Kto w obecnych rozgrywkach jest najlepszym zawodnikiem w Premier League? Najlepszy asystent ligi Kevin De Bruyne? Najlepszy strzelec, prowadzący przy okazji także w klasyfikacji kanadyjskiej, a więc Mohamed Salah? Zwolenników każdej z tych trzech opcji raczej nie trzeba by było szukać gdzieś po najciemniejszych kątach Manchesteru czy Liverpoolu. Nikt pewnie długo nie spierałby się również z tezą, że Romelu Lukaku to w tym momencie jeden z trzech, może czterech najlepszych snajperów na wyspach i top 10 w Europie. Wszystkich ich łączy jednak nie tylko prezentowana w tym sezonie wysoka klasa. Cała trójka mogła dziś bowiem grać na chwałę jednego klubu. A jednak została kolejno odstrzelona w Chelsea przez Jose Mourinho.
Pierwszy był De Bruyne. Do Chelsea wracał z wypożyczenia do Werderu, gdzie zdradzał oznaki naprawdę dużego potencjału. Mourinho obiecywał mu, że dostanie u niego minuty. Że wierzy w niego dokładnie tak, jak wierzyły władze The Blues, oferując Belgowi przychodzącemu z Genku pięcioipółroczną umowę.
– Chciałem tylko grać. Nie miałem statystyk, ale co mogłem zrobić w dwóch meczach? Miałem wrażenie, że i tak nie będę grał. Nawet jeśli mi mówił, że będę występował więcej – tak wspomina okres „otrzymywania minut” od Mourinho.
Pół roku i De Bruyne w klubie nie było, z pocałowaniem ręki, za 22 miliony euro wziął go Wolfsburg.
Resztę historii znacie.
Później przyszła kolej na Lukaku. Chłopaka od małego zakochanego w Chelsea, zdolnego oddać serce za ten klub. A jednak to serce było raz za razem łamane. 17 goli w sezon West Bromie nie wystarczyło, by zapracować sobie na prawdziwą szansę i by uniknąć kolejnego wypożyczenia, w dodatku organizowanego na wariackich papierach, w ostatnim dniu okienka. 15 trafień w Evertonie rok później również nie było wystarczającym argumentem w oczach The Special One. Zdecydowano więc o transferze definitywnym do Evertonu, gdzie Belg na dobre zagościł w absolutnym topie ligowych snajperów.
Resztę historii znacie.
Ostatni – Salah. Sprzedany już za kadencji Antonio Conte. Ale Włoch tak naprawdę nie miał w tej kwestii nic do powiedzenia, wcześniej do Romy z opcją wykupu wypożyczył Egipcjanina Mourinho. Czerwona lampka nie zapaliła mu się po niezłym pół roku w Fiorentinie (6 goli i 3 asysty w 16 meczach), w umowę z klubem z Wiecznego Miasta wpisana została więc raczej niewysoka kwota 16 milionów funtów, gwarantująca Chelsea 5 milionów funtów zarobku względem kwoty transferowej zapłaconej za Egipcjanina FC Basel. Rzymianie nie mieli wątpliwości, że warto ją zapłacić i patrząc na to, ile później za Salaha zapłacił Liverpool – nie pomylili się.
Resztę historii znacie.
***
Dlaczego Jose Mourinho zawsze będzie jednym z najbardziej wziętych menedżerów świata, mimo że preferowany przez niego styl trudno nazywać porywającym? Cóż, właściciele klubów mogą zapewniać, że chcą się rozwijać, chcą jak największej liczby wychowanków akademii w pierwszej drużynie, chcą, by ich zespół grał najładniej. A koniec końców każdy rozliczy trenera za to, co umieścił w gablocie w klubowym muzeum. Myślicie, że Romana Abramowicza, gdy Mourinho dawał mu trzecie mistrzostwo Anglii, obchodziło, czy zrobi to z młodym Lukaku czy starym Drogbą na szpicy? Że Massimo Moratti rwał sobie włosy z głowy, bo Portugalczyk sięgał po potrójną koronę częściej stawiając na 30-letniego Chivu niż na o dekadę młodszego Santona? No właśnie.
Mourinho to zaś prawdziwa esencja filozofii „tu i teraz”. Człowiek wyciskający swoje drużyny jak cytrynę. Często tak, że następcy bardzo ciężko znaleźć w nich choćby kroplę pozostałych soków. Trudno też wskazać menedżera równie zafiksowanego na punkcie wygrywania, równie mocno nienawidzącego przegrywać i równie ciężko znoszącego niepowodzenia. Ostatnie derby Manchesteru i zajścia z szatni City, gdzie Mourinho wparował, bo przeszkadzało mu głośne świętowanie rywali zza miedzy, są tego najlepszym dowodem. Słynna wypowiedź o Arsenie Wengerze jako o „specjaliście od porażek”, którym Mou w swojej opinii nigdy się nie stanie, również.
Tutaj też należy poszukiwać przyczyn, dlaczego Mourinho nie chciał dać szansy żadnemu z trzech wyżej wymienionych. Bo panicznie bał się porażki. Bo wiedział, że jakość, którą są mu w stanie dać sprawdzeni ludzie, może spaść, gdy wciąż młodych i niedoświadczonych w najbardziej wymagających rozgrywkach świata ludzi rzuci na głęboką wodę. Jego Chelsea nie miała być platformą do rozwoju potencjału, nie miała stać się kolejnym cierpliwie oczekującym klubem, jak wyśmiewany przez niego Arsenal Wengera. Miała być – i była, w końcu zdobył z nią mistrzostwo 2014/15 – platformą wydobywczą do pozyskiwania trofeów.
Dziś jest tym, który lekką ręką pozbył się dwóch nominowanych do listopadowej nagrody Piłkarza Miesiąca w Premier League, owszem. Wtedy jednak był zakładnikiem ogromnych oczekiwań, napędzonych wynikami w poprzednich klubach. Zresztą również w Chelsea. Mógł ryzykować ich niespełnienie w zamian za wprowadzenie De Bruyne, Lukaku i Salaha na najwyższy poziom – ten, na którym są dziś. Ale gdyby trwało to odrobinę za długo, zostałby bardzo szybko osądzony. Wysłany na szafot. Wielce prawdopodobne, że żniwa z ziaren zasianych przez Mourinho zebrałby ktoś inny, śmietankę spiłby kolejny szkoleniowiec, mający już do dyspozycji oszlifowane diamenty z Belgii i Egiptu. Że on sam szukałby kolejnego pracodawcy jako ten, który nie osiągnął nic z przecież tak utalentowanym składem.
Ciekawego porównania w swoim felietonie użył w kontekście Mourinho Tim Lewis z Guardiana. Przypomniał historię Dicka Rowe, który w latach 60. zwerbował dla wytwórni Decca Records The Rolling Stones, który napędził karierę Toma Jonesa, a którego historia i tak zawsze już będzie opisywać, jako „idiotę, który odrzucił Beatlesów”, decydując się na zespół The Tremeloes zamiast McCartneya, Lennona, Harrisona i Starkeya.
Dziś oczywiście łatwo idąc tą drogą zapominać o zdobytym trzy lata temu mistrzostwie i przypinać Mourinho łatkę idioty, który pozbawił Chelsea trzech piłkarskich Beatlesów. Puścić w niepamięć, że Chelsea w ostatnich pięciu latach zarobiła niemal 200 milionów funtów dzięki sprzedaży zawodników, którzy nigdy nie dostali więcej niż kilku-kilkunastu szans gry, tym samym mogąc poszaleć na rynku transferowym bez przekraczania zasad Financial Fair Play Taka wybiórcza pamięć jest o tyle łatwiejsza, że tak słabo na wyobraźnię działa dziś przykryty kurzem tytuł sprzed trzech lat, a tak mocno – wizja tej trójki wzmacniającej dzisiejszy zespół Chelsea. Że w 2017 roku i Salah, i Lukaku zdobywali po razie nagrodę PFA dla gracza miesiąca Premier League, a dziś w klasyfikacji kanadyjskiej ligi angielskiej wśród dziesięciu najlepszych jest trzech odstrzelonych przez Mourinho graczy.
Tylko że łatwe nie zawsze znaczy właściwe.
SZYMON PODSTUFKA
Poprzednie odcinki „Angielskiej Roboty”:
Nie płacili za mistrzostwo. Płacili za marzenia. Niemożliwa wędrówka Rovers
Nierówna walka z wieżami. Kulisy polskiej sceny Fantasy Premier League
Heavymetalowe Terriery. Sztuka przetrwania według Davida Wagnera
O wielkości, która nie nadeszła. Utracona radość życia Frana Meridy