Podczas wizyty w Słupsku, rozmawiając z Pawłem Kryszałowiczem poruszaliśmy głównie tematy dotyczące klubu, w którym pełni funkcję prezesa. Obszerny reportaż znajdziecie w tym miejscu. Nie mogliśmy się jednak oprzeć, by poza problemami Gryfa porozmawiać z „Kryszałem” również o reprezentacji PZPN-u oraz kolosalnej różnicy między kadrą z 2013 i tą z 2002 roku.
Jest pan chyba dość ostrym krytykiem obecnej kadry Fornalika?
Może nie krytykiem, bo wiadomo, że zawsze będę kibicował naszej reprezentacji, a i mogę ich pochwalić choćby za początek tego ostatniego meczu z Irlandią. Naprawdę wydawało mi się po tych pierwszych minutach, że to już jest ten rytm, że trzon zespołu złapał wreszcie jakiś wspólny język. Moim zdaniem w pierwszej połowie graliśmy świetnie, a zabrakło wyłącznie wykorzystania tych stwarzanych sytuacji. One były seryjnie marnowane.
I to marnowane przez nie byle jakich napastników.
Zdarza się. Choć faktycznie, powinniśmy takie okazje wykorzystywać. Inna sprawa, że w niepotrzebny sposób środowisko, a szczególnie media, promuje zawodników, którzy dopiero ze dwa razy z czuba kopnęli piłkę. Nie może być tak, że po dwóch dobrych meczach ktoś jest przedstawiany jako zbawca reprezentacji. Kiedyś żeby rozegrać pięćdziesiąt spotkań to trzeba było być naprawdę fenomenalnym zawodnikiem. Teraz trzydzieści, czy czterdzieści zaliczają zwykli średniacy. Poziom się obniżył, mamy mało zawodników w uznanych europejskich klubach. Pomijając bramkarzy, mamy tylko trzy gwiazdy w dobrej lidze.
A nawet te gwiazdy z dobrych klubów w lidze nie osiągają takie poziomu. Z czego to może wynikać?
Argument o braku przykładania się na kadrze można bardzo łatwo zbić – w klubie, w Borussii na przykład, jest jedenastu dobrych zawodników. Ciężko wszystkich pokryć. A w kadrze? Nasz zespół jest strasznie łatwo rozszyfrować, przymknąć całe skrzydło, Błaszczykowskiego i Piszczka, do tego przykryć Lewandowskiego i jest po polskiej reprezentacji. Bo nikt nie jest w stanie wziąć na siebie ciężaru gry.
Niektórzy oczekują, że prowadzić grę będzie Obraniak…
Ale on nie ma umiejętności, żeby prowadzić reprezentację Polski! Kółeczka, zwalnianie gry… Ja byłem na meczach kadry i on absolutnie nie ma zmysłu gry szybko do przodu. Jeśli on z Anglią by parę razy prędzej zagrał do przodu to nie mielibyśmy bardzo groźne kontrataki, a on zamiast tego kółeczko, jedno, drugie, potem wymachiwanie rękoma, przestaje walczyć. Tak to może sobie grać w klubie, a nie w kadrze! Tu trzeba zapieprzać! On nie jest żadną gwiazdą, dla nas, Polaków, on nie jest żadną gwiazdą. A sam o sobie myśli chyba, że jest.
Teraz mamy w Fiorentinie Wolskiego, rośnie sporo młodych, utalentowanych graczy mogących pociągnąć grę do przodu.
Jasne, warto stawiać na młodych, ale pamiętajmy, że oni muszą się jeszcze uczyć. Zagrają jedno, drugie, trzecie dobre spotkanie, ale w końcu przyjdzie zniżka formy, bo taki jest młody organizm. Bardzo ciężko o stabilizację. Nie możemy od nich wymagać, żeby ciągnęli grę kadry, oni mają jeszcze na to czas. Wolski teraz poszedł do innego klubu, zobaczy jaka jest różnica w poziomie treningu, w zaangażowaniu. U nas jest czternastu zawodników w klubie, reszta to młodzi, więc automatycznie na treningu ci podstawowi myślą sobie: „a, można trochę pofolgować, i tak będziesz grał”. W lepszych ligach tak nie ma. Zobaczymy ile będą grali meczów, Wolski, czy Salamon. Co do tego Obraniaka jeszcze – naturalizujemy gościa, który w żaden sposób się nie wyróżnia. Można mówić, że on się dopasowuje do reszty, ale to nie zmienia faktu – bierzemy obcego gościa, który nic nie wnosi. Przecież mamy na jego miejsce swoich.
Którzy już powoli dobijają się do pierwszego składu, jak choćby Łukasik?
Jeśli chodzi o Łukasika… Na pewno łatwiej jest grać w destrukcji. Przerywać akcje, przeszkadzać rywalom. Gorzej się robi, gdy trzeba coś samemu stworzyć. W tamtym meczu niewiele akcji zaczynało się od niego, w ogóle od innych zawodników, niż Kuba, który się czasem zerwał na skrzydle. Z drugiej strony – to jest jakaś podstawa, to jest jakiś materiał, któremu teraz trzeba dać czas. Inna sprawa, że my musimy sobie uświadomić, że nie jesteśmy światową potęgą tylko średniakiem i każdy awans do dużej imprezy będzie dużym sukcesem. My nie jeździmy po medale, bo nie mamy na nie szans, tutaj jako sukces musimy postrzegać sam awans.
Wracając jeszcze do Obraniaka – myśli pan, że jakiś wpływ na jego grę ma to „wyobcowanie”, o którym wspomina w wywiadach? Ponoć czuje się w kadrze nieswojo, nie złapał kontaktu z resztą zespołu, do tego jeszcze różnice językowe…
Na pewno to przeszkadza, i jemu, i całej drużynie. Ale to on musi chcieć być członkiem zespołu, to on musi się starać, a nie drużyna.
Wspominał, że polskiego we Francji się nie nauczy, bo się nie da.
No to ja się pytam kto mu dał obywatelstwo? Jaki on ma kontakt z krajem? Ł»e babcia była Polką? Przecież on nie zna nawet podstaw języka. Jak jedziesz grać do Niemiec, w niemieckim klubie, to musisz się uczyć ich języka. Ich nie interesuje, czy znasz angielski, oni rozmawiają po niemiecku. A tutaj przyjeżdża facet nie do klubu, tylko do kadry i narzeka na zespół? Może cały zespół, albo cały kraj ma się teraz nauczyć dla niego francuskiego, żeby on mógł się dogadać? Niech zejdzie na ziemię, bierze książkę i się uczy, jak chce być akceptowany. Nikt w polskiej reprezentacji nie będzie gadał po francusku, bo to jest reprezentacja Polski, a nie Francji. Jak chce rozmawiać po francusku, to niech tam próbuje, tylko tam nigdy się nie złapie.
I powraca od razu temat atmosfery w drużynie. Nie wyobrażam sobie Obraniaka i Murawskiego, którzy za 10 lat spotykają się na turnieju, tak jak pan z Dudkiem, Rząsą, Krzynówkiem i resztą podczas kolejnych benefisów.
Mieliśmy naprawdę fajny kolektyw, było sporo doświadczonych ludzi, grających w porządnych zagranicznych klubach przez kupę lat. Oni nauczyli się myśleć inaczej, nauczyli się żyć inaczej. Jasne, nie da się z dwudziestoma chłopakami pić kawy, ale trzymaliśmy się razem, wszyscy się tolerowaliśmy, dobrze funkcjonowaliśmy jako zespół. Nic nie osiągnęliśmy, bo w tamtym składzie powinniśmy przynajmniej wyjść z grupy, ale były momenty gdy graliśmy świetnie, gdy daliśmy naszym kibicom sporo radosnych chwil. Znajomości też pozostały.