“Znowu drugi. Całe życie ciągle drugi. Nawet jak gdzieś pierwszy byłem, czułem się jak drugi”. Z pewnością znacie ten cytat Adasia Miauczyńskiego z “Nic śmiesznego”. Naszym zdaniem można go włożyć w usta Edinsona Cavaniego i nadal wszystko będzie się zgadzać, choć dziś wyjątkowo to pierwszy zawodnik, którego należy się dziś bać. Jednak na co dzień – wiecznie drugi.
Diego Forlan, Zlatan Ibrahimović, Luis Suarez, Neymar czy – ekhem! – Radosław Matusiak. Każdy chciałby pokopać z takimi zawodnikami. Może jedynie nie ci, którzy prawie do nich dojeżdżają i brakuje im naprawdę niewiele, żeby w wyścigu o skład być na pole position. Jednym słowem – może jedynie nie Edinson Cavani. Napastnik wybitny, nie ma co mówić. Poradziłby sobie w każdym klubie świata, zresztą wszyscy z topu, przynajmniej według doniesień medialnych, byli lub są nim zainteresowani.
Zaczynając od reprezentacji Urugwaju, wiadomo, że Diego Forlan to absolutna legenda ichniejszego futbolu, jednak Cavani strzelonymi w kadrze golami zdołał już go prześcignąć. Na dziś ma 96 meczów i 39 goli – wynik zacny. Ale gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Luis Suarez w 95 meczach zdobył dziesięć bramek więcej. I gdyby ten drugi mógł dziś zagrać, to retorykę dotyczącą naszych rywali opieralibyśmy właśnie o niego, naturalnie z licznym wspominaniem o Cavanim, tym drugim. Choć są równolatkami, to Edinson nawet urodził się jako drugi. W tym samym szpitalu, co Suarez. Trzy tygodnie po nim…
Okres w PSG – dla Cavaniego świetny, ale jednak w cieniu, dobrze wiecie czyim. Urugwajczyk mówił, że czerpie inspiracje z gry ze Zlatanem, jednak nie da się ukryć, że ta współpraca nie tylko go wiele nauczyła, a też bardzo ograniczyła. Ibrahimović w rok został władcą Paryża, a Cavani dołączając do PSG z góry był tym, który przy Ibrze ma pełnić rolę drugoplanową. I tak przez całe trzy lata. Choć pocieszające dla niego, że w sezonie 2014/15 licząc wszystkie rozgrywki strzelił więcej goli od Szweda. Co prawda o jednego, ale jednak więcej.
Kiedy z przodu był osamotniony, a przynajmniej nie miał u boku lepszego piłkarza, był na ustach wszystkich. Od odpalenia w Palermo po trwającej półtora roku aklimatyzacji, czyli w sezonie 2008/09. Wtedy zaczął strzelać i nie przestał do dziś. Najpierw był gwiazdą “Rosanero”, potem awansował do Napoli, gdzie pełnił taką samą rolę, choć w Neapolu to już zupełnie inna skala.
Dla tych pierwszych – 37 goli w 117 meczach
Dla drugich – 104 gole w 138 meczach
W Paryżu też na rok dostał berło i koronę, oczywiście po odejściu Ibrahimovicia. Zaliczył wtedy najlepszy sezon w karierze, wpisywał się na listę strzelców aż 49 razy. Oczami wielu jego królowanie szybko się skończyło w momencie, w który przyszedł Neymar. Ale on wcale nie zamierzał schodzić na boczny tor, co ukazywała chociażby afera z rzutami karnymi. I co dokumentują obecne statystyki obu panów.
Cavani w tym sezonie: 13 goli w Ligue 1, 4 w Lidze Mistrzów
Neymar w tym sezonie: 7 goli w Ligue 1, 4 w Lidze Mistrzów
Warto dodać akcent z Polski, który pewnie wielkiego wpływu na karierę Cavaniego nie ma, ale na postrzeganie go przez nas – bardzo. Dla dzieciaków zbzikowanych na punkcie futbolu zgromadzonych na treningu naszych rywali w Pruszkowie był absolutnym numerem jeden. Reprezentacja Urugwaju spóźniła się na zajęcia dobre 40 minut, a mimo to Cavani, kiedy reszta drużyny była już na murawie i rozpoczynała rozgrzewkę, zbytnio się tym nie przejmując rozdawał autografy i nie odmówił żadnemu dziecku podpisu czy zdjęcia. Odciągnął go od tego dopiero ochroniarz. A Urugwajczyk zapewnił fanów, że wróci do nich po treningu. Po treningu, podczas którego cały czas słyszał skandowanie jego nazwiska przez grubo ponad setkę kandydatów na piłkarzy Znicza.
Prawda jest taka, że oczywiście możemy się oszukiwać, że Cavani nigdy nie był na pole position i zawsze zakrywał go czyjś cień. Ale niech każdy z nas zada sobie pytanie: w czym w życiu ja byłem drugi?