Warto przyglądać się uważnie napastnikom z pierwszej ligi – wie o tym każdy dyrektor sportowy i trener w ekstraklasie, a przynajmniej taką mamy nadzieję. Początek tego sezonu poniekąd należy do snajperów, którzy jeszcze w zeszłym roku strzelali poziom niżej – wystarczy popatrzeć na Angulo, wystarczy sprawdzić, jak w Zagłębiu Lubin gra Świerczok, wystarczy zauważyć, że coraz odważniej poczyna sobie Aleksandyr Kolew czy pracujący mocno na uwagę od początku rozgrywek Łukasz Wolsztyński. Sęk jednak w tym, że sceptyk też bardzo szybko znajdzie przykłady gości, którym taki przeskok zdecydowanie nie wyszedł na dobre. Nam bardzo mocno w oczy rzuca się ostatnio szczególnie jeden. Mikołaj Lebedyński. To w tym momencie bodaj najgorszy gracz pierwszej linii w lidze.
Generalnie ma sporo szczęścia, że w ogóle znajduje się dziś dla niego miejsce w barwach Wisły. Nie kwestionujemy tego, że pomógł klubowi z Płocka w wywalczeniu awansu do ekstraklasy – w sezonie 2015/16 strzelił 13 goli, dorzucił 5 asyst i w pełni zasłużenie odebrał premię za wskoczenie poziom wyżej. Jednak po awansie Marcin Kaczmarek z miejsca zdecydował się postawić na Jose Kante, a z tego co słyszeliśmy – Lebedyński dość głośno wyrażał swoje niezadowolenie z tego powodu, tak więc trener skreślił go całkowicie i ostatecznie sezon spędził na wypożyczeniu w GKS-ie Katowice. Snajpersko było średnio (3 gole), asysty trochę ratowały sytuację (zaliczył ich 6), ale kluczowe było to, że spotkał wtedy na swej drodze Jerzego Brzęczka, dziś trenera Wisły.
Szkoleniowiec ten mu ufa. Bardziej niż Mateuszowi Piątkowskiemu, bardziej niż wracającemu do gry Jose Kante. Wydaje nam się jednak, że najwyższa pora rzucić w kąt sentymenty, bo grający sporo Lebedyński jest – no nie ma co się gryźć w język – tragiczny. Nie kreuje sytuacji strzeleckich. Gdy już sam do nich dochodzi, fatalnie pudłuje. Jakby tego było mało, postanowił również stwarzać zagrożenie pod własną bramką, to jego niefrasobliwe zagranie otworzyło drogę do strzelenia gola Jarosławowi Niezgodzie. Tak jak napisaliśmy w relacji – Święty Mikołaj Lebedyński. Na tę chwilę w ataku Wisły równie dobrze mógłby grać kibic, który wylicytowałby to miejsce – przynajmniej poprawiłby się klubowe finanse.
Gdy mowa o najgorszym z grających napastników, po głowie chodzi nam też Maciej Górski. Długo staraliśmy się go bronić – że walczy, że się stara, że zaliczył asystę, a to już coś, ale ile można? Prawda jest taka, że hamuje starającą się grać ofensywnie Koronę. Może sprawdzi się jako rezerwowy? Chętnie się o tym przekonamy.
Obaj panowie lądują w naszej jedenastce badziewiaków. Nie po raz pierwszy. Poniżej całe zestawienie, ale musimy jeszcze wspomnieć, że w tym tygodniu kilku gościom się upiekło, bo też grali fatalnie, a zabrakło dla nich miejsca. Szczególnie obrońcom: Zbozieniowi, Putiwcewowi, Augustynowi, Vitorii czy Gonzalezowi.
W jedenastce kozaków trochę mniejszy tłok, choć trzeba przyznać, że na zakończenie kolejki Zagłębie trochę dało na do myślenia. Kilku piłkarzy Miedziowych zaprezentowało bardzo równy, wysoki poziom. Ostatecznie udało się upchnąć dwóch: Jarosława Jacha i Filipa Starzyńskiego. Kto tym razem zaimponował nam najbardziej? Ciężko się zdecydować. Wszędobylski był Kolew, który co prawda nie strzelił gola, ale z Lechią wykonał kawał zajebistej roboty. Makuszewski to w tej chwili chyba najlepszy skrzydłowy w lidze, potwierdził to występ w Niecieczy. Ale nawet w jego drużynie można znaleźć kontrkandydata, bo zaimponował również Robert Gumny. Świetny powrót do gry zaliczył też Tomasz Jodłowiec. W skrócie – za nami całkiem ciekawa kolejka.
Fot. FotoPyK