– Nie ważne ile razy się upadnie, ważne ile razy się powstaje – powiedział na konferencji Michał Probierz i trudno tym słowom odmówić racji. Co nie zmienia faktu, że Cracovia w ostatnich tygodniach upadała tyle razy, że właśnie jest zbiorem siniaków, strupów obtarć i zadrapań. Gdy zastanawiamy się jak to będzie wyglądać z Arką, to znacznie bardziej od efektownego przełamania “Pasów” prawdopodobny wydaje się gol Siemaszki głową po żenującej obcince obrońców.
Konferencje Probierza od jakiegoś czasu są znacznie lepszym widowiskiem niż mecze Cracovii. Tym razem jednak było nadzwyczaj spokojnie, a dominowała retoryka posypywania głowy popiołem. Probierz przyznawał, że kibice mają prawo mieć pretensje: “Zespół zajął czternaste miejsce w zeszłym sezonie. Nie zatrudniono mnie po to, bym był na szesnastym”. Nie szukał na siłę wymówek, mówił wprost, że sytuacja wesoła nie jest, a on cały czas szuka rozwiązań. – Nie dziwię się krytyce. Gdybym powiedział, że jest dobrze, nadawałbym się do psychiatryka. Nie zdawałem sobie sprawy, że będzie aż tyle problemów.
Na pewno wyzwaniem będzie zbudowanie wiary w zawodnikach. Ten zespół po ostatnich batach wychodzi na boisko jakby przerażony perspektywą gry w piłkę. Razi ofensywna impotencja – więcej niż jedną bramkę Cracovia w lidze ostatnio strzeliła w sierpniu. Nawet wtedy jednak potrzebowała dwóch karnych, by zremisować z Górnikiem 3-3. Z gry nie strzeliła więcej niż jednej bramki podczas meczu ani razu. To kompromitujący rezultat. A przecież mówimy zarazem o drużynie, która traci najwięcej bramek w lidze – do tej pory aż 19. Dla porównania dzisiejszy rywal, Arka, straciła raptem 10. Praca Probierza do tej pory przypomina poligon doświadczalny, względnie trening piłkarski rozgrywany na polu minowym. Tak naprawdę nic nie wskazuje na to, by dzisiaj miało być inaczej, dalej musi żonglować składem, dalej drużynę trapią kontuzje.
Arka w ostatnich tygodniach ewidentnie zaskoczyła. Zagrała świetny mecz z Wisłą Kraków, gdzie stwarzanie sytuacji szło im jak z płatka. W ostatnim tygodniu zasłużenie wywieźli trzy punkty z Gliwic. Ten zespół z każdym tygodniem coraz bardziej uczy się filozofii Ojrzyńskiego, a jakkolwiek wydaje się, że warsztat tego trenera nie sprawdzi się w każdej grupie, tak w gdyńskiej szatni trafił na podatny grunt. To jest ekipa walczaków, chłopaków niedocenianych, po przejściach – trochę jak lata temu w Koronie. Uosobieniem Siemaszko, który trafił do ligi na stare lata, a teraz umie rozstawiać obrońców po kątach. Dla niego każdy mecz w Ekstraklasie to święto, każda akcja z nim w roli głównej pokazuje głód gry na wysokim poziomie, głód bramek. Niejednego solidnego ligowca zabija rutyna, by nie powiedzieć: znudzenie grą. W Gdyni nikomu to nie grozi.
***
Mroczkowski na mecz ze Śląskiem wyjdzie opromieniony zwycięstwem z rzecznikiem Sandecji, Marcinem Rogowskim. Właśnie nastąpił finał tej fascynującej telenoweli. Przypomnijmy pismo Rogowskiego do prezesa Grzegorza Haslika:
“Informuję, że w dniu 1 sierpnia br., po treningu pierwszej drużyny Sandecji na stadionie był kręcony program przez stację Canal+ pt. “TURBOKOZAK”.
W towarzystwie pierwszego zespołu, telewizji klubowej, kibiców, a co najgorsze ogólnopolskiej stacji Canal+ trener Radosław Mroczkowski w sposób niewybredny, a pisząc wprost, chamski, komentował moją pracę. Bardzo proszę o zwrócenie uwagi trenerowi na sposób odnoszenia się do mojej osoby, gdyż nie jestem jego chłopcem na posyłki. Jestem pracownikiem klubu, a nie trenera Mroczkowskiego.
Jeżeli trener ma uwagi do mojej pracy, może mi je przekazać w cztery oczy, albo w towarzystwie władz klubu, a nie przy udziale mediów i kibiców. To podważa autorytet zarówno mój jak i klubu. Taka bezczelna, niekulturalna forma komunikowania się trenera z moją osobą jest zresztą już normą. Bardzo proszę o zwrócenie uwagi na sposób odnoszenia się do mnie.
Bardzo proszę o poinformowanie mnie o sposobie załatwienia sprawy”.
Mroczkowski zachwycony nie był i postawił ultimatum: powiedział, że nie pojawi się na konferencji prasowej przed Termaliką jeśli poprowadzi ją Rogowski. Jego presja zadziałała, konfę prowadził rzecznik Termaliki, a Rogowski siedział z dziennikarzami. W klubie kazali rzecznikowi przeprosić trenera, ale rzecznik przepraszać nie chciał. W klubie chciano go zdegradować do rangi zarządzającego mediami klubowymi, ale Mroczkowski wyczuł krew i chciał, żeby Rogowski zniknął z horyzontu.
W klubie żyli tą niecodzienną sprawą wszyscy, także obdarzeni poczuciem humoru kibice:
Los Rogowskiego jest raczej przypieczętowany. Jeśli sądził, że może iść na czołowe zderzenie z trenerem, który grając wszystkie mecze na wyjeździe daje absolutnemu beniaminkowi środek tabeli, to – delikatnie mówiąc – przeliczył się.
Strzelaniny w Niecieczy byśmy się nie spodziewali. W czterech meczach Sandecji padło raptem pięć bramek. Z drugiej strony, na stadion przyjedzie grający ofensywnie od początku sezonu Śląsk. Drużyna, która naprawdę ma kim grać, ma kim strzelać, a której zwycięstwa z Legią i Lechem nie były dziełem przypadku. Totalna rewolucja się opłaciła, co wskazał w swoim felietonie Samuel Szczygielski:
Projekt Jana Urbana „Śląsk 2017/2018” to zupełnie inny twór od tego sprzed roku. Można wręcz powiedzieć, że poza nazwą, to dwie różne drużyny. Spójrzcie na skład wrocławian z pierwszej kolejki ubiegłego sezonu, właśnie z meczu w Lechem, także u siebie.
Pawełek – Zieliński, CELEBAN, Dwali, Augusto – Kokoszka, Goncalves, Alvarinho, Morioka, Madej – Grajciar
A teraz na skład z wczoraj:
Wrąbel – Pawelec, CELEBAN, Tarasovs, Cotra – Kosecki, Chrapek, Riera, Pich – Piech, Robak
JEDEN zawodnik powoduje, że to jednak nadal ten sam Śląsk Wrocław. Ten sam, ale nie taki sam. No i plus stawiamy za siedmiu Polaków w pierwszym składzie, to też rzadko się u nas zdarza.
Urban komplementował jednak Sandecję, nazywając ją najbardziej niedocenianą drużyną ligi: – Nie mają w swoich szeregach zawodników z wielkimi nazwiskami, ale potrafią napsuć krwi każdemu rywalowi. Udowodnili to już w spotkaniach z Lechem, Lechią, czy Jagiellonią.
Nie można odmówić Urbanowi racji, na Sandecję wciąż niektórzy patrzą przez palce, podczas gdy pokazują miejsce w szeregu bardziej uznanym markom. Jakby jeszcze mieli bramkostrzelnego napastnika mogliby zakręcić się nawet w czubie tabeli. Ale Śląsk musi stawiać sobie poprzeczkę coraz wyżej. Na ten mecz przyjeżdża w roli, w jakiej dawno go nie widziano: nie tylko faworyta, ale również zespołu, od którego oczekuje się efektownej, ładnej gry. W klubie padło hasło “walczymy o 30 tysięcy widzów na Wiśle”. Wielu kibiców decyzję o tym czy pójść na Białą Gwiazdę podejmie dziś między 18 a 20.
Fot. FotoPyK