Piłki wysokiej jakości. Mecze o przebiegu, którego nie wymyśliłaby nawet sama Łepkowska. Internacjonalna obsada sędziowska. Do tego utalentowani i obiecujący piłkarze z Europy, Afryki, a nawet Azji. Wspomagani przez doświadczonych ligowców, którzy nie grają dla pieniędzy, a z miłości do futbolu. Dobrze poukładane taktycznie drużyny. Trenerzy o bujnych CV. Brawurowe akcje, niekonwencjonalne zagrania i spektakularne bramki. Głośne nazwiska i doping kibiców. Piękne stadiony i kobiety na trybunach. Przełamywanie własnych słabości. Emocje, walka i czysta, sportowa rywalizacja. Menadżerowie, ropa, Arabowie i pieniądze…
Ta liga naprawdę istnieje. Ba, nawet rozegrała już pierwszą kolejkę. No, może nie w całości, ale…
Zaczęło się w piątek w Katowicach. Spotkały się tam dwie firmy – jedna piłkarska, druga produkująca materiały budowlane. A wiadomo, że teraz w budowlance dobry okres, więc to Bruk-Bet zgarnął trzy punkty kosztem GKS-u. Strzelcem gola na ich wagę stary dobry znajomy – Dariusz Pawlusiński. – Bramka jak bramka. Cieszę się, że zgarnęliśmy komplet, bo to najważniejsze – mówi zawodnik, który jeszcze niedawno strzelał w ekstraklasie. – Wiadomo, że trzeba się przestawić na tą pierwszą ligę, ale nie narzekam. Na pewno początek był dla mnie bardzo ciężki. Trzeba się do tego przygotować fizycznie i mentalnie, bo wiadomo, że nikt tu nogi nie odstawi. A ja w zeszłej rundzie odczułem troszeczkę to, że byłem w tej lidze jakby nieswój – tłumaczy gracz Niecieczy.
Co on tam robi, co go do tego skłoniło i dlaczego są to pieniądze? Czy jest tam aż tak duża kasa?
– Nie patrzę pod tym kątem, bo pieniądze to ostatnia rzecz w moim życiu. Cieszę się z tego, że jestem zdrowy, że moja rodzina jest zdrowa. Mógłbym grać nawet w drugiej lidze, bo ja kocham grać w piłkę – mówi nam Pawlusiński. Można mu wierzyć lub nie, ale zapewnia, że w tej pierwszej wcale nie jest tak źle. – Na przykład naszym trenerem jest Duszan Radolsky, który prowadził kiedyś Groclin, Ruch czy Polonię Warszawa. W tej lidze jest spory nacisk na taktykę i śmiem twierdzić, że niektóre drużyny są lepiej taktycznie poukładanie niż w ekstraklasie. Na pewno te kluby pod względem funkcjonowania i organizacji jeszcze nie są na takim poziomie jak te najlepsze w kraju i to jest ten główny mankament – kwituje.
I jakby na potwierdzenie tych słów przenosimy się nad morze. Zagrać bowiem mieli też w Świnoujściu, ale Górnik Polkowice nie dostał licencji i ostatecznie mecz odwołano. Może się jeszcze okazać, że rywalem Floty w pierwszej kolejce będzie zupełnie inny zespół. Na przykład MKS Kluczbork. To taki element polskiego folkloru, taka pieczęć betonu na rozgrywkach ligowych. Charakterystyczny znak jakości.
Szlagierowo zapowiadały się za to dwa inne spotkania na Pomorzu. W jednym, Arka podejmowała na swoim śliczniutkim stadionie Wartę Poznań. Mający ekstraklasowe aspiracje poznaniacy przyjechali jednak do Gdyni z podobnej urody atutem. Oczywiście w postaci blondwłosej pani prezes. Przebojowa kobitka nie zobaczyła goli, ale załamana remisem nie była. Zaczęła nawet udawać, że zna się na piłce. – Uważam, że to dobry wynik. Jestem zadowolona, oni przecież jeszcze niedawno grali w ekstraklasie. Byliśmy w tym meczu lepsi, graliśmy więcej piłką i mieliśmy kilka okazji, które niestety zmarnowaliśmy. W końcówce było jednak nerwowo i to Arka mogła nam strzelić, więc myślę, że skończyło się sprawiedliwie – opowiadała po meczu Izabella Łukomska-Pyżalska, która jeszcze jakiś czas temu dorabiała na rozbieranych sesjach fotograficznych. Teraz próbuje wprowadzić Wartę na salony, ale przez zawody Red Bulla musi na razie zwiedzać ze swoją drużyną cudze, bo na Bułgarskiej mają ważniejsze rzeczy na głowie niż rozgrywanie meczów piłkarskich.
Nie to co w Szczecinie. Tam na wielką piłkę czekają i czekają. Każdy sezon ma być ich, na starcie każdego zapowiadają powrót do elity. Teraz też nie jest inaczej, bo na dzień dobry zostali liderem. Jak do tego doszło? Pokonali Polonię Bytom, która wróciła wreszcie do rozgrywek, gdzie nikt nie będzie wytykać jej biedy. Pierwszym wyjazdem wpisali się jednak w swój tragiczny obraz i już po kilku minutach przegrywali. Nie można natomiast nie dostrzec wyraźnego progresu ich formy. Ostatni sezon i tym samym ekstraklasę, żegnali porażką 0:4 z Legią. Witając nowe otwarcie wynikiem 0:3, udowodnili wszystkim, że nie obijali się w okresie przygotowawczym, drużyna się zgrała, a trener doszlifował taktykę. Efekty widać gołym okiem.
>>> PRE-ORDER FIFA 12 JUŁ» WYSTARTOWAŁ. ZAMÓW I ZGARNIJ EKSKLUZYWNE BONUSY! <<<
Tak samo zresztą jak różnicę w Łęcznej. Była tak widoczna nie tylko dlatego, że zrobił ją czarnoskóry piłkarz. Prejuce Nakoulma ostatni sezon spędził w Widzewie i do udanych go nie zaliczy. Teraz wrócił do Górnika, który w międzyczasie stał się Bogdanką i od razu przypomniał sobie, co znaczy trafiać do siatki. Urodzony w Wagadugu napastnik strzelił Olimpii dwa gole i w Elblągu teraz mówią, że to człowiek z innej bajki. A tego akurat nie da się ukryć.
Podobnie jak tego, że Maciej Tataj ma swój świat właśnie na zapleczu. Też był ostatnio w ekstraklasie, ale strzelił w niej tylko dwa gole. Oba w meczach Korony z Bełchatowem, z tym, że po jednym dla każdej z drużyn. Po zwolnieniu Marcina Sasala z Kielc, nie było tam już nikogo, kto chciałby zatrzymać tego napastnika. Wrócił więc skąd przyszedł – do Ząbek. I wystarczył mu tam kwadrans, żeby zdobyć gola. Zdobył go w starciu z klubem, w sumie, podobnym do siebie samego, bo chyba tak można określić Ruch Radzionków, który mimo starań i słownej motywacji kolegów autorstwa Piotra Rockiego (tak, on teraz tam gra w piłkę) przegrał z Dolcanem 0:2. Skrót tego meczu możecie zobaczyć TUTAJ.
W Bydgoszczy debiutował z kolei Radosław Osuch. Znany menedżer rozpoczął sezon w roli właściciela Zawiszy od remisu 1:1 z Sandecją. Dwa punkty odebrał mu Arkadiusz Aleksander. – To już nie jest mój zawodnik, ale kiedyś faktycznie był. Dawno, dawno temu pomagałem mu też przy transferze. Tej pomocy na pewno nie żałuję, ale trochę szkoda, że to akurat on znalazł się w tej sytuacji, bo inny piłkarz mógł tego nie trafić – mówi nowy właściciel bydgoskiego klubu, który mimo remisu jest zadowolony z debiutu. – Graliśmy bardzo dobry mecz jak na drużynę zrobioną w dwa tygodnie. Przeciwko nam wyszedł mocny zespół Sandecji, wysokie chłopaki, a my naprawdę byliśmy świetnie nastawieni. Bardzo dobry mecz. Naprawdę. Chyba najlepszy mecz pierwszej ligi na jakim byłem. Zawodnicy walczyli i cała Bydgoszcz widziała, że jest duża poprawa w jakości. Na nic się jednak nie napinam, nie stawiam żadnych celów. Mamy drużynę o skromnym budżecie i będziemy zadowoleni jak za te pieniądze znajdziemy się w górnej połowie tabeli. Wykorzystujemy ten budżet maksymalnie i gramy lepiej niż on mógłby na to wskazywać – opowiada i zachwala.
Mogłoby się wydawać, że w pewnym zakresie, łączenie funkcji menedżera i szefa klubu będzie się ze sobą gryźć. Osuch ma jednak inne zdanie. – Gryźć to się można z dziewczyną w łóżku. Co tu ma się gryźć? Gryźć to się pan może na przykład z chłopakiem swoim, ale tu się nic nie gryzie. Nie ma żadnego problemu. Naprawdę, na razie nic mi się nie gryzie, a wręcz przeciwnie – stwierdził.
Gryźć się z dziewczyną? To jeszcze jesteśmy w stanie zrozumieć, ale sorry Radziu, nie potrafimy sobie wyobrazić czerpania przyjemności z podgryzania chłopaka.
Niektórzy zamiast fantazjować wolą dodać debiutowi dramatyzmu. Tak zrobili w niedzielę piłkarze Olimpii Grudziądz, którzy na swój pierwszy w historii mecz w pierwszej lidze… prawie się spóźnili. Kilka kilometrów przed Stróżami droga im się skończyła i musieli wybrać inną. To wiązało się z nadrobieniem kilkudziesięciu kilometrów i przyjazdem na stadion w ostatniej chwili. Spotkanie rozpoczęło się z 7-minutowym opóźnieniem. Chłopaki wyszli z autobusu, pyknęli Kolejarza 2:0 i święto grudziądzkiej piłki – mimo chwilowego zagrożenia – mogło trwać nadal…
To jeszcze nie koniec wrażeń. Zwieńczeniem pierwszej kolejki było starcie Wisły Płock z Piastem Gliwice. Wiadomo – jak Płock to ropa, jak ropa to szejkowie. Nic więc dziwnego, że w tym meczu sędzią głównym był Fahad Al Oraini. Arbiter o swojsko brzmiącym nazwisku pochodzi oczywiście z Arabii Saudyjskiej. Dla gliwiczan to żadna nowość. Kiedyś gwizdał im przecież powszechnie znany i lubiany Yuichi Nishimura z Japonii. Natomiast czymś raczej nowym są dla pana Orainiego ostre opady deszczu, a takie wystąpiły jeszcze zanim zagwizdał po raz pierwszy. Nie poddał się tej przeciwności losu, wziął gwizdek, kartki i bohatersko wyszedł na boisko. Tam wielkiej piłki nie uraczył, wydawało się, że goli już też nie będzie, regulaminowy czas gry właśnie mijał i wtedy Nafciarze rozegrali decydującą akcję, którą wykończył Kamil Biliński – król strzelców drugiej edycji Młodej Ekstraklasy.
Dzieje się, naprawdę się dzieje. A jeszcze do emocji związanych z tą kolejką będziemy mogli doliczyć to, co wydarzy się w Świnoujściu. Na razie nie wiadomo co to będzie, ale aż strach się nawet zastanawiać…
TOMASZ KWAŚNIAK