Letnie sparingi bywają nudne i właściwie to mało kogo interesują, a zarywanie nocek w środku tygodnia, żeby obejrzeć mecz towarzyski, to już całkowity kosmos. Jednak musimy przyznać, że organizatorzy amerykańskiego International Champions Cup robią wszystko co w ich mocy, aby europejski kibic zaparzył kawę i spanie odłożył na później. Nic w tym dziwnego, bo pomimo żadnej rangi spotkania, to takie szlagiery, jak Barcelona – Manchester United, PSG – Juventus, czy Manchester City – Real Madryt kuszą kibiców, którzy od kilku tygodni za dużo dobrego futbolu, oczywiście poza naszą ukochaną Ekstraklasą, nie oglądali.
International Champions Cup to turniej towarzyski, który trwa już od czterech lat. Jego głównym założeniem było ściągnięcie największych futbolowych gigantów i musimy przyznać, że udało się spełnić ten warunek z nawiązką. Zwłaszcza, jeśli chodzi o tegoroczną amerykańską edycję, bo są jeszcze dwie (Singapur i Chiny). W tym roku na boiskach zlokalizowanych w Ameryce Północnej i Centralnej udało się zebrać niesamowitą paczkę klubów, bo jest Barcelona, Real, Manchester United, Manchester City, Tottenham, Juventus, PSG i AS Roma. Każda z tych drużyn zobligowana jest do rozegrania trzech spotkań według wcześniej ustalonego terminarza. Tym samym minionej nocy trafiły się nam trzy prawdziwe perełki.
Na początek tej piłkarskiej uczty nocy Barcelona zagrała z Manchesterem United i od razu było widać, że to tylko mecz towarzyski. Było 1:0, ale mógł paść każdy wynik, ponieważ było wiele okazji. Nie jestem zadowolony z naszej gry w obronie. Wynik nie jest teraz ważny. Uważam, że spotkanie było pozytywne – powiedział po meczu Jose Mourinho. Cóż, trudno się z tym nie zgodzić, bo faktycznie mógł paść tutaj każdy wynik, ale należy zaznaczyć, że Barcelona wygrała zasłużenie. Miała więcej okazji, zwłaszcza w pierwszej połowie, gdy na boisku było trio Messi, Suarez i Neymar. Ten ostatni strzelił jedyną bramkę w tym spotkaniu, a dogrywał do niego oczywiście genialny Argentyńczyk, który w stylu Bonina swoim stylu posłał piłkę w uliczkę.
Na drugą połowę Barcelona wyszła w zupełnie odmienionym składzie, bo Valverde zmienił wszystkich poza Jasperem Cillessenem, który został MVP tego meczu. Nic w tym dziwnego, bo holenderski bramkarz miał dużo roboty, ponieważ obrona Barcelony nie wyglądała zbyt dobrze. No, ale jeszcze gorzej było z defensywą Manchesteru i chyba największą niespodzianką tego meczu jest to, że padła tylko jedna bramka. Oczywiście za taki stan rzeczy odpowiada również David de Gea, który rozegrał fantastyczną pierwszą połowę, a dużo gorszy wcale nie był Sergio Romero, bo on również dał duży popis umiejętności zwłaszcza przy powstrzymaniu Paco Alcacera, gdy ten był w sytuacji sam na sam.
Bez wątpienia to było spotkanie, w którym mieliśmy mnóstwo okazji, ale tyle samo nieporadności w obronie. W każdym razie jeszcze dużo pracy przed Mourinho i Valverde, aby doszlifować wszystko przed startem ligi. Warto dodać, że mecz cieszył się dużym zainteresowaniem, bo na stadionie było ponad 80 tysięcy widzów.
Barcelona-Manchester United 1:0
* * *
W drugim meczu doszło do kolejnego ciekawego starcia, bo Juventus zmierzył się z PSG. Początek spotkania był nudny, jak poniedziałki z Ekstraklasą, bo pierwszą groźną sytuację mogliśmy zobaczyć dopiero po 30. minucie. Z dystansu uderzał Cuadrado, ale na posterunku był Alphonse Areola. Po tym strzale coś się zmieniło, bo już po paru sekundach świetną akcję przeprowadził argentyński duet Dybala-Higuain, co w konsekwencji dało prowadzenie, a autorem bramki został gruby ten drugi. Zresztą gol całkiem ładny, bo po strzale podcinką.
Natomiast druga część, to już całkowity odlot i zupełnie inny system walutowy, bo działo się naprawdę dużo. Najpierw niesamowity rajd przeprowadził Angel Di Maria, który wyłożył patelnię Guedesowi, a ten zachował zimną krew i doprowadził do wyrównania. Kilka minut potem fatalną stratę zanotował Kurzawa i z szesnastego metra piękną bramkę załadował Marchisio. Tak zupełnie szczerze, to tego trafienia nie powstydziłby się nawet Marcin Budziński. W końcówce spotkania Kurzawa zrehabilitował się jeszcze, bo świetnie dograł do Pastore, który po raz kolejny dał remis PSG. Ale ostatnie słowo należało do Budzika Marchisio, który rzut karny zamienił na bramkę dającą zwycięstwo. Warto dodać, że karnego wywalczył młodziutki Moise Kean, a poza tym rozegrał świetne 45 minut. Coś nam się wydaje, że jeszcze usłyszymy o tym 17-latku.
Juventus-PSG 3:2
* * *
Ostatni mecz, to już bardziej godziny poranne niż nocne, bo Real i Manchesterem City rozpoczęli swoje spotkanie o 5:30. Wynik dość niespodziewany, bo Anglicy rozgromili Królewskich aż 4:1. Co ciekawe, wszystkie bramki wpadły w drugiej połowie, bo pierwsze 45 minut było całkiem wyrównane i właściwie to nic nie zapowiadało takiego wyniku.
Jednym z najlepszych zawodników na boisku bezsprzecznie był Kevin de Bruyne, który poza dwiema asystami rozegrał naprawdę świetny mecz. Z przymrużeniem oka można nawet powiedzieć, że belgijski skrzydłowy zaliczył trzy asysty, bo pierwsza bramka dla Manchesteru, to przede wszystkim jego precyzyjne dogranie do Stones’a, którego mocny strzał głową został wybroniony przez bramkarza Realu, ale przy dobitce Otamendiego do pustej bramki nie miał już żadnych szans. Poza tym de Bruyne napędzał wiele ataków drużyny Guardioli, a z rzutu wolnego o mały włos nie zdobyłby gola, bo Navas musiał parować piłkę na słupek.
Kolejne bramki dla Manchesteru strzelali Sterling, Stones i Diaz, którego trafienie z dystansu można spokojnie zaliczyć do tych najładniejszych. Jednak to nic, przy bramce honorowej dla Realu autorstwa Oscara Arnaiza. Ale w tym wypadku to wrzucimy już wideo, bo takie trafienia lepiej oglądać niż o nich pisać.
Manchester City – Real Madryt 4:1