Napisać, że Ekstraklasa w ostatnich tygodniach nas nie rozpieszcza, to jak określić tropikalny sztorm mianem niesprzyjających warunków do zjazdów narciarskich. Ona nas butuje, ciemięży, skacze po klatce i czole, wyraźnie zachwycona każdym naszym jęknięciem bólu. Oddajmy głos Forrestowi Gumpowi. “Jedno wam powiem: życie idioty to nie bułka z masłem”. My też jedno wam powiemy: życie widza ekstraklasy to nie bułka z masłem. I sami nie wiemy, kto jest tutaj bardziej bezmyślny – Forrest wybiegający poza stadion, bo nikt nie kazał mu się zatrzymać, czy my, wciąż liczący na piłkarskie emocje na polskich stadionach.
Zaczynamy od końca, czyli meczu wieczornego. Obok Legii z Zagłębiem, to zdecydowanie hit kolejki. Myśleliśmy, że Wisła Kraków będzie przypominała maratończyka – skład, trener, transfery – wszystko dawało nadzieję na całkiem przyzwoity sezon. Może nie prymus, który na każdej lekcji błyszczy przygotowaniem, ale właśnie solidny długodystansowiec, który niżej czwórki nie zejdzie. Tymczasem bardzo szybko okazało się, że bardziej od sumiennego uczestnika biegu na 40 kilometrów, Wisła przypomina sprintera. Bardzo mocny start, doskonałe tempo: Pogoń (słowo dobrane nieprzypadkowo) za czołówką rozpoczęła się już w pierwszej kolejce. Wisła ograła byłego trenera w Szczecinie, potem sąsiadkę z Niecieczy… zapowiadało się dobrze. Zdarzyło jej się złapać zadyszkę biegnąc przez Zabrze, ale to normalne, skoro ktoś przez ostatnie lata truchtał, a nagle porwał się na wyścig. Drużyna Kiko Ramireza szybko złapała drugi oddech i rozprawiła się z imienniczką z Płocka, jak również z wrogiem zza miedzy. Krótko mówiąc – szła biegła na lidera.
Ale na Dolnym Śląsku Zagłębie rzuciło jej kłody pod nogi, doszło do brutalnego zbliżenia z glebą. Martwi nawet nie wynik, ale styl, kompletnie zagubienie się, utrata wszystkich atutów przy jednoczesnym pokazaniu wad. Doszło do tego, że wychwalany pod niebiosa Kiko Ramirez wspomina o “najtrudniejszym meczu w swojej krakowskiej karierze”.
A przecież lider nadal jest w zasięgu jednego kroku, czyli trzech punktów z Lechią. I warto dodać, że ekipy Nowaka nie można teraz traktować jak drużyny z rundy finałowej poprzedniego sezonu. Ostatnie zwycięstwo – półtora miesiąca temu. Porażka – jak nietrudno się domyślić, tydzień temu. Jeśli Wisła z Zagłębiem faktycznie tylko się potknęła, a nie straciła płuca po odejściu Brleka, to dzisiejszy mecz może zakończyć się tylko w jeden sposób. Być może będzie też metą dla Nowaka. W innym wypadku to w Krakowie szykują się gorące tygodnie – ewentualna rehabilitacja może bowiem nastąpić dopiero 8 września w Gdyni.
Pozostając w klimacie biegów, ten sezon w wykonaniu piłkarzy Jagiellonii i Piasta można określić jako ligę dwóch prędkości. Wicelider kontra czerwona latarnia tabeli. Choć gdybyśmy mieli przyznawać punkty, jak w łyżwiarstwie figurowym czy skoku do wody, za styl, to drużyna Ireneusza Mamrota tak wysoko by nie była. Brawa bijemy za efektywność i… głównie za efektywność.
Za to Piast – tak, nadal byłby na dnie. Dariusz Wdowczyk utrzymał drużynę w ekstraklasie, ale absolutnie nie przygotował jej do nowego sezonu. Czyli po prostu przez całe lato nic nie poprawił. Oprócz kadry, bo zespół wzmocnił uzupełnił Konstantin Vassiljev. I jak już przy nim jesteśmy, to warto zacytować Jurgena Wegmanna, byłego piłkarza Bayernu, BVB czy Schalke: “Najpierw nie masz szczęścia. Potem dochodzi jeszcze pech”. Oczywiście Piast nie ma także stylu. Jednak wspomniany Vassiljev dwukrotnie nie trafił w tym sezonie z wapna, tu właśnie zabrakło szczęścia. Za to pech doszedł, gdy Papadopulosowi w meczu z Legią nagle zza pleców wyskoczył Michał Pazdan i wybił piłkę zmierzającą do pustej bramki.
Dziś Jaga może zasiąść na fotelu lidera, a Vassiljev… na tronie czekającym go w polu karnym Jagiellonii. Jesteśmy cholernie ciekawi jego przywitania w Białymstoku. Na twitterowych kontach obu klubów już robi się gorąco.
A kończymy na tym, od czego zaczniemy. Zepchnęliśmy to na dalszy plan, bo mecz Korony z Termaliką zanosi się na bitwę w kisielu. No bo jak inaczej nazwać spotkanie drużyn, które po sześciu kolejkach mają po pięć punktów, czyli tyle samo, co ostatni w tabeli Piast Gliwice… Spodziewamy się gry z taktyką: na zero z przodu, a z tyłu zawsze coś wpadnie. Ale jako że stosują ją obie drużyny, to wbrew pozorom może być ciekawie. Nie mówimy, że pięknie, że z dobrą grą, że bez podań posłanych pięć metrów obok adresata. Ale ciekawie. Niedawno nie wierzylibyśmy, że to napiszemy, ale powoli się przyzwyczajamy – oby Bartosz Rymaniak o to zadbał. No, a jeśli nie, to najwyżej wydłubując sobie oczy, będziemy krzyczeć jak ta pani na ostatnim meczu z udziałem Termaliki.
NIE!
NO KURWA,
JA PIERDOLE!— Lorne Malvo (@guba1a) 25 sierpnia 2017
Nie wiedząc, jaki przebieg będą miały dzisiejsze mecze, wkleimy wam na koniec jeszcze jeden cytat z Forresta Gumpa, na wypadek, gdyby poziom spotkać nas zażenował. “Kiedy myślisz, że gorzej już być nie może, zacznij się walić deską po nodze. Zobaczysz jaką poczujesz ulgę gdy przestaniesz”.