Chyba nikt tak naprawdę do końca nie wierzył w ten scenariusz. Wtorek, 20.30, stadion w Niecieczy, mierzą się na nim drużyny Sandecji Nowy Sącz i Zagłębia Lubin. Temperatura odczuwalna pewnie dojeżdża do -20, murawa przypomina serce Oresta Lenczyka, gdy swego czasu zdejmował “wędką” młodziutkiego Filipa Jagiełłę – zimna, twarda, nieprzystępna. Wydawało się formalnością przełożenie tego meczu, albo ustawienie się ze wszystkimi siedmioma osobami obecnymi na trybunach, że nikt nikomu nic nie powie, w świat pójdzie wynik 0:0, wszyscy rozejdą się do domów.
Ale coś dzisiaj podpowiedziało arbitrom i delegatom, że warto zagrać. Może i przed telewizorami cała Polska śledziła Legię z Jagiellonią, może i na stadionie siedziało łącznie jakieś sto osób, może i ten mecz faktycznie nie interesował nikogo poza dwiema, niespecjalnie wielkimi miejscowościami. Ale jednak – warto zagrać. Na początku złapaliśmy się za głowę – mówimy przecież o wirtuozach futbolu z Sandecji Nowy Sącz, którzy nawet na dywanie w specjalnie klimatyzowanym pomieszczeniu mieliby problemy z kontrolą piłki. Mówimy przecież o Zagłębiu Lubin z Tosikiem i Matuszczykiem w środku, z Todorovskim na boku. Mówimy o temperaturze, w której lepsze drużyny miały problem z utrzymaniem koncentracji, o warunkach, w jakich Denis Urubko byłby skłonny do wydłużenia zimy chociaż do 5 marca.
Tymczasem mecz się zaczął i… był naprawdę dobry.
Długo nie mogliśmy sobie poradzić z tym, co działo się na ekranach naszych telewizorów – wydawało się, że to jednak halucynacje z zimna, a nie rzeczywistość. Argumentów za tym, że to wszystko nie dzieje się naprawdę było sporo – na przykład Jakub Tosik pomiatał Griciem w tak perfidny sposób, jakby od zawsze był finezyjnym technikiem wychowanym na brazylijskich plażach, a nie Jakubem Tosikiem. Tunelik w środku pola? Proszę bardzo. Przełożenie go sobie poprzez prosty zwód pod nogą? A, już pokazuję, już pokazuje.
Nikt tego nigdy nie sprawdzał, tymczasem okazało się, że gdy temperatura spada poniżej minus piętnastu stopni, w Tosiku budzi się sam Jari Litmanen!
Ale to nie wszystko. Podobnie szarżował… Jakub Bartosz z Sandecji Nowy Sącz, który dzisiaj wygrywał pojedynki z Mazkiem i Baliciem w sposób, którego z pewnością nie powtórzyłby przy dodatniej temperaturze i delikatnym wiosennym słoneczku. Najbardziej ujęła nas akcja, gdy dosłownie w kilka sekund Bartosz wyprowadził piłkę spod własnej bramki, sklepał z Trochimem, a już po chwili Kolew ładował głową z doskonałej centry. Dobitka Brzyskiego była fatalna, poza tym świetnie zachował się Hładun (bardzo dobry występ 22-letniego wychowanka Zagłębia, zresztą urodzonego w Lubinie), ale sama akcja – miód. Mało? No to wyobraźcie sobie, że Matuszczyk z 20 metra wjechał między trzech obrońców i zakończył wszystko celnym strzałem, przy którym mocno namachał się Gliwa.
Apogeum nastąpiło w 73. minucie, gdy Todorovski (TODOROVSKI) przejechał pół boiska całkiem zgrabnym technicznie dryblingiem, a potem jeszcze sprintem dogonił kontrującego Piszczka. Zresztą, 6:5 w celnych strzałach, przeszło 400 podań po obu stronach na skuteczności powyżej 75%. Sandecja, zazwyczaj toporna i nieruchawa, dzisiaj grała piłką, jakby od trzech lat przygotowywał ją do tego Wojciech Stawowy. Zagłębie, w ostatnich tygodniach ospałe i niezbyt dynamiczne, tym razem cisnęło tak, że trudno było nie bić braw, naturalnie w przerwach między szczypaniem się po łapach w celu ponownego sprawdzenia: czy to wszystko naprawdę?
Bohaterowie meczu? Na pewno wspomniany Tosik. Na pewno Mares, który wystawił Mazkowi totalną patelnię, nawet jeśli zrobił to nieco nieświadomie, poza tym kilka razy mocno poszarpał obronę Sandecji. Na pewno Starzyński, który wprawdzie dzisiaj jeszcze nie grał na swoim najwyższym poziomie, ale kilka razy technicznie ośmieszył chociażby Mraza. Ale mecz był tak fajny również dlatego, że i gospodarze się odgryzali, że ruchliwy był Kolew, że po piłkę biegał we wszystkie sektory boiska niezmordowany Trochim. Ale ponad nimi mimo wszystko stawiamy 8 wariatów z Lubina, którzy przejechali w tym trzaskającym mrozie we wtorek, o 20.30, nie wiedząc, czy mecz nie zostanie odwołany, przeszło 450 kilometrów. Łącznie na meczu było ponoć 74 śmiałków, o takiej liczbie sprzedanych biletów poinformował Grzegorz Wójtowicz z PAP-u.
I Sandecja, i Zagłębie, powinno ufundować im karnety.
Sączersi sezonowe, lubiniane chyba dożywotnie.
[event_results 418725]