koszykarskim świecie jest LeBron James. Wystarczy napisać, że co chwila pojawiają się dyskusje, czy można go już uznać za najlepszego zawodnika w historii dyscypliny, czy jeszcze musi zdobyć ze dwa pierścienie i dwa tytuły MVP meczu gwiazd.
I choć wielu żali się, że gwiazdom ligi można więcej – choćby w kwestii naliczania kroków przy słynnym “krabim dryblingu” – to Gortat akurat nigdy nie chylił głowy przed Królem. King James kontra Bałuty Boy, część pierwsza, po półtora roku w lidze:
Część druga:
Część trzecia:
Część czwarta:
Znamy stosunek ludzi z Bałut do jakiejkolwiek władzy. Nic dziwnego, że i Króla ligi można spokojnie poszarpać, zablokować czy nawet rzucić nad nim poster dunka na otwarcie meczu. Marcin Gortat zrobił to wszystko. I to mimo tego, że, jak sam to ujął, „czuł się, jakby się zderzył z lokomotywą”.
Co tam setki meczów w NBA, to są osiągnięcia, które warto wpisać do CV.
9. Bomba
Nie, to nie nawiązanie do jego żołnierskich zamiłowań. W 2014 roku, poza wkradaniem się w szeregi rywala, Gortat zasłynął też tym, że rzucił w telewizji „F-bomb”. Jakkolwiek strasznie by to nie brzmiało, to po prostu zwykły „fuck”. Zresztą poprzedzony dość bolesnym upadkiem, więc my jak najbardziej Marcinowi wybaczamy, współczując przy okazji Bogu ducha winnemu kamerzyście, który musiał przeżyć „natarcie” ponad stukilogramowego koszykarza. Najbardziej urzeka nas jednak reakcja Johna Walla, widoczna pod koniec filmu, na dole ekranu. Team spirit.
10. Drobniaki
Fundacja, szkoły, obozy. Ze wsparciem sponsorów zrobić to może każdy, co nie? No dobra, najlepsze zostawiliśmy na koniec. Ale tu niech przemówi obraz. Napiszemy tylko, że Gortat powiedział kiedyś, że chciałby być postrzegany nie tylko jako sportowiec, który zagrał 10-15 lat w NBA, ale jako człowiek, który zrobił coś więcej. Chyba zmierza w dobrą stronę, prawda?
kończyny ta zabawę :))) pic.twitter.com/lGIehGnJbS
— Marcin Gortat (@MGortat) 2 sierpnia 2016
***
Marcin, chcielibyśmy życzyć kolejnych dziesięciu lat w lidze, ale kolana chyba mogłyby nie wytrzymać. Życzymy więc, byś po prostu przez kolejne sto był takim gościem jak jesteś teraz. Cokolwiek będziesz robił.