Aż trudno w to uwierzyć, ale dziś czterdziestka stuka Adamowi Małyszowi. Czterdzieści lat minęło, jak jeden dzień? W jego przypadku to był absolutnie szalony dzień, w którym było mnóstwo sukcesów, trochę porażek i niespełnionych nadziei, a to wszystko przykryte ogólnonarodową szajbą. Życząc ikonie polskiego sportu stu lat, przypominamy czterdzieści anegdot i historii z dotychczasowej czterdziestki.
1.
Jako jeden z zaledwie kilku Polaków dostąpił zaszczytu zostania patronem już za życia. I tak, imię Jana Pawła II nadano alei w Warszawie i wielu szkołom, Lecha Wałęsy – lotnisku w Gdańsku, a Adama Małysza – nowej skoczni narciarskiej w jego rodzinnej Wiśle. Można się poczuć wyjątkowo!
2.
A propos Jana Pawła II, Małysz nieraz podkreślał, że polski papież był dla niego ogromnym autorytetem. To o tyle ciekawe, że sam skoczek jest ewangelikiem, a ludzie tego wyznania nie uznają papieża za głowę kościoła. Sam Małysz wielokrotnie zapewniał, że wiara i Bóg są dla niego bardzo ważne, choć do kościoła chodzi rzadko, bo… niedziele przez całą karierę miał zawsze zajęte.
3.
Był zdecydowanie najlepszym polskim sportowcem początku XXI wieku. Zresztą dosłownie wchodziliśmy w nowy wiek z jego sukcesami. W ostatnich dniach starego millenium zaczął się 49. Turniej Czterech Skoczni. W kolejnych konkursach zajął 4., 3. 1. i 1. miejsca, co oczywiście dało mu wygraną w całych zawodach. Kiedy naród leczył kaca-giganta po wyjątkowym Sylwestrze, Małysz świętował największe zwycięstwo w karierze.
4.
Małysz to siła spokoju? Pewnie tak, ale i jemu zdarzało się wybuchnąć. Na przykład wypalić do trenera: „kurwa mać, co trenerowi odpierdoliło”. Tak było z Pavlem Mikeską, z którym pod koniec współpracy ewidentnie się nie dogadywał. Czech słynął z dziwnego poczucia humoru. Kiedyś nagle podszedł do Małysza i pacnął go z całej siły w daszek czapeczki. Tego Polak nie zdzierżył.
5.
Mikeska doprowadzał Małysza do szału. Najgorzej było na igrzyskach w Nagano, gdzie Polak liczył na sukces, a skończyło się kompromitacją. – Skończyłem w szóstej dziesiątce, równie dobrze mogłem być przedskoczkiem. To była tragedia – wspominał. Sporo w tym było winy trenera, który kompletnie nie słuchał zawodnika. Kiedy Małysz powiedział, że chciałby współpracować z psychologiem, usłyszał, że potrzebuje raczej psychiatry…
6.
Medali pucharów nazbierał przez całą karierę tyle, że dawno przestał liczyć. Zajmują mu w domu całą wielką półkę i czasem skłaniają do refleksji. – Każdy symbolizuje sportowy wysiłek, w każdym kryje się kawałek mojego życia. Czasem staję w pokoju, patrzę na nie i myślę sobie, że jako dziecko nawet nie marzyłem i nie śniłem o medalach olimpijskich, mistrzostw świata czy kryształowych kulach – mówi. Po latach wszystkie trofea trafiły do specjalnej galerii.
7.
Ten ostatni cytat pochodzi z książki „Moje życie”. Ta biografia, napisana przez dziennikarzy TVP Macieja Kurzajewskiego i Sebastiana Szczęsnego, to jedna z niewielu porażek w karierze Małysza. Skoczek żalił się podczas igrzysk w Vancouver, że został oszukany przez wydawcę i praktycznie nic na niej nie zarobił. A sama publikacja, początkowo sprzedawana po 30 złotych, bardzo szybko wylądowała w marketach w koszach z przecenami i nawet za 5 złotych nie znajdowała nabywców.
8.
Małysz zapowiadał, że do tematu książki podejdzie jeszcze raz, tym razem na spokojnie. Sam mówi, że zawsze był spontaniczny, ale do takiego zadania, jak pisanie biografii, trzeba podejść z dużym spokojem. – Mam o czym opowiadać od 1994 roku. Mam dar mówienia, wszyscy chętnie słuchają moich anegdot i się śmieją. Kiedyś próbowałem pisać dzienniczek treningowy, nagrywać wspomnienia na dyktafon, ale to nie było to.
9.
Wśród historii wartych przypomnienia, choć akurat niezbyt wesołych, będzie także taka: podczas jednego z konkursów Małysz był już na belce startowej, gotowy do skoku. Poprawiał gogle i nagle poczuł, że coś strzeliło. Ułamek sekundy zawahania, co robić. Ale już widział zielone światło, już Apoloniusz Tajner zdążył machnąć chorągiewką. Niewiele myśląc, odepchnął się i ruszył. W locie okazało się, że guma od gogli pękła i na twarzy trzyma je tylko pęd powietrza. – W locie zaczęły się zsuwać, lądowałem prawie na ślepo. Dopiero potem zdałem sobie sprawę, jak źle to się mogło skończyć – wspomina.
10.
Wspomniany Apoloniusz Tajner to jedna z najważniejszych osób w karierze Małysza. Wieloletni trener, a potem także prezes Polskiego Związku Narciarskiego. Przez lata obaj panowie byli także chyba najbardziej znanymi Polakami noszącymi wąsy. Po długim czasie Tajner zarostu się pozbył. Małysz na taki ruch się nie zdecydował.
11.
Wąsy skoczka to zresztą jeden z jego znaków rozpoznawczych. Do tego stopnia, że kiedy kończył karierę na skoczni, wszyscy rywale wystąpili ze specjalnie na tę okoliczność doklejonymi wąsami! A kiedy Red Bull postanowił wydać komiks o Małyszu, nosił on tytuł „Kapitan Wąs”.
12.
Innym symbolem Małysza miały stać się… złote narty. Na igrzyska do Salt Lake City leciał jako murowany faworyt. Firma Elan, dostarczająca mu sprzęt, przygotowała dla niego wyjątkowy egzemplarz. Na pierwszy rzut oka były zwykłe, zielone. Pod tą powłoką znajdował się jednak złoty kolor z napisem „Adam Małysz”. Plan był taki: tuż przed skokiem Polak miał zedrzeć wierzchnią powłokę i skoczyć na złotych nartach, co miało podziałać deprymująco na rywali. – Uznałem, że to cios poniżej pasa i nie zgodziłem się. Najpierw trzeba czegoś dokonać, a potem manifestować swoją wielkość – podkreśla.
13.
Taki kolor zresztą niestety nie byłby właściwy. Złoto olimpijskie to w zasadzie jedyne, czego Małyszowi brakuje w kolekcji. W Salt Lake City skończyło się na srebrze i brązie, choć oczekiwania były dużo większe. W Vancouver do listy sukcesów doszły dwa srebrne medale. Po tych drugich igrzyskach pojawił się dowcip o Małyszu, który kupuje w kiosku gazetę. „Ile płacę?” – pyta. „Dwa złote”. „A nie mogą być trzy srebrne i brązowy”.
14.
Dowcipów o Małyszu były zresztą setki. Część to stare kawały, przerabiane tylko “na potrzeby” skoczka. Ale mnóstwo powstało zupełnie nowych, zrozumiałych tylko dla kibiców. Jak choćby ten, gdy żona prosi: Adam, skocz na pocztę. A on na to: e, za blisko, niech Schmitt skoczy!
15.
Rywalizacja z Martinem Schmittem to coś, o czym można by napisać pewnie całą książkę. Przez lata Niemiec był głównym rywalem Małysza. Kibice, jak to kibice, nie zawsze potrafili się zachować. Największy przeciwnik naszego skoczka usłyszał więc kiedyś, że nazywa się „Martin Shit”. Gdyby mówił po polsku, pewnie zrozumiałby także znaczenie transparentu „Schmitt to parówa”.
16.
Drugim z wielkich rywali Małysza był Sven Hannawald. Jemu także się dostało od kibiców, którzy w Zakopanem na niego buczeli, a następnie obrzucili go śnieżkami. Takie zachowanie oburzyło polskiego skoczka, który nie mógł zrozumieć takiej agresji. Inna sprawa, że sam Hannawalda nie lubił. W przeciwieństwie do sympatycznego, otwartego i przyjaznego Schmitta, drugi z Niemców był wówczas wyjątkowo zamknięty w sobie i egocentryczny.
17.
Kibice. To także temat rzeka. Sukcesy Małysza pojawiły się w momencie sporej posuchy. Niszowy sport dał Polsce bohatera narodowego. Bez cienia przesady można powiedzieć, że skoczek z Wisły zmienił zwyczaje milionów rodaków. Do tej pory klasyką na niedzielne popołudnie był rosół i Familiada. Potem rosół może i został, ale doszło do niego oglądanie skoków, a w zasadzie „oglądanie Małysza”.
18.
Po zwycięstwie Małysza w Turnieju Czterech Skoczni wybuchła Małyszomania, zjawisko narodowego pierdolca, trudnego do wytłumaczenia i porównania z czymkolwiek wcześniej. Miliony Polaków zostały ekspertami od skoków, setki tysięcy pakowały się w auta i gnały do Zakopanego, pokibicować Małyszowi i porzucać śnieżkami w Hannawalda. Narodziła się nowa, świecka tradycja. Początkowo sam zainteresowany nienawidził „małyszomanii”, z czasem się do niej przyzwyczaił i zaakceptował.
19.
Popularność jest fajna, ale bywa piekielnie męcząca. W rodzinnej Wiśle Małysz przekonywał się o tym najbardziej boleśnie. Pod jego dom podjeżdżały całe autokary kibiców, za wszelką cenę chcących zobaczyć mistrza. Zadanie mieli ułatwione, bo droga znajduje się wyżej niż dom, więc całe podwórko widać jak na dłoni. Małyszowi zdarzało się więc kamuflować. – Kiedyś razem ze szwagrem, ubrani w bluzy z kapturami i gumiaki, mieszaliśmy beton. Podjechała kolejna grupa turystów. – Panie, a Małysz to jest? – zawołał ktoś zza płotu. – Nie, wyjechał – zablefował skoczek i o dziwo – zadziałało.
20.
Kibiców jednak nigdy nie unikał. Jak kiedyś policzył, podpisał ponad sto tysięcy swoich kartek ze zdjęciami. – Ile było tych podetkniętych przez ludzi? Tego nie da się policzyć. Mój rekord to siedem godzin podpisywania bez przerwy w czasie Majówki z Małyszem – mówi.
21.
Wszyscy kochają Małysza, ale on sam ma pewien problem z nawiązywaniem relacji. Jest otwarty i przyjacielski, ale mało kogo dopuszcza naprawdę blisko. Do domu zaprasza właściwie wyłącznie rodzinę. – Brakuje mu przyjaciela. Ma wielu znajomych, ale przyznał się, że takiego prawdziwego kumpla, powiernika, którego byłby pewny, że jest z nim nie dlatego, że jest wielkim Małyszem, a po prostu zwykłym Adamem z Wisły, nie ma. To dla niego wielka strata – opowiadał Sebastian Szczęsny, dziennikarz TVP i współautor biografii Małysza.
22.
A przyjaciele by się przydali, bo nie zawsze w karierze Małysza było różowo. Były trudne sezony, były zawiedzione oczekiwania, były wpadki, były upadki.
Najgorszym z nich był ten w Salt Lake City. Małysz zaliczył fatalny upadek na treningu. – Ocknąłem się dopiero w karetce. Ludzie mówili, że odzyskałem przytomność dość szybko, jeszcze na skoczni. Podobno rozmawiałem ze wszystkimi, prosiłem, żeby mnie nie wiązać. Ja tego zupełnie nie pamiętam – zapewnia.
23.
Dobrych chwil było na szczęście znacznie więcej. A to przekładało się także na pieniądze. Małysz po chudych latach zaczął zarabiać bardzo dobrze. Co ciekawe, zawsze mniejszą część jego dochodów stanowiły wygrane w Pucharze Świata, a większą – kasa z kontraktów reklamowych. W szczytowym okresie kariery Małysz zarabiał nawet po 5-6 milionów złotych. Co ciekawe, zupełnie nie zmieniło to jego podejścia do pieniędzy. – Jestem takim gościem, który każdą złotówkę ogląda trzy razy, zanim zdecyduje się wydać.
24.
Małysz w najlepszym okresie był istnym słupem reklamowym. Promował nieistniejącą już sieć Idea, zupy w proszku, Pocztę Polską, Red Bulla, Generali, paliwa Lotos, dziennik Fakt i wiele innych. Spece od marketingu w pewnym momencie uznali nawet, że co za dużo, to niezdrowo i lepiej by było, gdyby skupił się na jednej, dwóch firmach, z którymi byłby mocno kojarzony.
Tak, czy inaczej, wciąż jest bardzo mocną marką i nawet dziś, lata po zakończeniu kariery, reklamuje jedną z sieci komórkowych.
25.
Największą pozasportową pasją Małysza są samochody, może o nich rozmawiać godzinami. Zaczęło się od malucha, oczywiście bitego, którego klepał ze szwagrem. Blacharka poszła jako tako, gorzej z mechaniką. Kiedy jechał do Czech na zgrupowanie, okazało się, że silnik pracuje, ale nie można go gasić. Co gorsza, zwłaszcza w przypadku górskiej drogi – hamulce nie bardzo działały. – Jakimś cudem dojechałem, ale musiałem wracać w nocy, żeby światła były już wyłączone, bo wciąż nie miałem jak hamować – opowiada.
26.
Po latach sukcesów przyszły lepsze auta, już ze sprawnymi hamulcami. Zabawna historia była z używanym, sprowadzonym z Niemiec audi A3. Kiedy nadeszły chude lata, Małysz musiał je sprzedać. Żona go pocieszała, że niedługo zacznie wygrywać, to kupią sobie A4. Minęło kilka miesięcy, Małysz wygrał Turniej Czterech Skoczni, gdzie oprócz pucharu dostał też… kluczyki do najnowszego modelu audi A4 właśnie! Sprowadzenie auta do kraju byłoby nieopłacalne, wolał odebrać 60 procent jego wartości w gotówce. W polskim salonie Audi te 60 procent plus soczysta zniżka dla nowej gwiazdy wystarczyły.
27.
Zanim eksplodowała jego kariera, na przełomie wieków było naprawdę krucho. Do tego stopnia, że Małysz poważnie zastanawiał się nad zakończeniem kariery skoczka i wzięciem się do normalnej roboty. Opcje były, bo ma fach w ręku – jest dekarzem, czyli specjalistą od kładzenia dachów. Po szkole podstawowej nauczył się zawodu od Jana Cieślara, majstra z kilkudziesięcioletnim stażem. – Żałuję tylko jednego: przez trzy lata nauki Adaś mówił do mnie: mistrzu. Teraz ja tak muszę do niego mówić – śmieje się.
28.
Małysz poważnie myślał o wyuczonym zawodzie. Z kolegą, z którym uczył się u Cieślara, chciał otwierać firmę. Do zawodu miał predyspozycje: był lekki i nie bał się wysokości, co w przypadku skakania po dachach jest raczej kluczowe. W czasie trzech lat nauki trochę dachów położył w Wiśle i okolicach. Co ciekawe, jego autorstwa jest także brązowa dachówka na białym domku Apoloniusza Tajnera!
29.
Dekarzem jednak nie został, bo pisane mu były skoki. Zresztą, w takiej rodzinie nie bardzo mogło być inaczej. Pradziadek Małysza miał własną skocznię narciarską. Ojciec – był kierowcą w Klubie Sportowym Wisła, a wujek – najpierw bardzo dobrym skoczkiem, a potem trenerem. Sam Adam z kolei skakał od dziecka, a swojego pierwszego psa nazwał Jumper.
30.
Na skoczni zdobył wszystko, co się dało, poza złotem olimpijskim. Był mistrzem świata (4 razy), wygrał Turniej Czterech Skoczni, Puchar Świata (4 razy), Turniej Nordycki (3 razy), Letnie Grand Prix (3 razy) i Plebiscyt na Najlepszego Sportowca Polski (4 razy), wygrał 39 konkursów Pucharu Świata. – Taki skoczek rodzi się raz na sto lat. To prawdziwy fenomen – mówił trener Mika Kojonkoski.
31.
Po zakończeniu kariery skoczka Małysz się nie nudził. Miesiąc po pożegnalnym benefisie ogłosił, że zamierza zająć się swoją drugą pasją – sportami motorowymi. Został członkiem RMF Caroline Team i po kilku występach testowych wystąpił w Rajdzie Dakar. Mimo bardzo małego doświadczenia, zdołał dojechać do mety. W debiucie zajął 38. miejsce w klasyfikacji generalnej.
32.
Po latach startów w sporcie indywidualnym, Małysz musiał się przestawić na występy drużynowe. Rajdy to oczywiście kierowca i jego pilot, ale także cała ekipa pomocników, mechaników, serwisantów. – Adam to straszny uparciuch. Kiedy sobie coś wmówi, to strasznie trudno go przekonać – mówi Rafał Marton, pilot byłego skoczka.
Co trzeba podkreślić, Małysz za kierownicą radził sobie bardzo dobrze. Najlepszy wynik – 15. miejsce w klasyfikacji generalnej Rajdu Dakar w 2013 roku, niespełna dwa lata po debiucie w rajdach.
33.
Małysz herbu Małysz. Kibice skoczka potrafili być bardzo kreatywni. W 2007 roku zamówili dla niego… herb rodowy. Zadania podjął się zawodowy heraldyk Andrzej Brzezina Winiarski, a efekt jego pracy jest naprawdę imponujący. W herbie Małysza są oczywiście narty, a także – jakże by inaczej – orzeł i korona.
34.
Małysz od początku poprzedniego sezonu pracuje jako działacz w Polskim Związku Narciarskim. Jest dyrektorem sportowym, menedżerem, trochę rzecznikiem, trochę opiekunem, trochę dobrym duchem reprezentacji Polski. Choć jak sam przyznaje, nie znosi słowa „działacz” i mówi, że dyrektorem jest tylko z nazwy. – Jest kimś znacznie więcej. Jest takim Kapitanem Wąsem, który przyjeżdża na zawody i wszyscy skaczą lepiej, bo po prostu dobrze czujemy się, kiedy jest z nami. Czujemy to wsparcie i wiemy, że zawsze możemy na niego liczyć – mówi Maciej Kot.
35.
Człowiek sukcesu? Zdecydowanie. W skokach osiągnął wszystko, w rajdach radził sobie zaskakująco dobrze. W pracy w PZN także daje radę, co podkreślają wszyscy – od skoczków, przez trenerów, aż do prezesa. – To dzięki niemu z tej machiny zrobiła się straszna siła. Adam pilnuje wszystkiego i to dzięki niemu to wszystko w ten sposób zagrało. Wniósł wiele nowych pomysłów, ocieplił atmosferę w grupie. Wymieniać można bez końca – podkreśla Tajner.
36.
Nie byłoby Adama Małysza, jakiego dziś znamy, bez jego żony. Małżeństwo z Izą, z domu Polok, trwa już ponad 20 lat. 20 lat w tym roku skończyła ich córka, Karolina. Związek trwa, choć w swoim czasie kolorowe media plotkowały o rozwodzie. – To było największe upokorzenie w życiu. Kiedyś na zawodach dziennikarka pyta mnie: to kiedy ten rozwód? Zrobiłem oczy jak pięć złotych. Pomyślałem: ale obciach, jestem mężem, a dowiaduję się ostatni.
37.
Wielokrotnie był odznaczany. Otrzymał między innymi Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski, Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski oraz Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Od wręczających mu nagrody polityków zawsze wolał się trzymać z dala, w szczytowym okresie popularności kazał na siebie czekać prezydentowi Kwaśniewskiemu kilka godzin.
38.
Małysz wielokrotnie był inspiracją dla twórców kultury masowej. Piosenki i wiersze najczęściej były pozytywne, często aż za bardzo. Kiedyś muzyk, a dziś poseł – Paweł Kukiz w swojej „Pieśni o Małyszu” postąpił bardziej przewrotnie.
„Przez trzy sezony nas oszukiwał
Tylko udawał, że umie skakać.
Tylko udawał, że wygrywa,
Kłamał, że można daleko latać.
Ja nie wierzyłem mu od początku,
Spisek wietrzyłem chyba od zawsze.
Schmitt i Hannawald byli z nim w zmowie
Przez Niego Tonio siedział na ławce”
39.
Małysz był inspiracją także dla wielu twórców seriali. Cały odcinek poświęcili mu na przykład twórcy „Świata według Kiepskich”, gdzie występuje jako Adam Miłosz. Bohaterowie „Miodowych Lat” jadą do Zakopanego kibicować Małyszowi, podkreślając, że to patriotyczny obowiązek, zaś w „Szpitalu na Perypetiach” występuje sobowtór skoczka z Wisły.
40.
Wśród wszystkich pochwał pod adresem Małysza ciężko znaleźć jakąkolwiek krytykę. Jak zwykle kij w szprychy próbował wkładać Paweł Zarzeczny, który o dzisiejszym jubilacie pięć lat temu pisał tak: „Małysz u prezydenta czy raczej prezydent… u Małysza? Zważywszy, że zdarzyło się w Wiśle – chyba to drugie. No, tak zaczęło się budowanie kolejnego polskiego pomnika. Z jednej strony dziwi – Adam nigdy nie był nawet mistrzem olimpijskim (a mój niedawny sąsiad z “Polski” Robert Korzeniowski aż czterokrotnie), nie należy do niego rekord żadnej poważnej skoczni, nawet Wielkiej Krokwi, nie ma też żadnego rekordu świata w lotach… No, jest taki nawet całkiem w narciarskiej elicie – przepraszam, bo prawda najbardziej boli – przeciętny! Ale jest zarazem w tym polskim mistrzu coś faktycznie wyjątkowego. Mianowicie on przeniósł sportową rywalizację z ogrodu zoologicznego do ogrodu botanicznego. Ze świata wiecznej bijatyki w krainę estetyki. Dobrych manier, grzeczności, szacunku. On, po którym nikt tak wspaniałych i aż tak niepolskich cech charakteru nie miał się prawa spodziewać. No, oby go tylko teraz nie przytłoczono medalami, bo mały jest, i może nie udźwignąć, jak niejeden przed nim mistrz nart, że wspomnę Fortunę, Łuszczka…”
JAN CIOSEK