Na trybunach samba, na boisku awans. Kanarki!

redakcja

Autor:redakcja

04 maja 2011, 20:59 • 6 min czytania

Jest dziś dumą hrabstwa Norfolk, choć bywał też jego hańbą. Angielskiej piłce dał Roberta Greena, najbrzydsze stroje lat 90. i panią prezes, która przez trzy dekady uczyła Brytyjczyków, jak przyrządzić omlet. Norwich City po sześciu latach wraca do Premier League. Jeśli nie oglądaliście w tym sezonie żadnego ich meczu, nie czytaliście prasowych depesz i ogólnie mieliście gdzieś zaplecze najlepszej ligi świata, to w ciągu dziesięciu minut macie szansę to nadrobić. Warto. Klub, który jeszcze nie tak dawno z nędzy sprzedawał własne parkingi, dziś nazywany jest drugoligowym Manchesterem United.
Ostatni raz tak spektakularny awans przerabiano w Anglii w 1990 roku. Dave Bassett w ciągu dwóch sezonów przeszedł z Sheffield United przez dwie klasy rozgrywkowe, a rozemocjonowanym kibicom do tego stopnia puściły hamulce, że rozebrali go do bokserek. Podobno trenera Paula Lamberta w sobotę czeka to samo. Na Carrow Road odliczanie trwa. Co tam poniedziałkowy mecz z Portsmouth (1:0), co tam zaklepany awans, teraz liczy się tylko starcie z Coventry na swoim terenie i święto do białego rana. Zalecenie jest jedno – tej nocy nikt nie ma prawa wyjść ze stadionu o własnych siłach.

Na trybunach samba, na boisku awans. Kanarki!
Reklama

Śladami Fergusona

Reklama

Norwich to typowa historia futbolowych wzlotów i upadków. Kopciuszka, który szturmem wdarł się na salony i który ma praktycznie wszystko, by zainteresować sobą media. Mamy tu charakterystycznego trenera, piłkarzy bawiących się w przeszłości w mechaników, kobietę na stanowisku prezesa – też. Tylko stadion mają jakiś taki normalny. Trybuna prasowa na więcej niż 16 miejsc, średnia frekwencja – trzy razy większa niż na Blackpool. I jeszcze te piękne perspektywy… Władze klubu obiecały, że jeśli drużyna utrzyma się w Premier League przynajmniej dwa sezony, obiekt z 25 tys. zostanie rozbudowany do 35. فatwo nie będzie, ale Paul Lambert i spółka powoli biorą się do roboty.

Zaczęli od prasy. – Premier League? Widziałem kilka meczów – rzucił na początek trener „Kanarków”. Nie żeby gardził Manchesterem, Arsenalem i resztą, ale on rzeczywiście przez lata nie miał z Anglią żadnego związku. W 1997 roku jako pierwszy brytyjski piłkarz wygrał Ligę Mistrzów grając w zespole spoza Wysp (Borussia Dortmund), potem wziął się za trenerkę w Szkocji. Czasami mówi się nawet, że to drugi Alex Ferguson. Ł»e podobnie zaczyna, że ma ten sam sposób myślenia. Jedni potakują głową, drudzy wzgardliwie się uśmiechają. Póki co ze Szkotem łączy go tylko tyle, że urodzili się w tej samej dzielnicy. No i to, że w przyszłym sezonie spotkają się w Premier League. Ktoś wyliczył, że Lambert będzie siódmym szkoleniowcem w EPL z okolic Glasgow. – Trenowałem pod okiem Hittfelda i Scali. Przede wszystkim nauczyłem się od nich psychologii. Mam w sobie tak dużo mentalnej siły, że żadna krytyka nie jest w stanie mnie pogrążyć – mówi.

Samba de Janeiro

Na Carrow Road zameldował się w sierpniu 2009 roku. Data-klucz, jeśli spojrzymy na dzisiejsze sukcesy klubu. Norwich kilka dni wcześniej po raz pierwszy od 49 lat rozpoczął sezon w League One i na dzień dobry dostał 1:7 od Colchesteru. Kibice jeszcze przed przerwą, gdy drużyna miała pięć bramek w plecy, zaczęli zrzucać na boisko karnety. Po chwili znalazło się nawet kilku śmiałków, którzy osobiście pofatygowali się na murawę i wytłumaczyli kilka spraw ówczesnemu trenerowi Bryanowi Gunnowi.

Image and video hosting by TinyPic

Nazajutrz oczywiście go pożegnano. Przyszedł Lambert. W styczniu wziął rewanż na Colchesterze (5:0), a w kwietniu wprowadził drużynę do Championship. I tę formę trzyma mniej więcej do dziś. Znak szczególny? Ostatnie dziesięć minut każdego spotkania. Nie wiadomo, jak to robi, czy to jakaś opracowana strategia, ale za jego kadencji kawałek „Samba de Janeiro” grany na stadionie po każdym zdobytym golu szczególnie często zaczął rozbrzmiewać w końcówkach spotkań. – Pod tym względem Norwich jest jak Manchester United. Gra do końca, wszystko rozstrzyga w doliczonym czasie gry – napisał „Guardian”. A Lambert? Cóż, znowu został porównany do Fergusona.

Kadry oszałamiającej nie ma. Według transfermakrt.de nawet Legia ma droższą. To nie te czasy, gdy Norwich zajmował trzecie miejsce w lidze, a w europejskich pucharach ogrywał Bayern Monachium. To nawet nie jest kadra na miarę sezonu 2004/2005, gdy „Kanarki” ostatni raz grały w Premier League. Wtedy trzon ekipy stanowili Darren Huckerby, Dean Ashton, Ryan Jarvis i Robert Green, teraz najważniejszymi postaciami są Simeon Jackson, Wesley Hoolaham i Grant Holt. Ten ostatni strzelił w tym sezonie 20 goli, ale w gazetach częściej przedstawiany jest, jako ten, który w ciągu kilku lat z „nigdzie” doszedł „gdzieś”. Jako ten mechanik z warsztatu samochodowego, który mały włos a zakończyłby karierę zanim ta rozpoczęła się na dobre. Teraz wszystko kręci się wokół tego, by został w klubie na przyszły sezon. Ofert ma sporo, ale chyba zostanie. Władze klubu nie chcą popełnić błędu z zeszłego roku, gdy lekką ręką puściły Darela Russella. Anglik znany był z dwóch rzeczy. Pierwsza – miał etykietkę jednego z najlepszych defensywnych pomocników ligi, druga – jest bratem Sharlene Russell – dziewczyny, która przez długi czas była faworytką szóstej edycji „X Factor”.

Kucharka za sterem

Ł»eby zrozumieć fenomen Norwich odpuśćmy jednak na chwilę historie piłkarzy i trenera. Fajnie jest poczytać o przeszłości Holta i potencjale Lamberta, ale dopiero postać Delii Smith wydaje się nie do podrobienia. Warta Poznań? Zgoda – podobna historia, tyle że trwa dopiero pół roku i jakoś jeszcze nie widzieliśmy, żeby pani prezes wyszła w przerwie na murawę i zaaranżowała doping. A w Norwich już to przerabiali. Jedni mówią, że po pijaku, drudzy, że na trzeźwo. Nieważne, liczy się efekt.

Delia Smith w Anglii znana jest już ponad trzydzieści lat. Zaczynała od zrobienia tortu na okładkę płyty „Let it Bleed” The Rolling Stones, potem miała multum programów kulinarnych, na koniec zaczęła pisać książki kucharskie, i jak to na Wyspach, zarobiła na nich krocie. Gdy w 1996 roku Norwich znalazł się w kłopotach finansowych, wraz z mężem wpompowali w niego 12 milionów funtów. Chcieli przywrócić klubowi dawną świetność. Nie tę lat 60., gdy wygrywał Puchar Ligi Angielskiej, tylko tę ostatnią, z inaugurującego sezonu Premier League 1992/1993, gdy Norwich niespodziewanie wyrósł na jedną z czołowych drużyn w Anglii. „Daily Mirror” zauważył, że „Kanarki” miały wtedy najgorsze stroje ze wszystkich drużyn, jakie przewinęły się w lidze. Ł»ółte, z jakimiś kropkami, nazywano je – cytat dosłowny – “psią kupą”.

Image and video hosting by TinyPic

Po przejęcie klubu przez Delię nawet ten aspekt musiał ulec zmianie. Kibice pokochali ją do tego stopnia, że w 2004 roku na meczu z Chelsea, odśpiewali: „We’ve got a super cook, you’ve got a Russian crook”. Ona natomiast, by być bliżej drużyny, ograniczyła swoje inne działalności i obecnie większość czasu poświęca Norwich. Nie zabrakło jej nawet na ostatnim wyjazdowym meczu z Portsmouth. Po ostatnim gwizdku wraz z grupką dwóch tysięcy kibiców wbiegła na murawę, a dziennikarzom „Daily Mail” rzuciła dwa zdania: „Naprawdę nie mogę w to uwierzyć. Zastanawiam się tylko, czy wstanę jutro rano”.

I jak tu jej nie lubić? Jak w ogóle nie lubić całego tego Norwich, które w ciągu dwóch lat przeszło tak długą drogę? Będziemy im się im przyglądać. Zaczynamy od tej soboty. Mecz z Coventry. Ciekawe, jaką tym razem niespodziankę przyszykowała Delia.

PAWEف GRABOWSKI

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama