Manchester United wjechał z buta w tegoroczne rozgrywki Ligi Mistrzów, bezpardonowo rozpychając się łokciami w swojej grupie, z której właśnie zapewnił sobie awans. Czerwone Diabły spisują się znakomicie i mają na koncie komplet zwycięstw. Już ostatnia wygrana z Benficą dwa tygodnie temu wyprowadziła je na autostradę do fazy pucharowej. Dzisiejszy triumf tylko dopełnił formalności.
Manchester zagrał, jak na faworyta przystało. Od początku zarysował swoją przewagę, grał spokojnie i wygrał bez potrzeby wrzucania wyższego biegu i przemęczania się przed ligowym meczem z Chelsea. Najważniejsza w tym wszystkim była cierpliwość i – co tu dużo pisać – dobra dyspozycja De Gei. Mimo że ani przez moment nie było wątpliwości, kto tutaj jest lepszy, to nie da się usprawiedliwić tak częstego dopuszczania piłkarzy z Portugalii do sytuacji strzeleckich.
Ale skoro już przy krytyce jesteśmy – zacząć trzeba od linii ofensywnej. Martial po upływie kwadransa gry nie wykorzystał wywalczonego przez Lukaku rzutu karnego. Trzy minuty później bardzo dobrym uderzeniem zza pola karnego popisał się Goncalves i przez chwilę zrobiło się w Manchesterze dość nerwowo. Tym bardziej, że Goncalves próbował jeszcze raz przed przerwą, a i w drugiej odsłonie Benfica miała swoje okazje. W 65. minucie na przykład, po fatalnym błędzie przy wyprowadzaniu piłki Bailly’ego, piłka trafiła w słupek. Jak na mecz murowanego faworyta z pretendentem – trochę dużo tych okazji pod bramką De Gei.
Na szczęście dla kibiców “Czerwonych Diabłów” – ich ataki były o wiele konkretniejsze. Może nie było ich jakoś drastycznie więcej – bo nikt nie był zainteresowany forsowaniem tempa – ale za to skuteczność… Wpadało nawet to, co w teorii było jedynie strzałem niecelnym. Na przykład mocny strzał zza pola karnego oddał Matić, piłka odbiła się od słupka, potem od pleców Svilara – 1:0. Przypomniała nam się bramka Jacka Krzynówka w starciu z Portugalią. Młodziutkiemu belgijskiemu bramkarzowi tym razem nie dopisało szczęście, ale pozostawił po sobie bardzo dobre wrażenie. Broniąc rzut karny w 15. minucie, stał się najmłodszym goalkeeperem, który obronił jedenastkę w Lidze Mistrzów. Popisał się też w kilku innych sytuacjach, chociażby w momencie, gdy Lukaku znalazł się z nim oko w oko. Udowodnił, że nie stoi w bramce na kredyt czy z uwagi na limit młodzieżowców. A trzeba też dodać – przy drugim golu nie miał żadnych szans – Blind pokazał Martialowi, jak powinno się wykonywać rzuty karne.
Orły latały wyżej niż w poprzednich meczach. Uniknęły kompromitacji porównywalnej do klęski z Bazyleą, zagrały chyba swój najlepszy mecz w tegorocznej edycji Ligi Mistrzów, ale na ekipę Jose Mourinho to nie wystarczyło. Na dobrą sprawę – nie wystarczyło nawet, by choć przez chwilę postraszyć gospodarzy remisem.
Manchester United – Benfica 2:0
45′ Svilar (sam.), 78′ Blind.
*
O krok od sensacyjnego zapewniania sobie promocji do fazy pucharowej była Bazylea, która mierzyła się z CSKA. Miała wszystko w swoich rękach, w pierwszej połowie prezentowała się na tyle dobrze, że objęła prowadzenia, a jej kibice już powoli mogli rozpoczynać świętowanie. Wszystko posypało się jednak jak domek z kart w drugiej połowie. Najpierw wyrównał Dzagoev, a potem rakietę tuż zza linii pola karnego posłał Wernbloom. Vaclik, bramkarz Szwajcarów, był bez szans.
Najgorszy w tym wszystkim dla Bazylei jest fakt, jak szybko spadła z nieba do piekła. Nie chodzi tylko o tej mecz. Mogła świętować awans do 1/8, tymczasem Rosjanie zrównali się z nią punktami. Oba zespoły mają teraz po sześć oczek. Awans znów stał się sprawą otwartą i wcale nie stawialibyśmy pieniędzy, że Bazylea na pewno skończy w tabeli nad CSKA.
FC Basel – CSKA Moskwa 1:2
32′ Zuffi – 65′ Dzagoev, 79′ Warnbloom.
*
Dwa tygodnie temu Bayern bez problemów pokonał Celtic na własnym stadionie. Mecz wyjazdowy miał być zupełnie inny, trudniejszy. No i… był zupełnie inny i trudniejszy. Bawarczycy przed meczem mocno podjudzali Celtic i w pewnym momencie wydawało się, że to się na nich zemści. Rummenigge przyznał, że gdyby mierzyli się z Realem, Lewy zostałby postawiony na nogi. W Szkocji odebrano to jako objaw lekceważenia. Piłkarze gospodarzy chcieli udowodnić swoją wartość i mocno postawili się swojemu rywalowi. Niemalże zakończyło się to niespodzianką.
Przede wszystkim widać było braki kadrowe. Bayern bez Lewandowskiego i Mullera nie miał na kim zawiesić ofensywnej akcji. James nie sprawdził się w roli najbardziej wysuniętego atakującego, na dodatek Bawarczycy musieli zrezygnować z dośrodkowań, bo po prostu nie było na kogo ich posyłać. Brak Thiago sprawił, że kompletnie nie kleiła się gra przez środek. Pozostało liczyć na podania krzyżowe, ale one też przechodziły równie często, co Polacy bez wiz do USA. Na ich szczęście w jednej z sytuacji mózgi defensorów z Celtic Park na moment przestały pracować. Boyata kompletnie zlekceważył lecącą w jego kierunku piłkę i pozostawił ją na pastwę losu. Pewnie wydawało mu się, że spokojnie dojdzie do niej bramkarz, ale on też się nie popisał – wyszedł za pole karne, czym tylko ułatwił zadanie Comanowi, który go minął, nawinął obrońców, i dał swojej drużynie prowadzenie.
Jeżeli Rodgers spodziewał się utraty bramki, to na pewno nie w takich okolicznościach, nie po takim błędzie.
Jeżeli w meczu z tak mocnym rywalem najpierw nie wykorzystujesz dogodnej sytuacji, a potem tracisz bramkę po babolu defensywy, raczej długo na europejskich salonach nie zabawisz.
Celtikowi trzeba jednak oddać, że nie poddawał się. Upór został w końcu nagrodzony. Kwadrans przed końcem wyrównał McGregor. Bawarczykom może nie zaczął walić się grunt pod stopami, ale na pewno w ich szeregach zrobiło się bardziej nerwowo. Strata punktów z PSG, Celtikiem i w perspektywie kolejny mecz z paryżanami – nie brzmi za ciekawie. Na ich szczęście chwilę później bramkę zdobył Martinez.
Bayernowi udało się pokonać Celtic, a patrząc bardziej ogólnie – Heynckesowi ugasić pożar i wyprowadzić Bawarczyków na prostą. Bez Lewego. Bez Mullera. Bez Thiago.
Celtic – Bayern 1:2
74′ McGregor – 22′ Coman, 77′ Martinez.
*
W drugim spotkaniu tej grupy PSG bez większej historii odprawiło z kwitkiem Anderlecht. Wynik 5:0 po show Kurzawy mówi sam za siebie. Francuz w drugiej połowie popisał się klasycznym hat-trickiem, wcześniej swoje do bramki wepchnęli też Verratti i Neymar.
Po godzinie gry na boisku pojawił się Łukasz Teodorczyk, ale zaliczył bezbarwny występ. Ani nie stworzył zagrożenia pod bramką rywali, ani nawet nikogo nie kopnął.
PSG – Anderlecht 5:0
30′ Verratti, 45′ Neymar, 52′, 72′, 78′ Kurzawa.
*
Ciemne chmury zebrały się nad turyńczykami. Juve wyglądało słabo, męczyło bułę, grało z gracją pijaka spod monopolowego – bezzębnie. Swoją szansę zwietrzył Sporting. Szybko strzelona bramka, jakkolwiek byłoby to oklepane i banalne, ustawiła mecz. Turyńczycy zostali postawieni pod ścianą. Portugalczycy, wygrywając to spotkanie, zrównaliby się z nimi punktami i sprawa awansu byłaby otwarta. W końcówce wyrównał jednak Higuain, czym uspokoił część kibiców i pewnie zapobiegł kilku zawałom serca. Stara Dama nie wygrywając tego spotkania, zabrała sobie szansę na wyprzedzenie Barcelony, która też dziś zgubiła punkty. Z drugiej strony ich awans do fazy pucharowej jest już raczej niezagrożony.
Sporting – Juventus 1:1
20′ Cesar – 79′ Higuain.
*
Znów zaskoczył Karabach, w którego barwach pełne dziewięćdziesiąt minut na środku obrony rozegrał Jakub Rzeźniczak. O ile domowy remis z Atletico można było okrzyknąć mianem niespodzianki, o tyle urwanie punktów na Wanda Metropolitano jest już sensacją. Co więcej – nie było tak, że Azerowie rozpaczliwie bronili się przez cały mecz, oczekując tylko na kontry. Nie, oni zagrali tak dobrze, że mogą czuć niedosyt, bo urwali zaledwie remis, choć mieli chrapkę na komplet punktów.
W pierwszej połowie goście długo utrzymywali się przy piłce, szukali przestrzeni i sprawiali po prostu lepsze wrażenie. Co więcej, przypieczętowali to trafieniem. W 40. minucie Michel wykorzystał dośrodkowanie z rzutu rożnego i posłał piłkę do siatki. Atletico w tym sezonie aż siedem na dziesięć bramek straciło po strzale głową. To druzgocąca statystyka kompletnie niefunkcjonującej w pierwszej połowie bandy Diego Simeone. Inne liczby: 54-46 w posiadaniu piłki na korzyść Azerów, aż 83% celnych podań.
W madryckiej szatni najwyraźniej musiało paść kilka męskich słów, bo druga odsłona wyglądała już nieco lepiej. Przede wszystkim szybko udało się zdobyć bramkę. Pięknym uderzeniem popisał się Partey, nazywany w Madrycie „Essienem” Simeone. Po chwili czerwoną kartkę zobaczył Henrique – Karabach musiał radzić sobie w dziesiątkę.
Fakt, że Atletico było w stanie spieprzyć nawet tak korzystne warunki, pokazuje, że ta drużyna zasługuje w tym sezonie co najwyżej na Ligę Europy.
Atletico – Karabach 1:1
56′ Partey – 40′ Michel