W minionym sezonie tematów było wiele – albo mówiono o słabej formie kilku czołowych drużyn, albo o fenomenalnym Mario Götze. No, ewentualnie niektórzy wspominali o nadspodziewanie dobrej grze kilku drużyn. Nadawano o Mainz, bo kapitalnie rozpoczęli sezon. Pisano o Hannoverze, bo ostatecznie znalazł się tuż za podium. Gdzieś tam w tle pogrywał sobie beniaminek, przez wielu skazywany na pożarcie. Beniaminek, który ostatecznie wyprzedził nie tylko Wolfsburg czy Schalke, bo ich akurat wyprzedzali niemal wszyscy, ale też takie HSV. Siódme miejsce zamiast osiemnastego? Można mówić o sukcesie.
Czerwone Diabły z Kaiserslautern mają mały problem – o ile czerwone są po dziś dzień, o tyle dziś tych diabłów już nikt się za bardzo nie boi. Jeżeli mieli być kojarzeni z jakimkolwiek straszydłem, to prędzej z Rokitą niż Behemothem, szczególnie po powrocie z banicji w niższej lidze. Wiadomo jak to jest – świeżak najlepszy do bicia. Ale nawet takie stereotypy nie przeszkodziły drużynie Marco Kurza w napędzeniu stracha kilku wyżej notowanym rywalom i zajęciu dobrego miejsca po ostatniej kolejce. Czas najwyższy przyjrzeć się ludziom, którzy stanowili o sile FCK w minionym sezonie i oznajmić, dlaczego w tym będzie o to ciężej.
KREW, POT I ŁZY
Jeżeli mówimy o sukcesach, to musimy zacząć od tego, który strzelał gole. A za to zabrał się gość, którego wcześniej w Bundeslidze nikt za bardzo nie kojarzył, a przeciętny kibic nie odróżniał od zbieracza ogórków, który akurat przyjechał na robotę sezonową do Niemiec. Jeżeli ktoś już wykombinował, że SrÄ‘an Lakić to taki piłkarz, raczej nie miał powodów do zachwytów, a jeśli był kibicem Herthy Berlin, to już w ogóle załamywał ręce. Chorwat pojawił się w Niemczech w 2006 roku i przez kolejne dwa lata praktycznie tylko figurował w kadrze klubu ze stolicy. Dwanaście występów i zero goli przez ten czas raczej nie zadowalały nikogo oprócz fanów drużyn przeciwnych i zapowiadało się, że Lakić skończy jak wielu przed nim, którzy wybijali się w gorszych ligach. Czyli jeżeli grasz u siebie jesteś dobry, ale Niemcy to za wysoki poziom. Mógł napastnik Herthy potulnie podkulić ogon i wrócić na tarczy, ale i tak w charakterze gwiazdy do Chorwacji. Wybrał jednak inne rozwiązanie i w sezonie 2007/08 został wypożyczony do holenderskiego Heraclesu Almelo, gdzie nie tylko przypomniał sobie jak trafiać do siatki, ale i zaskarbił sobie sympatię kibiców. Siedem strzelonych goli nie każe padać przed nim na kolana, ale kibice z Holandii postanowili zrobić to dobrowolnie – dziś efektem tamtego sezonu jest fanklub Chorwata i zdjęcie z napisem… „The legend”. Mocne, naprawdę mocne, choć z drugiej strony ta siódemka w dużej mierze pomogła Heraclesowi utrzymać się w lidze.
Po tym sezonie znów został wypożyczony, tyle że na zaplecze, ale już Bundesligi. Przygarnąć go postanowiło Kaiserslautern, które celowało w szybki powrót do elity. Tylko był jeden problem – by zrealizować misterny plan, trzeba było strzelać gole, a to nie było ich najmocniejszą stroną. W swoim pierwszym sezonie Lakić bramek wbił dwanaście, czego efekt przyszedł szybko – co prawda FCK zostało w drugiej lidze, ale klubowi działacze skorzystali z opcji wykupu i Chorwat stał się już ich pełnoprawnym zawodnikiem. Tylko ironia losu sprawiła, że udało się awansować, ale z mniejszym wkładem SrÄ‘ana, który z powodu kontuzji zagrał tylko siedem pełnych meczów przez cały sezon, przez co istniało spore prawdopodobieństwo, że znów będzie musiał przełożyć plany podbicia pierwszej ligi. Powód był jeden i nazywał się Ilijan Micanski, który za ponad pół miliona euro przeniósł się na Fritz-Walter-Stadion i w sparingach strzelał jak na zawołanie. Wyszło jednak, że był jak testowani piłkarze Legii Warszawa – jeżeli strzela w sparingach, to znaczy że jest za słaby na ligę. Różnica miedzy Legią polegała jednak na tym, że w Kaiserslautern nikt tej decyzji nie żałował, bo chorwacki duet Ilicević-Lakić regularnie dostarczał punktów. Lakić wybił się nawet na tyle szybko, że już w styczniu podpisał kontrakt z Wolfsburgiem, który w życie miał wejść dopiero w lipcu. No właśnie, w lipcu…
Tak jest, to zdjęcie ze stycznia. W zachodnich Niemczech wszyscy byli na niego wkurzeni. Od kibiców po prezesa Stefana Kuntza, który sieknął mu karę wysokości dziesięciu tysięcy euro. Jeszcze bardziej od samego zdjęcia oburzyło go zachowanie zawodnika, który badania lekarskie przeszedł przed meczem pucharowym z Duisburgiem, na co nie dostał zgody w klubie. Ale nie wszyscy widzieli w tym problem: – Nie rozumiem Kuntza, nie wiem o co mu chodzi. Przecież niedawno mówił, że jeżeli zapłacimy sześć milionów, możemy go sobie wziąć już teraz – błyskotliwie powiedział Dieter Hoeneß, dyrektor sportowy Wolfsburga, który jeżeli chciał rozładować atmosferę, zrobił to faktycznie po mistrzowsku. Sam Lakić wypowiadał się bez emocji: – Mam tatuaż z napisem „krew, pot i łzy”. Tak, on najlepiej określa ostatnie pół roku, które było dla mnie bardzo burzliwe. Ale teraz już jestem w Wolfsburgu, chcę tu godnie zastąpić Grafite i Edina Dżeko – powiedział niedawno.
SUPERDWÓJKA
Nie byłoby tak skutecznego Lakicia bez pomocników, szczególnie dwóch. Christian Tiffert i Ivo IliÄević to kolejne z gwiazd klubu ze wzgórza Betzenberg, które starannie pracowały na każdą bramkę dla Kaiserslautern. Obaj zrobili więcej niż się od nich wymagało, a pierwszy z nich to prawdziwy Aleksiej Stachanow, który zaliczając siedemnaście asyst zdystansował resztę rywali w wyścigu o miano najlepszego asystenta minionego sezonu. W dowód uznania na starcie obecnych rozgrywek dostał opaskę kapitana, którą przejął od Martina Amedicka. Jednak Tiffert jest poza tym całym trendem i nie zaczynał jako anonim – przez sześć lat był zawodnikiem Stuttgartu, a później z Salzburgiem sięgnął po mistrzostwo Austrii. Mimo wszystko na swoje najlepsze dni musiał trochę poczekać, bo przyszły dopiero teraz. – To wyróżnienie jest dla mnie ogromnym zaszczytem i dużą odpowiedzialnością za zespół – powiedział przed rozpoczęciem swojego drugiego sezonu w czerwonych barwach.
IliÄević to klasyczny przykład naprawdę udanej transakcji, bowiem FCK zrobiło całkiem niezły interes – w ciągu roku skorzystali na nim i sportowo, i finansowo. Przed rokiem przyszedł za 200 tysięcy euro z Bochum, po czym został sprzedany Hamburgowi za cztery miliony, a udane występy w Bundeslidze zwróciły uwagę Slavena Bilicia, który powołał go do reprezentacji Chorwacji. W Hamburgu miał zastąpić średnio spisującego się, aczkolwiek sprzedanego do Juventusu Eljero Elię. Nawet jego transfer został ogłoszony kilka godzin po sprzedaży Holendra, w ostatnim dniu okienka transferowego. Obu piłkarzy oprócz tego łączy wiele – obaj są szybcy, z podaniem, strzałem z dystansu i dryblingiem. W Hamburgu nikomu nie przeszkadzał nawet fakt, że na debiut nowego pomocnika mieli czekać miesiąc, bo ten wpierw musiał odbębnić cztery mecze zawieszenia za czerwoną kartkę z Bayernem, którą otrzymał jeszcze jako piłkarz K’lautern.
POLSKIE ŚLADY
Choć zdecydowanie nie jest to gwarancją sukcesu, to Kaiserslautern jest klubem, który ma całkiem sporo wspólnego z Polską. W kadrze raz pierwszego, raz drugiego zespołu jest Alan Stulin grający w polskich młodzieżówkach, mający w dodatku apetyt na pierwszą reprezentację, w której po polsku nie mówiłby gorzej od Franciszka Smudy. Przed rokiem zarzekał się, że „zrobi wszystko, by pan Smuda go zauważył”, ale jego kariera to cały czas status quo. Jak przed rokiem miał zero występów w Bundeslidze, tak do dziś ma w niej czyste konto. Jak Smuda go nie powoływał, tak nie powołuje dalej, choć od razu zaznaczamy, by nie traktować tego w formie zarzutu. Oprócz Alana w Kaiserslautern jest jeszcze wspomniany Micanski – praktycznie największy przegrany w całej drużynie. Mimo świetnych występów w pre-seasonie, w Bundeslidze pojawiał się rzadko, a jeżeli już, to z ławki. Jego cały dobytek zamyka się w jednym golu, choć to i tak lepszy wynik niż ten z aktualnych rozgrywek. Tu są dwa zera – zarówno po stronie strzelonych bramek, jak i występów. Do „polskiego” grona możemy jeszcze dopisać Rodneia, który do FCK trafił przez Jagiellonię Białystok i Herthę Berlin. On jako jedyny nie może narzekać na brak występów – na Allegro można już kupić nawet jego autograf…
NONKOMFORMISTA KURZ
Całą mieszankę uzupełnia charyzmatyczny trener Marco Kurz. Postać nietuzinkowa, bo wyróżnia się na różne sposoby. Na przykład w ubiegłym sezonie miał ciekawy sposób na wybieranie kapitana – raz był nim Lakić, raz Amedick i obaj byli tymi pierwszymi. Tego, który wybiegnie z opaską, wybierał chwilę przed rozpoczęciem meczu. Dodatkowo nadal nie interesuje go żadna stadionowa moda i na ławce pokazuje się nie w garniturze, nie w dresach, a… w bluzie.
– Marco jest jednym z najlepszych trenerów w lidze i dodatkowo utożsamia się z FCK – powiedział o nim niedawno prezes Kuntz, gdy media mówiły o możliwym zwolnieniu. Bo poprzedni sezon był całkiem udany, a ten na razie nie zachwyca. – Mamy mały budżet, a Marco dobrze wykonuje swoją pracę. Nie mam żadnych zastrzeżeń. Musimy jednak spróbować przetrwać ten rok, bo cały czas mówiłem, że dopiero w trzecim sezonie gry możemy mieć większą płynność finansową. Wszystko co mamy, jest dzięki niemu – dodawał prezes, całkowicie popierając swojego trenera. Ale aktualna pozycja nie jest dramatyczną, bo w minionym sezonie, choć końcowy wynik był całkiem niezły, Kaiserslautern też nie powalało i co jakiś czas pukało do strefy spadkowej. Przeważnie wtedy, gdy Lakić i IliÄević myślami byli gdzie indziej, a po dobrym początku było to niemal nieuniknione. – Prędzej czy później musiało tak się stać. Potencjałem wiele ekip w lidze nas przewyższa. Kluczem do sukcesu jest intensywniejszy trening i walka o zwycięstwo w każdym spotkaniu – mówił wówczas Kurz. Raz się udawało, raz nie. Jednak najbardziej zaskakujące wyniki w sezonie należą właśnie do nich – u siebie pokonali Bayern 2:0, a później 5:0 Schalke 04. – Mój zespół zagrał naprawdę świetne spotkanie. Zrealizowaliśmy dokładnie założenia, które przed meczem postawiłem zawodnikom na to spotkanie. Będziemy fetować zwycięstwo – bez zbędnej skromności stwierdził po manicie szkoleniowiec Die roten Teufel.
Miniony sezon zdążył wykreować lokalne gwiazdy. A ten? Teraz zapowiada się, że na sukces będą musieli pracować wszyscy. Równomiernie i jeszcze ciężej. Bo na razie nie widać nikogo, kto miałby poprowadzić FCK do spokojnego utrzymania, a innych celów nikt tam sobie nie stawia. No, może oprócz Tifferta…
KRYSTIAN GRADOWSKI
JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!
[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

