Wyobrażacie sobie, że dzisiaj Atletico czy Sevilla odpadają nagle w 1/8 finału europejskich rozgrywek z mistrzem tureckiej Superligi? No nie, byłaby to spora sensacja. Z całym szacunkiem dla przykładowego Marcelo (tego z Wisły), nie sądzimy, by Griezmann wraz z Carrasco mieli jakieś większe problemy z defensywą ze Stambułu. A dziewięć lat temu coś podobnego miało miejsce, jednak z udziałem Fenerbahce i ekipy z Andaluzji. Niespodzianka? Mało powiedziane. Dzisiaj przypomnimy gola z końcówki Deivida, bez którego mistrz Turcji po prostu zebrałby w Hiszpanii lanie.
Dani Alves, Frederic Kanoute, Luis Fabiano, Jesus Navas i jeszcze kilku niezłych grajków z ekipy Sevilli by się uzbierało. A mimo to nie potrafili sobie poradzić z turecko-brazylijską mieszanką z urugwajskim i serbskim akcentem. W pierwszym meczu w Stambule Fenerbahce pokonało Andaluzyjczyków 3-2 i wtedy mówiliśmy: okej, grali na wyjeździe. W końcu doczekaliśmy się rewanżu na Pizjuan, który gospodarze rozpoczęli mistrzowsko. Po dziewięciu minutach było już 2-0, a zapowiadało się na więcej. Chwilę potem Fenerbahce złapało kontakt za sprawą Deivida. Przed samą przerwą Kanoute do asysty dołożył gola i ekipy schodziły z boiska do szatni przy wyniku 3-1 dla Sevilli. Minuty mijały, a kibice mistrzów Turcji obgryzali nerwowo paznokcie. Na dziesięć minut przed ostatnim gwizdkiem Massimo Busakki, „Kanarki” miały rzut wolny. Wrzutka w pole karne, tam piłkę uderza Deivid. Palop początkowo obronił strzał, ale przy dobitce Brazylijczyka nie miał szans. W serii karnych to znów Turcy okazali się lepsi i zasłużenie awansowali do ćwierćfinału.
Gol od 1:50.
