Spojrzałem, z kim jeszcze przyjdzie zmierzyć się Pogoni Szczecin w 2017 roku. Jagiellonia (W), Zagłębie (D), Lechia (W), Arka (D). Złapałem się na tym, że pomyślałem: „w porządku, jak Portowcy uciułają punkt w trzech najbliższych meczach, to będzie sukces, a przy dobrych wiatrach może powalczą o pełną pulę z Arką”. Potem jednak zdałem sobie sprawę, że mówimy o Ekstraklasie, czyli rozgrywkach oddychających oparami absurdu, w których niewykluczone jest przecież, że taka Pogoń za chwilę rozjedzie jak walec każdą zbliżającą się przeszkodę. Czasami mam bowiem wrażenie, że tą ligą rządzą niezrozumiałe serie i głównie one nadają sens tym rozgrywkom. Serie bez ładu i składu, bez żadnego logicznego wytłumaczenia, bez choćby grama przewidywalności.
Mówiąc wprost – patrzę na wszystkie wzloty i upadki polskich klubów, patrzę na drużynę, która zdobywa pojedyncze punkty w kilku pierwszych spotkaniach, szoruje głową o dno, a potem notuje kilka meczów bez porażki i dochodzę do wniosku, że to wszystko jest takie jakieś… popieprzone.
Śląsk w niedzielę zapewnił sobie zwycięstwo w doliczonym czasie gry. Pokonanie Zagłębia to nie tylko prestiżowa derbowa wygrana, ale też przerwanie słabej serii i szansa na rozpoczęcie kolejnego, pozytywnego rozdziału. Jego przypadek to swoista przeplatanka i najlepszy przykład na to, jak wszystko w tej lidze jest zagmatwane. Wrocławianie przed sezonem przeprowadzili rewolucję kadrową, co początkowo skutkowało przeciętną grą i dwiema porażkami na otwarcie rozgrywek. Potem Śląsk nie poległ już w dziewięciu następnych spotkaniach. Po dziesięciu kolejkach tracił do lidera zaledwie trzy oczka. Wydawało się, że Urban stworzył naprawdę ciekawą drużynę, ta w końcu odprawiła z kwitkiem między innymi Legię i Lecha. Oczywiście później, jakże by inaczej, wszystko musiało się wzorcowo rozsypać. Pięć kolejnych meczów przyniosło cztery porażki i triumf z oklepywaną przez każdego Pogonią.
Zaczęło się słabo, potem było dobrze, znów słabo, a teraz ponownie może być dobrze. Gdyby to były pojedyncze przypadki, uznałbym to za normę, ale w polskiej ekstraklasie takie serie są niestety regułą.
W październiku napisałem tekst pod tytułem: „Wisła Płock wychodzi z wirażu”. Zwróciłem uwagę na dobrą postawę nafciarzy, którzy przed październikową przerwą reprezentacyjną wygrali kilka meczów z rzędu:
W grze płocczan widać wyraźny progres od wznowienia rozgrywek we wrześniu. Jak zadziała na nich kolejna, trwająca właśnie przerwa reprezentacyjna? Sam jestem ciekaw. W Ekstraklasie, gdzie o większości wyników zdaje się decydować losowanie, trzeba doceniać takie serie i cieszyć się nimi, bo tak szybko odchodzą… Nie zdziwię się, jeżeli wiślacy zaliczą teraz kolejny regres formy. W końcu wiemy, że utrzymać formę w naszej lidze jest tak trudno, jak wejść do watykańskiego Santa Porta. Ale nie zdziwię się też, kiedy wygrają zbliżające się mecze z Koroną i Śląskiem, i tym samym wdrapią się do czołówki. Ekstraklasa – where amazing happens.
No i się nie zdziwiłem – Wisła przegrała z Koroną, potem wygrała ze Śląskiem, ale w kolejnych czterech spotkaniach nie uciułał już ani jednego punktu. Lepsze okazywało się ekipy Piasta, Jagiellonii, Lechii i Lecha.
Nie potrafię zrozumieć też tego, co dzieje się w Lubinie. Można analizować, rozkładać grę Miedziowych na czynniki pierwsze, szukać luk w taktyce, ale na końcu i tak dojdzie się do wniosku, że brakuje w tym wszystkim logiki. Drużyna, która nie przegrywa pierwszych sześciu meczów, perfekcyjnie radzi sobie w defensywie, posiada w swoim składzie, jak się później okazuje, reprezentantów kraju, od sierpniowego meczu z Legią zmienia się nie do poznania. Od momentu wizyty w Warszawie – pięć porażek, cztery remisy, dwa zwycięstwa (wcześniej bilans 4-2-0). Nagle gra stała się bardziej apatyczna, nagle Świerczok przestał trafiać do siatki, nagle defensywna przestała być szczelna, a gra na trójkę z tyłu skuteczna.
Najlepsze jest nie tyle to, że trudno znaleźć jeden powód, dlaczego tak się stało. Nie, najlepsze jest to, że niedługo Zagłębie pewnie znów wygra kilka meczów i znów zacznie się przebąkiwanie o walce o czołowe lokaty. A potem, znając życie, ponownie zaliczy czarną serię. I tak w kółko…
Można się bawić i wymieniać dalej. Lech Poznań, który na początku października rozstrzelał Legię i miał nad nią kilka punktów przewagi, potem nie wygrał pięciu meczów z rzędu, przełamując się dopiero w ostatni weekend. Poznaniacy wcale nie grali źle, tak naprawdę każdy z tych meczów, czy to z Jagiellonią, Lechią, czy Wisłą, mogli rozstrzygnąć na swoją korzyść, a jednak ani razu się nie udało. Dało o sobie znać to irracjonalne prawo serii. Sandecja, która po dziewięciu kolejkach zajmowała siódme miejsce, nie wygrała ośmiu ostatnich meczów. W tym przypadku jednak chodzi bardziej o klasę drużyny. Uwidacznia się, że to po prostu przeciętna ekipa, w której nie wszyscy zawodnicy przystają umiejętnościami do tej ligi. Wisła Kraków po naprawdę dobrym początku miała okres, gdzie wygrała tylko jeden mecz na sześć prób. Cracovia też rozpędzała się bardzo powoli i dopiero w ostatnich tygodniach zaczęła grać nieco lepszą piłkę. Z kolei pozorowanie gry przez Legię na początku rozgrywek skończyło się łomotem, po którym piłkarz złapali serię pięciu wygranych.
Legię odmienił Romeo Jozak, to samo zrobił z Bruk-Betem Maciej Bartoszek. Tam też na początku był oklep za oklepem, a teraz proszę – ich sześć meczów bez porażki to aktualnie druga najlepsza seria w Ekstraklasie. Lepszą ma tylko Korona Kielce (osiem gier).
No właśnie, Korona… obok Górnika to jedyna drużyna, która trzyma fason i unika jakichś dziwnych serii. Do tego grona można też zaliczyć Piasta i Pogoń, która ostatni mecz wygrała 19 sierpnia, ale kibicom tych zespołów nie o taką stabilność chodzi.
Powiadają, że jeśli nie wiesz, dlaczego wygrywasz, za chwilę będziesz przegrywać i też nie będziesz wiedzieć dlaczego. Po seriach klubów Ekstraklasy z tego sezonu aż nadto widać, że tak to najczęściej u nas działa – maszyna losująca, której do końca nikt nie ogarnia. I, przyznacie sami, jest to dosyć przygnębiające.
Norbert Skórzewski