KSW zdążyło nas przyzwyczaić do tego, że podczas gal tej federacji jest i profesjonalnie, i śmiesznie. W sobotni wieczór w Katowicach nie brakowało więc poważnych, ciekawych walk, ale i cyrku, zresztą na niezbyt wysokim poziomie. Oto najciekawsze wnioski, jakie można wyciągnąć po przedświątecznym spotkaniu fighterów MMA oraz gości, którzy nigdy, przenigdy nimi nie zostaną.
Z Popka wcale nie jest taki (ha ha ha) Monster. Tym razem Pawełek dostał w czapę od Tomasza Oświecińskiego, znanego szerszej publiczności głównie z roli „Stracha” w „Pit Bullu. Nowych Porządkach”. Naszym zdaniem na następnym KSW powinien wyjść do oktagonu z Mirosławem Zbrojewiczem, czyli słynnym „Gruchą” z „Chłopaki nie płaczą”. Oczywiście nie mamy żadnych wątpliwości, że i z nim, mimo iż ma 60 lat, też nie dałby sobie rady. W sumie byłoby też fajnie, gdyby parodysta Popek zebrał oklep od „Gruchy” ubranego w swój kultowy, różowy sweterek.
Natomiast rozochocony swoim debiutem Oświeciński postanowił wyzwać na pojedynek Artura Szpilkę. Zrobił to w konkretny sposób, używając argumentów, z którymi naprawdę trudno polemizować: „Chciałbym, żeby był następny. Umiesz leżeć na deskach. Non stop leżałeś. Ja też cię położę.”. Oczywiście te słowa rozjuszyły obecnego na trybunach Artura na tyle, że wpadł do klatki i chciał wymierzyć sprawiedliwość od razu. Nie wiemy, czy cała sytuacja była wyreżyserowana czy nie, ale faktem jest, że tak jak Szpilka nie bardzo potrafi walczyć, tak robienie show w hollywoodzkim stylu też nie jest jego mocną stroną.
Damian Janikowski ma za sobą dopiero dwie walki w KSW, ale na ich podstawie spokojnie można dojść do wniosku, że już teraz jest gotowy do starć z czołówką kategorii średniej tej federacji. OK, może i brakuje mu doświadczenia, ale umiejętności medalisty olimpijskiego z Londynu są na tyle wysokie, że w sumie nie jest to wielkim problemem.
Antoni Chmielewski przegrał właśnie trzeci pojedynek z rzędu. A to oznacza jedno: doświadczony fighter powinien poszukać innego sposobu na zarabianie na życie niż MMA. Naszym zdaniem może zająć się czymś mniej stresującym i bolesnym, może słynną hodowlą jedwabników?
Strach pomyśleć, co zrobiłby Roberto Soldić z Borysem Mańkowskim, gdyby był gotów do walki na 100 %. Przypomnijmy: zawodnik z Bałkanów dowiedział się o starciu 10 dni przed terminem. Po tym, jak rozbił poznaniaka, wyznał, że zazwyczaj jest przygotowany dużo solidniej, a co za tym idzie prezentuje lepszą kondycję. Nie wątpimy, że gdy Mańkowski usłyszał te słowa, z samego rana w niedziele dał w kościele na tacę szczęśliwy, że potrawy wigilijne będzie mógł jeść w tradycyjny sposób, a nie przez słomkę.
Michał Andryszak niebawem w końcu powalczy o pas wagi ciężkiej KSW. Wczoraj znowu pokazał, że jest w gazie – na pokonanie byłego mistrza tej federacji Fernando Rodriguesa juniora potrzebował tylko 26 sekund. Dla bydgoszczanina to szósta wygrana walka z rzędu. W każdej z nich „Longer” triumfował w pierwszej rundzie!
Fani MMA cenili oczywiście Marcina Wrzoska i Romana Szymańskiego przed katowicką galą, ale po niej panowie mają w środowisku jeszcze większy szacun. Plus gwarancję, że usłyszało o nich kilku niedzielnych kibiców, którzy KSW 41 – w połączeniu z trunkami – potraktowali jako dobry before przed świętami. Ich piętnastominutowy show był absolutnie najlepszą walką, jaką widzieliśmy sobotniego wieczora. Wygrana Wrzoska powinna zapewnić mu walkę o pas w kolejnym starciu.
Rywalem Marcina może być Kleber Koike Erbst, który zmusił Artura Sowińskiego do poddania się. To zresztą ciekawa historia: Japończyk miał bronić w Katowicach mistrzowskiego pasa, ale… nie zmieścił się w limicie wagowym, co oznaczało, że tytuł został mu automatycznie odebrany (dobrze, że nie załamał się tą sytuacją i nie chciał popełnić honorowego seppuku). W tej sytuacji w sobotę zdobyć go mógł tylko „Kornik”. Niestety, Artur nie wykorzystał swojej szansy.
Fot. Facebook KSW