Gdy w jednej z pierwszych akcji meczu doliczyliśmy się ośmiu zawodników Leicester City stłoczonych szczelnie na linii własnego pola karnego pomyśleliśmy sobie, że Craig Shakespeare oszalał. Tak można wybronić korzystny wynik w ostatnich pięciu, może dziesięciu, w skrajnych przypadkach piętnastu minutach. Tymczasem “Lisy” nie bawiły się w żadne pitu-pitu – klasyczną obronę Częstochowy rozpoczęły od pierwszego gwizdka sędziego. Gdy Koke zobaczył przed sobą ten tłum ludzi zaczął napieprzać z dystansu od razu kontrolnie obijając słupek. Zapowiadał się srogi oklep, tymczasem…
Tymczasem na dobrą sprawę bezbramkowy remis wcale by gospodarzy nie skrzywdził. Tak, Leicester City nie oddało ani jednego celnego strzału. Tak, jedyny okres w meczu, w którym weszło na połowę rywali w liczbie większej od czterech zakończył się kontrą i faulem, po którym sędzia odgwizdał rzut karny. Jednak nie można zapominać – końcowy wynik to 1:0. Wynik, który nie rozstrzyga niczego, wynik, który jest spokojnie do odrobienia na własnym terenie – nawet jeśli w rewanżu znów Leicester postawi na żelazną defensywę.
Zresztą: ten karny też nie powinien zostać podyktowany. Faul na szarżującym Griezmannie oczywiście miał miejsce, ale przed linią. Paradoksalnie – kto wie, czy ta decyzja nie pomogła drużynie gości. Gdyby bowiem odgwizdać przewinienie przed szesnastką, Marc Albrighton pewnie wyleciałby z boiska z czerwoną kartką. Zamiast tego – karny, gol i jedynie żółtko dla piłkarza Leicester. Całość działa się jeszcze przed upływem 30. minuty gry, więc niewykluczone, że błąd arbitra nie skrzywdził, a rzucił koło ratunkowe “Lisom”.
Można dalej było grać na zagęszczenie przedpola, wyłączenie Griezmanna potrójnym kryciem i modlitwy o nieudolność napastników. Tej ostatniej w sumie nie brakowało – w doskonałej sytuacji poślizgnął się i wywrócił Torres, w samej końcówce udaną szarżę Correi zakończyło fatalne podanie wzdłuż bramki, gdzie nie znajdował się żaden z kolegów.
Atletico przeważało, ale właściwie nie do końca miało argumenty, by powalczyć z litym angielskim murem. Na pewno groźne były uderzenia Koke, wspomniane w słupek i drugie minimalnie obok bramki. Na pewno nieźle wyglądały wszystkie namiastki kontrataków, w których brał udział Griezmann. Dlaczego namiastki? Ano dlatego, że nawet, gdy Rojiblancos wyprowadzali własny atak po przejęciu piłki od któregoś z dryblujących gości – przed nimi wciąż było przynajmniej 5 zawodników defensywnych. Niebywały popis konsekwencji taktycznej połączony ze sporą dozą szczęścia. Nie byłoby przesadą napisać, że Leicester zrobiło dziś Atletico… typowe Atletico.
No, niemal typowe. Prawdziwym sukcesem byłoby dowiezienie do końca bezbramkowego remisu, ale przyznajcie: zachować szansę na grę w półfinale Ligi Mistrzów bez oddania celnego strzału przez 90 minut ćwierćfinału – to spora sztuka. A warto też zaznaczyć, że mimo potężnej przewagi optycznej, piłkarze ze stolicy Hiszpanii wcale nie dali za dużo szans do zebrania oklasków Kasperowi Schmeichelowi. Poniżej wykres strzałów celnych na przestrzeni minut za whoscored.com.
Tak, to trzecie wybrzuszenie to rzut karny, gol i ostatnie uderzenie w światło bramki w wykonaniu piłkarzy Cholo Simeone.
Atletico jest potężnym faworytem do awansu, ale wbrew oczekiwaniom – nie udało im się tego dopiąć już na własnym terenie.