Gdyby nie jego postawa, Janusz Filipiak mógłby już montować skład na pierwszą ligę. Ktoś wie, ile Wojciech Kaczmarek mógł wywalczyć Cracovii punktów w tej rundzie? Na nasze oko dużo. Zaskakująco dużo. A mediach nie istnieje. Sprawia wrażenie, jakby miał je daleko w… tyle. – Ile nam potrzeba? 15 minut? – pyta po odebraniu telefonu. – 15 minut? Przecież nic się o tobie nie pisało. Chciałem pogadać trochę dłużej – odpowiadam zaskoczony.
Spotykamy się w restauracji „Emocja” na stadionie Cracovii. Wojtek przychodzi w t-shircie i krótkich spodenkach. Takich do biegania lub na siłownię. Zero lansu. Kompletne przeciwieństwo elegancko ubranego Arkadiusza Radomskiego, który siedzi przy stoliku obok.
Przez okna restauracji widać boisko. – Zapłacisz 50 zł, możesz stąd oglądać mecz. Tylko rezerwuj szybko – mówi Kaczmarek.
– Macie trening zamknięty, że trenujecie na stadionie?
– Tak, ale chyba możesz obejrzeć. Z knajpy cię przecież nie wyrzucą – uśmiecha się.
To jedyny moment, kiedy sili się na jakiś żart. Kiedy włączam dyktafon, dwumetrowy bramkarz zmienia się nie do poznania. Rozwala się na kanapie i odpowiada półsłówkami. Wisła Kraków? Fajna ekipa, było ostro. Bez szczegółów. Cracovia? Walczą o utrzymanie do końca, przecież się nie położą. Mecze wyjazdowe? Kaszana. Reprezentacja? Interesuje go tylko Cracovia. Transfer? Zobaczymy.
Te pytania są jak najbardziej zasadne. Kaczmarek to przynajmniej wg not Weszło jeden z najlepszych piłkarzy Ekstraklasy. Ma kapitalną średnią – 7,125. Ale nie robi to na nim większego wrażenia. – No, jakoś to wygląda. Potrzebowałem zmiany klubu. W Śląsku pograłem dwie rundy przez cztery lata. Trener Szatałow maczał palce przy transferze i wyszło mi to na dobre. Jakieś umiejętności mam i jest dużo roboty.
– W Śląsku się na tobie nie poznali?
– Sam chciałem odejść. Ściągnęli Kelemena. Broni cały czas i broni dobrze.
– A jak patrzy na ciebie, to zastanawia się, co ten Kaczmarek wyczynia?
– Po meczu ze Śląskiem mi pogratulował.
I trzeba przyznać, że miał czego gratulować. 28-letni bramkarz gra świetnie, ale… nie widowiskowo. Rzadko się rzuca, w zasadzie nie zalicza fenomenalnych parad. Zdaniem Andrzeja Iwana, sprawia wrażenie leniwego. Wystarczy, że wyciągnie rękę, a strzał jest obroniony. – Zawsze stoję do końca. Większość bramkarzy się kładzie, a to nie ma sensu. Możesz tam napisać, że nienawidzę bramkarzy którzy grają „na notę”. Takich, którzy przy prostej piłce mają głowę przy ziemi, a nogi w górze.
– W Cracovii masz sporo okazji, żeby się wykazać. Nie pomyślałeś po meczu z Legią – „Boże, ile ja tu będę miał harówy”?
– No, było trochę błędów. Ale najważniejsze to nie stracić bramki, a tam straciliśmy trzy.
Za tamten mecz dostał „siódemkę”.
Po włączeniu jego metryczki w 90minut.pl, rzuca nam się w oczy spora luka. W latach 2001-04 był bez klubu.
– Grałem w Gostyniu na hali w lidze zakładowej.
– A w tygodniu trenowałeś na trawie z Kanią?
– Nie, tylko halówka. Fajna zabawa z kolegami z osiedla.
– Długa ta zabawa.
– Trudno. Nieraz tak jest. Czasem trzeba zrobić trzy kroki w tył, a potem jeden do przodu.
Przejście do miejscowej Kani było kwestią czasu. Wszyscy namawiali Kaczmarka, żeby wrócił na trawiaste boiska. W końcu się zdecydował i pod skrzydłami Szatałowa z miejsca wywalczył miejsce w składzie. Niezłe występy zwróciły uwagę Śląska Wrocław. – Nie było pieniędzy, sponsor został wycofany, a chciałem grać wyżej niż w trzeciej lidze.
We Wrocławiu wiele nie grał, ale dał się we znaki pracownikom klubu – ponoć do końca walczył o przysługujące zawodnikom bilety do kina i aqua parku. Nie ustępował. – Nie pamiętam. Może coś było, ale nie mogę sobie przypomnieć…
Taki już jest. Albo nie chce gadać, albo odsyła do trenera, albo nie może sobie przypomnieć. I rzeczywiście, po piętnastu minutach kończę rozmowę.
– Wszystko?
– Skoro nie chcesz odpowiadać…
– Co mam więcej gadać… Nie lubię mówić.
– Dlaczego?
– Wolę mniej gadać, więcej robić.
– A nie robisz?
– No, udaje się. Ale nieważne, czy o mnie piszą, czy nie. Jak ktoś zadzwoni, to pogadam. Ale sam nie będę się pchał. Nie kręci mnie to.
TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA