Dziś rano Deloitte opublikował kolejną odsłonę finansowego raportu ekstraklasy, gdzie przedstawione wyniki – przynajmniej w kwestii lidera i jego przewagi nad konkurencją – ani trochę nie były zaskakujące. Od zawsze bowiem mówiło się, że awans do Champions League pozwoli mistrzowi Polski bardzo mocno odskoczyć pod względem uzyskiwanych przychodów. I tak Legia Warszawa zmiotła całą konkurencję uzyskując przychód rzędu 207 milionów złotych, co jest wynikiem niemal cztery razy wyższym, niż ten uzyskany przez wicelidera, Lecha Poznań. Co ważne, w raporcie Deloitte nie są uwzględnione wpływy z transferów, które często bywają jednorazowe i nie oddają faktycznej sytuacji klubów oraz możliwości generowania przez nie stałych przychodów. W dzisiejszym “Rozliczeniu” przyjrzymy się najciekawszym liczbom zaprezentowanym w raporcie “Piłkarska liga finansowa – rok 2016”.
Zacznijmy od najważniejszego, czyli od łącznego przychodu – z wyłączeniem transferów – jaki w 2016 roku osiągnęły kluby ekstraklasy. Dane pochodzą bezpośrednio od samych zainteresowanych, z wyłączeniem Bruk-Betu, który po raz kolejny nie zdecydował się upublicznić swoich wyników. W przypadku tego konkretnego klubu przychód został oszacowany przez specjalistów Deloitte:
Zanim odniesiemy się do samych liczb, warto pokazać, jak mocno uzyskane przychody zmieniły się względem wyników z poprzedniego roku. Legia i Lech po dwóch stronach barykady:
Deloitte podzielił podstawowe przychody klubów na trzy grupy – przychody z dnia meczu (m.in. wpływy z biletów), przychody komercyjne (m.in. umowy sponsorskie, merchandising) oraz przychody z tytułu praw TV oraz premii z UEFA. Potężny wzrost budżetu Legii bierze się przede wszystkim z tej ostatniej grupy, która względem 2015 roku zwiększyła się o okrągłe 80 milionów złotych (z 34,8 do 114,8 miliona złotych). Tu właśnie najmocniej widać wspomnianą Ligę Mistrzów. Warto jednak zwrócić uwagę, że i w pozostałych kategoriach mistrzowie Polski zanotowali wzrost. Przychody z dnia meczu wzrosły w Warszawie z 31,1 do 39,6 miliona złotych, a przychody komercyjne z 42,1 do 53,1 miliona złotych. Z kolei największy spadek, który stał się udziałem Lecha, również bardzo mocno związany jest z wynikiem sportowym. W Poznaniu wpływy komercyjne co prawda wzrosły z 23,7 do 29,2 miliona złotych, ale przychód z transmisji i premii z UEFA spadł z 33,7 do 14,4 miliona złotych, a przychód z dnia meczu z 20,6 do 11,4 miliona złotych. Oba spadki bezpośrednio wynikają z faktu, że – po niezłym w tym względzie 2015 – w 2016 roku Lech nie zagościł na arenie europejskiej.
Ciekawie też w wygląda struktura przychodów. W całej lidze 14 procent wszystkich wpływów pochodzi z dnia meczu, 42 procent ze środków komercyjnych i 44 procent z praw TV oraz premii z UEFA. W poszczególnych klubach wyglądało to następująco:
I jeszcze struktura przychodów całej ligi w ujęciu historycznym:
Zatrzymajmy się na chwilę przy przychodzie z dnia meczu, a ten nieodzownie związany jest z frekwencją, zarówno w lidze, jak i w rozgrywkach pucharowych. I tu także prym wiodła Legia. Jeśli chodzi o ekstraklasę, w minionym sezonie wyglądało to następująco:
No dobra, skoro wiemy już mniej więcej, w jakiej wysokości i z jakich źródeł przychody uzyskiwały nasze kluby, to przyjrzyjmy się też, na co te pieniądze były wydawane. W futbolu niemal od zawsze największą część klubowych budżetów pochłaniały pensje. Sprawdźmy zatem, jak do uzyskanych przychodów (bez transferów) miały się wynagrodzenia wypłacane zawodnikom w 2016 roku:
Na powyższej grafice niebieską kreską zaznaczono próg 60 procent, który przyjmuje się za optymalny w relacji przychody-pensje zawodników. Dosyć brutalnie przekroczyła go Wisła Płock, co ma jednak związek z awansem klubu do ekstraklasy. W 2016 roku w Płocku podpisano więc wyższe kontrakty z piłkarzami, a jeszcze nie odnotowano większych wpływów z tytułu gry w najwyższej klasie rozgrywkowej. Mocno nad kreską były też Jagiellonia, Lechia, Korona, Śląsk, Ruch i Górnik Łęczna. W przypadku dwóch ostatnich zainwestowane pieniądze absolutnie nie przełożyły się na wynik sportowy, bo obie ekipy pożegnały się z ligą. Natomiast Legia, dzięki wysokim i stabilnym przychodom, ma tutaj najniższy wskaźnik w całej stawce.
Ogólnie Legia może być przykładem dla wielu, bo przede wszystkim jest klubem, który ciągnie całą ligę za uszy. Warszawianie zanotowali przychód rzędu przeszło 207 milionów złotych, a wszystkie nasze kluby łącznie zgromadziły 579 milionów. Jak łatwo policzyć, udział mistrzów Polski w tym wyniku wynosi niemal 36 procent. I to właśnie głównie dzięki Legii ekstraklasa z roku na rok bije kolejne rekordy. Od 2006 roku, czyli odkąd Deloitte zaczął przygotowywać swoje raporty, wyglądało to następująco:
Jakkolwiek spojrzeć, w samym 2016 roku nasze kluby zanotowały podobnego rzędu przychód, co przez trzy lata pomiędzy 2006 i 2008 rokiem. Poza 2012 rokiem wzrost jest stały i daje umiarkowane powody do optymizmu. Dobrze jednak odnieść tego typu wyniki do innych lig, z którymi nasza ekstraklasa bezpośrednio rywalizuje. A tutaj już tak kolorowo nie jest. Tym razem dane ujęto w milionach euro, a tegoroczny wynik Polski odniesiono do zeszłorocznych wyników Austrii, Szkocji, Danii, Szwecji, Belgii i Holandii:
Tu także – po ciemnozielonych polach – widać jak wiele całej naszej lidze dał awans Legii do Champions League. Jeśli jednak w tym roku warszawianie nie powtórzą tego sukcesu, najprawdopodobniej w kolejnym roku ponownie znajdziemy się za Austrią, a strata do pozostałych jeszcze się powiększy. Są jednak obszary, w których konkurencję gonimy znacznie szybciej. To oczywiście frekwencja na stadionach. W niedawnym tekście poświęconym sytuacji w greckim futbolu (KLIK) mogliście zobaczyć, jak to wygląda w kraju, gdzie jest naprawdę źle. Ale też nie mamy się czego wstydzić w konfrontacji z takimi ligami, jak turecka, rosyjska, belgijska czy portugalska. Zobaczcie zresztą sami:
I naprawdę życzylibyśmy sobie, by od solidnych lig europejskich dzieliło nas tak niewiele również w innych aspektach. Tak czy inaczej coroczny wzrost najważniejszych wskaźników z całą pewnością musi cieszyć, chociaż oczywiście wciąż niemal na każdym polu mamy spore rezerwy. Cały raport przygotowany przez Deloitte możecie zobaczyć TUTAJ.
MICHAŁ SADOMSKI