Celtic już za burtą, niestety miał Ambrose. Valencia w grze na życzenie rywali

redakcja

Autor:redakcja

12 lutego 2013, 23:12 • 3 min czytania

Sześć bramek, po trzy na obu stadionach. Dwa zwycięstwa gości, stawiające Valencię oraz Celtic w bardzo trudnym położeniu. Jednak tylko tym drugim szeregujące kwestię awansu w kategorii football-fiction. Pierwszy wieczór z Ligą Mistrzów na poziomie 1/8 finału już za nami. Paradoksalnie, jeśli mielibyśmy wskazać zespół, który przez większość czasu wzbudzał naszą największą sympatię, dziś byliby to pewnie Szkoci. Rzucili się na Juventus bez cienia kalkulacji, przypominało to jakiś sparing międzyszkolny, w którym kto tylko może, biegnie do ataku – z piłką albo i niekoniecznie. Szczególnie w pierwszej części narzucili takie tempo, że tylko się zastanawialiśmy: jak długo wytrzymają? Dadzą radę, odrobią stratę czy się to na nich zemści?
Motorycznie piłkarze Celticu długimi fragmentami wyglądali jakby sam Eufemiano Fuentes zaprosił ich do swojej kliniki i zaserwował „kurację” na koszt firmy. Tyle że oni jechali głównie na ambicji i gryzieniu trawy, a Juventus przeciwstawił temu czystą jakość. Bez porównania wyższe umiejętności, spokój w linii obrony i wyrachowanie połączone ze skutecznością graczy ofensywnych. Można tylko gdybać, czy ten mecz zakończyłby się dla gospodarzy w równie opłakany sposób, gdyby nie mieli dzisiaj w składzie Ambrose.

Celtic już za burtą, niestety miał Ambrose. Valencia w grze na życzenie rywali
Reklama

Nigeryjczyk chyba nie wrócił jeszcze z Afryki całym sobą, a na pewno głowę i umiejętności zgubił gdzieś na Pucharze Narodów… Przez pełne dziewięćdziesiąt minut naliczyliśmy mu przynajmniej trzy, cztery poważne błędy, które w poszczególnych momentach mogły ważyć o losach meczu. Nie dość, że już na samym początku sprezentował bramkę, a później niemal z połowy boiska zdołał niefortunnie kopnąć piłkę na rzut rożny, to jeszcze zmarnował świetną okazję do strzelenia gola. No i na sam koniec, żeby już tylko zwieńczyć swój beznadziejny występ, postanowił maczać palce przy kolejnej bramce Włochów.

Reklama

3:0 na wyjeździe nie oznacza nic innego, jak to, że losy rywalizacji w pierwszej parze mamy rozstrzygnięte.

Gdyby drugi mecz w Valencii nie trwał dłużej niż 89 minut, duże słowa uznania należałyby się piłkarzom Paris Saint Germain. A tak – mamy z nimi mały problem. Niewątpliwie paryżanie pokazali sporo dobrej piłki. Wysłali sygnał, że należy się z nimi liczyć. Od początku grali mądrze, zdołali szybko zdobyć bramkę, byli niemal bezbłędni w defensywie. Przyjemnie patrzyło się na Ibrahimovicia, który po raz n-ty udowadniał, że mimo swoich warunków fizycznych ani myśli używać najprostszych środków. Wracał, walczył i holował piłkę, tak, jak zwykle. Strzałem z dystansu potrafił zaskoczyć Lucas Moura, a i współpraca Lavezziego z Pastore układała się bez zarzutu.

Valencia niby miała przewagę w posiadaniu piłki, ale przez większość meczu zupełnie nic z niej nie wynikało. Niby grała, niby atakowała, a tak naprawdę nie potrafiła nawet zbliżyć się do zdobycia bramki. Wszystko jakoś tak bez zrywu, bez elementu zaskoczenia – trochę zbyt pospolicie. Niesamowite, jak kilkadziesiąt ostatnich sekund zmienia postrzeganie tego spotkania, a przede wszystkim szanse obu drużyn w rewanżu. Piłkarze z Mestalla – a raczej klubowi włodarze: zadłużeni, pogrążeni w kredytach – jak powietrza potrzebują osiągnięcia w pucharach. – W lidze trudno nam nawiązać rywalizację z Barceloną i Realem, ale w Europie możemy walczyć o wysokie cele – mówił przed dzisiejszym meczem Ernesto Valverde.

Gdyby nie sama końcówka, napisalibyśmy: nie bardzo jest już o co walczyć. A tak? Gol Ramiego w doliczonym czasie, a zaraz po tym czerwona kartka dla Ibrahimovicia zmieniają jednak wiele. Może nie aż tyle, by przed drugim meczem nie widzieć zdecydowanego faworyta w ekipie z Paryża. A jednak wystarczająco dużo, by obudzić w piłkarzach z Valencii uzasadnione nadzieje. Jest jeszcze o co walczyć.

Najnowsze

Anglia

Duży cios dla Manchesteru United. Fernandes długo nie zagra

Maciej Piętak
1
Duży cios dla Manchesteru United. Fernandes długo nie zagra
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama