Wszyscy dobrze wiemy jaki stosunek do krajowych rozgrywek ma PSG – Ligue 1 to obowiązek, francuskie puchary są co najwyżej przyjemnymi dodatkami. Jeśli komuś miałoby się tutaj bardziej chcieć, to teoretycznie przeciwnikom Paryżan. Olympique Marsylia marzy, by przywrócić sobie choć trochę z dawnej wielkości, ale w dzisiejszym Le Classique zrobił niewiele, by poczynić ku temu kolejny krok.
Wręcz przeciwnie, ćwierćfinał Pucharu Francji tylko obnażył wszystkie mankamenty podopiecznych Rudiego Garcii. Przede wszystkim zbyt duże poleganie na indywidualnościach w ofensywie. Bo dziś wyglądało to tak, jakby szkoleniowiec nakreślił swoim piłkarzom prosty plan w ofensywie – „podajcie do Clintona N’Jie, a chłopak może coś wymyśli”. No i kombinował skrzydłowy, rzeczywiście był aktywny, brał odpowiedzialność za ataki Les Phoceens, ale samemu mógł co najwyżej pomarzyć o sforsowaniu defensywy rywali.
Na drugim biegunie – problemy gości w obronie. Tu znakiem rozpoznawczym Marsylii są błędy popełniane przez poszczególnych zawodników, wyłamywanie się ze schematów w sposób negatywny. Początkowo jeszcze można było się spodziewać, że podopiecznym Garcii upiecze się bez straconego gola w pierwszej połowie, ale zostali skarceniu już w doliczonym czasie. Di Maria znalazł się tuż przed polem karnym kompletnie bez krycia, a wiemy czym to przeważnie grozi. Przyjął krótkie podanie od Draxlera i z półwoleja załadował prawą nogą jak z armaty w kierunku bramki Mandandy. Rami dodatkowo spowodował delikatny rykoszet i marsylczycy mogli wyjmować piłkę z siatki po raz pierwszy. Nawet nie próbowali się odgryźć. W statystykach, tylko w żółtych kartkach uzyskali przewagę.
Trzy minuty po gwizdku rozpoczynającym drugą połowę PSG już załatwiło losy tego pojedynku. Lewą flanką pomknął Yuri, dośrodkował po ziemi i… Normalny obrońca wybiłby w cholerę turlającą się w poprzek pola karnego futbolówkę, ale do akcji wkroczył Abdennour. Kibice ligi hiszpańskiej, a Valencii szczególnie, na pewno dobrze wiedzą, czemu piszemy o tym ironicznie. Grając w Los Ches Tunezyjczyk słynął z absurdalnych błędów. Dziś popełnił kolejny z kategorii „piłkarskie jaja”, bo w piłkę po prostu nie trafił. Machnął z całej siły nogą, przeciął powietrze, a na jego nieszczęście przytomnością umysłu znów wykazał się Di Maria. Argentyńczyk nie kombinował, nie przekładał sobie futbolówki na lewą stopę, tylko uderzył słabszą i zdobył bramkę na 2:0.
Często o kibicach mówi się „pikniki”, lecz to określenie znacznie bardziej pasowałoby do piłkarzy obu ekip. Mniej więcej od tamtego momentu spotkanie bardziej przypominało letni sparing, w którym de facto nikomu nie za bardzo chce się starać, a tym bardziej dużo i szybko biegać. Jak na derby, Le Classique, brakowało tu niemal każdego elementu rzekomo tak ważnego starcia. Ani nie uświadczyliśmy wysokiej intensywności, ani jeżdżenia na tyłkach… Marsylczykom już nawet nie kłócić się z arbitrem.
W 81. minucie PSG jeszcze raz przyspieszyło. Stempel pieczętujący egzekucję gości postawił Cavani. Wcześniej rozegrał akcję z Draxlerem oraz Verrattim. Niemiec rozpoczął ją, oddał piłkę do Urugwajczyka, po czym sam wbiegł w pole karne. Za chwilę futbolówka trafiła do Marco, który delikatnie wrzucił ją za kołnierz Ramiego i spółki. Draxler odegrał ją głową, a Cavani zapakował bez problemu do bramki Mandandy. Szybko, łatwo i przyjemnie.
Z takim podejściem OM rzeczywiście może tylko marzyć o sukcesach, bo nie osiągnie żadnego, skoro jego piłkarze grają prawie jak za karę. Ten mecz miał za to dużo większe znaczenie dla PSG. I nie, nie chodzi tu o jakieś mentalne pompowanie się przed rewanżem z Realem czy coś w tym stylu. Emery’emu przytrafił się kolejny problem, bo w przerwie musiał zdjąć Mbappe z powodu kontuzji prawej stopy. Na razie jeszcze nie wiadomo jak groźny jest uraz, ale można domyślać się, że skoro Kylian musiał opuścić boisko, to sytuacja nie jest najlepsza. Tym bardziej, że przeciwko Królewskim nie zagra także Neymar. Czyżby wynik tej rywalizacji rozstrzygnął się na tydzień przed jej rozegraniem?
PSG 3:0 Olympique Marsylia (1:0)
Di Maria 45+1′, 48′
Cavani 81′