Reklama

“Run, Forrest, run!”, czyli nietypowe pojedynki sportowców

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

21 czerwca 2017, 12:15 • 7 min czytania 3 komentarze

Gepard, koń, rekin… Nie, to nie są kolejni bohaterowie programu przyrodniczego, o których znów opowie nam niezawodna Krystyna Czubówna. To rywale najsłynniejszych sportowców. W ostatnich latach coraz częściej organizowane są bowiem odjechane pojedynki, w których oko w oko staje człowiek i zwierzę. Cel takich konfrontacji jest jeden – pokazanie, gdzie leży granica ludzkich możliwości i sprawdzenie, czy człowiek może być szybszy od zwierzęcia. No dobra, jest to też na pewno niezły patent na podbicie oglądalności programu w telewizji, ale fakt faktem, że chyba większość kibiców chciałaby coś takiego zobaczyć. Tym bardziej, że pomysłowość nie ma tutaj granic. Jak nie wyjdzie ze zwierzęciem, zawsze można przecież pościgać się chociażby z… Airbusem A380. 

“Run, Forrest, run!”, czyli nietypowe pojedynki sportowców

Michael Phelps pochwalił się, że stanie w szranki z żarłaczem białym, bardziej znanym pod ksywką „rekin ludojad”. W tym pojedynku nie będzie pewnie dreszczy znanych chociażby z kultowych „Szczęk” Stevena Spielberga, momentami może być nawet całkiem zabawnie, ale również na pewno interesująco. Na taki właśnie pomysł wpadła stacja Discovery Channel, która od prawie trzydziestu lat emituje na swojej antenie popularny cykl przyrodniczy „Shark Week”. Telewizja tym razem postanowiła jednak pójść jeszcze krok dalej, chociaż z racjonalnego punktu widzenia taka potyczka nie ma najmniejszego sensu. Żarłacz biały ścigając swoją ofiarę pływa bowiem nawet z prędkością 40 km/h, czyli mniej więcej cztery razy szybciej niż Phelps w basenie. Ale w sumie kogo to obchodzi, liczy się przecież show.

Rekin. Największy mistrz, który kiedykolwiek znalazł się w wodzie. Michael Phelps. 39-krotny rekordzista świata i 23-krotny złoty medalista olimpijski, który ma jeszcze przed sobą jeden pojedynek do wygrania. To monumentalne wydarzenie, jakiego jeszcze nie było. Najbardziej utytułowany sportowiec na świecie i najbardziej sprawny drapieżnik oceanu. Phelps vs. Shark – wyścig ruszył” – tak Discovery Channel zapowiada ten nietypowy pojedynek. Zupełne jakby chodziło o walkę bokserską, której stawką jest mistrzostwo wszechwag.

Emisję programu zaplanowano na 23 lipca. Sądząc po wpisach Phelpsa w mediach społecznościowych, do starcia z rybą już doszło. Szczegóły nie są jednak znane oprócz tego, że pojedynek rozegrano – co zrozumiałe – w otwartym akwenie oraz że obaj zawodnicy byli od siebie oddzieleni. Nikt przecież nie mógł ryzykować, że amerykańska supergwiazda pływania skończy wyścig bez nóżki lub rączki. I to w najlepszym wypadku.

Zrzut ekranu 2017-06-20 o 18.35.19

Reklama

Ale podobnych konfrontacji było w ostatnich latach znacznie więcej. Potyczkę z gepardem zaliczył na przykład w 2007 r. Bryan Habana z Republiki Południowej Afryki, który w tym samym roku odebrał nagrodę dla najlepszego rugbysty świata. To właśnie on uznawany był za jednego z najszybszych, jeśli nie najszybszego zawodnika w swojej dyscyplinie, ponieważ setkę biegał poniżej 11 sekund. Jego spotkanie z gepardzicą miało m.in. zwrócić uwagę społeczeństwa na konieczność ochrony tego gatunku.

W normalnych warunkach Bryan nie miałby w tym pojedynku czego szukać, bo przecież jego rywal – takie Ferrari wśród zwierząt – potrafi biegać z prędkością ponad 100 km/h. Ale organizatorzy dali fory gwieździe rugby i mogła ona już na starcie mieć ok. trzydziestu metrów przewagi nad zwierzęciem. Ruszyli: on z przygotowanego trawiastego toru, gepard z klatki. Żeby kotek przypadkiem nie zainteresował się podczas biegu sportowcem, kilka metrów przed jego pyskiem ciągnięto jeszcze na sznurku kawał mięsa. Mimo straty na starcie gepard zameldował się na linii mety minimalnie szybciej. – Byłem szczęśliwy widząc, jak gepard mnie wyprzedzał, bo wiedziałem przynajmniej, że nie patrzy na mój tyłek – powiedział na koniec z uśmiechem rugbysta, który wcześniej nie ukrywał, że lekko obawiał się możliwego zachowania swojego nietypowego rywala.

Był też koń. Zmierzył się z nim Oscar Pistorius, czyli najsłynniejszy niepełnosprawny sportowiec świata. Do pojedynku w Dausze doszło zaledwie kilka miesięcy przed tym, jak lekkoatleta z RPA zastrzelił w domu w Pretorii swoją dziewczynę Reevę Steenkamp, za co ostatecznie latem ubiegłego roku został skazany na sześć lat więzienia. Multimedalista paraolimpijski ścigał się z koniem czystej krwi arabskiej. I wygrał zdecydowanie, chociaż trzeba uczciwie przyznać, że koń wystraszył się sygnału startu, przez co dżokej na pierwszych metrach miał z nim nie lada problem. Musiał nadrabiać batem, chociaż ostatecznie i tak na nic się to zdało. Co ciekawe, sama impreza zakończyła się niesmakiem właśnie z powodu rzekomo zbyt brutalnego poganiania konia. Larum podnieśli członkowie jednego ze stowarzyszeń walczących o prawa zwierząt.

maxresdefault

W tym miejscu warto wspomnieć, że z końmi walczyli też kolarze. Do takiego właśnie eventu doszło w 2013 r. w Dubaju, kiedy promowano nowy wyścig organizowany przez tamtejszych szejków. Na rowery na specjalnie przygotowanym torze wsiadły wówczas poważne nazwiska – Alberto Contador, Vincenzo Nibali, Ryder Hesjedal oraz Tony Martin. Ten ostatni, wielokrotny mistrz świata i wicemistrz olimpijski z Londynu, zmierzył się właśnie z koniem na dystansie kilometra (pozostali rywalizowali między sobą w sprincie). Wynik? Bardzo łatwy do odgadnięcia. To zwierzę szybciej przebierało kopytami niż niemiecki kolarz. Ale dobrej zabawy szejkom nikt nie zabierze. Oni płacili, oni wymagali.

Reklama

Wszystko fajnie, tylko po co? Po co organizowane są takie pojedynki, chociaż w większości z nich wynik jest z góry znany? Zdaniem dr Martyny Nowak, psychologa sportu z Centralnego Ośrodka Medycyny Sportowej w Warszawie, nie wynik jest jednak w takich wydarzeniach najważniejszy, ale samo ekstremalnie trudne wyzwanie.

– Chętnie obejrzę Michaela Phelpsa ścigającego się z rekinem. Będzie to na pewno bardzo interesujące doświadczenie – przyznaje z uśmiechem w rozmowie z Weszło. – Takie wydarzenie jest oczywiście komercją, bo my, kibice, chcemy oglądać sportowych gladiatorów dokonujących rzeczy abstrakcyjnych, ale z drugiej strony jest to też pewien sygnał dla innych ludzi, że warto walczyć o marzenia, nawet jeśli są one z pozoru niewykonalne. Bo przecież gdyby ludzie nie wierzyli, że można polecieć na księżyc, to by tego nie zrobili. A dziś wysyłamy sondy na Marsa. Owszem, o pewnych wyzwaniach można mówić, że są czystą abstrakcją i wytworem wyobraźni, ale właśnie takie rzeczy bywają niekiedy machiną napędową do rozwoju, żeby sport szedł do przodu.

– Przecież sport polega właśnie na tym, żeby przesuwać granice. Spójrzmy chociażby na niedawną próbę złamania bariery dwóch godzin w maratonie na włoskim torze Monza. Przygotowania trwały długimi miesiącami, ostatecznie zabrakło mniej niż trzydzieści sekund, ale to jednak właśnie ta motywacja: żeby nie tylko być lepszym od innych, ale też pokonywać własne ograniczenia – dodaje dr Martyna Nowak.

Ale sportowcy próbowali się nie tylko ze zwierzętami. Były też przypadki, kiedy w ruch poszły nawet maszyny. I to nie jakieś tam urządzonka, ale chociażby ważący ponad 300 ton i liczący ponad 70 metrów długości Airbus A380. I tutaj znów wracamy do rugbisty Bryana Habany, bo to on został ponownie zaproszony do nietypowego eksperymentu. Okazją do tego było uruchomienie nowych połączeń British Airways do Johannesburga. I Habana częściowo odbił sobie przegraną z gepardem, bo tym razem zameldował się na wyznaczonej linii mety jako pierwszy. Chociaż w odróżnieniu do potężnego Airbusa, nie wzbił się w powietrze…

Z kolei brytyjskiego profesora Grega Whyte’a od zawsze ciekawiło, jak wyglądałby pojedynek zawodowego sprintera z samochodem. W końcu w 2012 r. udało mu się to sprawdzić, kiedy w Londynie stanęli obok siebie mistrz olimpijski z Aten w sztafecie 4×100 m Mark Lewis-Francis oraz BMW 320D EfficientDynamics (ten model był później oficjalnie wykorzystywany przy okazji igrzysk olimpijskich w stolicy Anglii). Profesorowi chodziło przede wszystkim o zmierzenie czasu reakcji startowej oraz przyspieszenia obu „sprinterów”. Jaki był wynik? Przez pierwsze trzydzieści metrów to człowiek był górą. I chociaż później BMW rozbujało się na dobre i wygrało, to widzowie byli zaskoczeni, że Lewis-Francis potrafił jednak tak długo prowadzić.

Wiadomo, że spośród wszystkich lekkoatletów, kibiców najbardziej ciekawi wynik podobnych rywalizacji z udziałem najszybszego człowieka na planecie, czyli Usaina Bolta. Chociaż Jamajczyk w 2009 r. adoptował nawet w Kenii trzymiesięcznego geparda i regularnie płacił za jego opiekę, to sam nigdy nie dał się namówić na bezpośrednie starcie z podobnym zwierzęciem. Nie przeszkodziło to jednak naukowcom i ośrodkom badawczym z całego świata prześcigać się w kolejnych wyliczeniach i analizach porównujących go do zwierząt i poszukujących jego biologicznych granic. Pojawiły się nawet wyliczenia, że Bolt poprawiając swoją reakcję startową – bo tej wcale nie ma topowej – mógłby zejść nawet poniżej 9,50 s. Przypomnijmy, obecny rekord z mistrzostw świata w Berlinie z 2009 r. to 9,58 s.

Jeden z najciekawszych eksperymentów przeprowadzili amerykańscy naukowcy z ośrodka Boston Dynamics, którzy kilka lat temu na zlecenie Pentagonu zaprojektowali nawet… mechanicznego geparda. Prototyp został wprawdzie zbudowany z myślą o wykorzystaniu go przez wojsko na polu bitwy, ale kiedy w internecie opublikowano pierwsze nagrania z przeprowadzanych testów, maszynę od razu zaczęto porównywać właśnie do Jamajczyka.

I wyszło, że rekordzista świata byłby odrobinę wolniejszy. Maszyna potrafiła rozpędzić się do 45,5 km/h, gdzie maksymalna szybkość Usaina Bolta – utrzymywana oczywiście na stosunkowo krótkim odcinku – to 44,7 km/h. Można jednak powiedzieć, że Bolt deptałby gepardowi po piętach. Znaczy się po łapach.

RAFAŁ BIEŃKOWSKI         

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Komentarze

3 komentarze

Loading...