To już nawet nie jest walenie głową w mur, to napieprzanie w betonowy bunkier – już chyba tak należy opisać niemoc piłkarzy ręcznych Orlen Wisły Płock w meczach z Vive Tauron Kielce. Płocczanie są o krok od przegrania już szóstych z rzędu finałów PGNiG Superligi, bo chociaż zagrali dziś dobrze, to jednak polegli w pierwszym meczu o złoto 24:25. I wiele wskazuje na to, że w sobotę w Kielcach Vive może już tylko dobić odwiecznego rywala.
– To będzie zupełnie inne spotkanie niż w Pucharze Polski. To był tylko jeden wieczór. W środę to już będą „małe szachy” – mówił przed meczem w Płocku rozgrywający Vive Krzysztof Lijewski nawiązując do niedzielnej pewnej wygranej swojej drużyny w finale krajowego pucharu.
“Lijek” w jednym mocno się pomylił – to nie były szachy, tylko otwarta wojna. Bez kalkulacji, bez brania jeńców. Wisła naturalnie miała dość wieloletniego oklepu od Kielc i od początku przycisnęła przyjezdnych. Pierwsza połowa zakończyła się remisem. W drugiej Vive było lepsze tylko o jedną bramkę, ale to wystarczyło do wygranej 25:24. No ale dajmy spokój, “święta wojna” to nie tylko gole, ale też pięści, łokcie i ogólna młócka. I tym razem też tak było. W pewnym momencie sędziowie – którzy jakoś musieli odnaleźć się w tym płockim oktagonie – wysłali nawet na ławkę kar łącznie czterech graczy obu zespołów, a Krzysztof Lijewski miał założony opatrunek nawet na… brodzie. Wyglądał, jakby wyszedł z wiejskiej dyskoteki, a nie z meczu. Każda z ekip zebrała też po “czerwieni”. Jak trafnie powiedzieli komentatorzy Canal +, walki było aż po sam dach płockiej hali.
Wisła, która przegrała z Vive nie tylko finał PP, ale też oba mecze w sezonie zasadniczym, pozostaje tym samym bez zwycięstwa nad Kielcami już od marca ubiegłego roku. Ponura seria więc trwa. Ale to było naprawdę dobre spotkanie Nafciarzy. Zwykle śmieszy nas takie jałowe gadanie przed meczem, że „będziemy chcieli wykorzystać atut własnej publiczności” albo „jeszcze nie powiedzieliśmy ostatniego słowa”, ale tym razem płocczanie rzeczywiście potrafili zebrać się do kupy.
– Świetny mecz! Myślę, że dzięki nowej formule, czyli dwóm meczom o złoto zamiast rywalizacji do trzech zwycięstw, jeszcze lepiej ogląda się te finały. Nikt nie kalkuluje, że tu zrobimy tak, tu odrobimy, skoro tu przegrywamy aż tyle, to może odpuszczamy. Nie. Tu była ostra gra od początku do końca. Mnóstwo męskiej gry, sędziowie mieli dużo roboty – mówi Weszło Marek Witkowski, były zawodnik obu klubów.
Tak czy inaczej faworytem do złota wciąż pozostaje ekipa Tałanta Dujszebajewa, która nie dość, że sobotni rewanż rozegra u siebie, to wciąż pozostaje w tym sezonie niepokonana na krajowym podwórku. W lidze po prostu nie ma na nich bata. Jeśli kielczanie wygrają, zdobędą swój szósty z rzędu i czternasty tytuł mistrzowski w historii. I w dobrych humorach będą mogli wyskoczyć nie tylko na imprezę, ale tak jak Uros Zorman nawet na zakupy.
Fot. FotoPyk, Vive Tauron Kielce