Reklama

Lider, w którego obronę wchodzi się jak w masło. A jednak wygrywa po 146. dniach

redakcja

Autor:redakcja

07 kwietnia 2017, 23:44 • 3 min czytania 2 komentarze

W tym roku miało miejsce już wiele dziwnych zdarzeń. Kamil Grosicki wyrobił się z transferem do Premier League w ostatnim dniu okienka, Daniel Chima Chukwu pomylił stadion Legii z Narodowym, a Termalica stwierdziła, że czołówka Ekstraklasy to za mało, jak na jej ambicje. Teraz jednak doszło do czegoś, co bije na głowę wszystkie te wydarzenia razem wzięte.

Lider, w którego obronę wchodzi się jak w masło. A jednak wygrywa po 146. dniach

Chojniczanka, znana jako drużyna – a raczej dRRRRRRRużyna – która innych rozwiązań, niż podział punktów nie stosuje… wygrała mecz. Siedem remisów z rzędu, tysiące przejechanych kilometrów, 146 dni chwały bez zwycięstwa i wreszcie jest. Wymęczone 1:0, ale jest!

Stal nie zdołała strzelić im gola, chociaż przy tak grającej obronie Chojniczanki naprawdę trudno o to nie było. Albo inaczej – nie było trudno wejść w pole karne. Bo w nim już gorzej – Budziłek, poprzeczka i słupek były nie do zdarcia. Byliśmy świadkami festiwalu kiksów obrońców lidera pierwszej ligi, a kilka chwil później bisu ze strony napastników Stali. Przykłady? Cała masa, łapcie kilka.

– Marciniec wyprowadził atak, zagrał do Kolewa, który podał piętą z pierwszej piłki do Radulja, temu piłkę spod nóg wybił Michał Markowski, ale trafił w swojego kolegę i Radulj miał sam na sam. Uderzył obok dalszego słupka.

– Łukasz Kosakiewicz chciał wybić i trafił w Radulja na połowie boiska. Piłka trafiła do Sobczaka, ten zagrał wbiegającemu Kolewowi, ale Bułgar trafił w słupek.

Reklama

– Piotr Marciniec zagrał lobikiem do Radulja, ten przyjął, obrócił się i posłał kolejny lobik do Sobczaka, ale ten kopnął tak, jakby na obiad zjadł co najwyżej pomniejszony zestaw Happy Meal.

– Krystian Getinger wrzucał piłkę z lewego skrzydła, ta wybita przez jednego z obrońców spadła w okolicach linii pola karnego, a Drzazga uderzył bardzo mocno, ale tylko w Rybskiego.

– No i nasza ulubiona akcja z tego meczu… Drzazga atakowany w środku pola przez dwóch rywali musiał zrobić wszystko, by nie oddać im piłki i nie narazić zespołu na kontrę, więc… dość bezczelnie podał między dwójką atakujących go zawodników. Kolew zwodem ciała zgubił krycie i pięknie podał prostopadle do Sobczaka, ten do Drzazgi na dalszy słupek, a Drzazga uderzając piłkę wślizgiem trafił w poprzeczkę…


Stal waliła do bramki Budziłka drzwiami i oknami, a Chojniczanka robiła wszystko, aby utrzymać prowadzenie. W pierwszej połowie zapewnił je Paweł Zawistowski, który po dośrodkowaniu z rzutu rożnego uderzył głową na bramkę, ale także w głowę obrońcy. W rezultacie o strzelonym golu dowiedział się raczej dobrych kilka chwil po trafieniu, bo leżał na murawie z zakrwawioną głową i zdaje się, że ledwo zdawał sobie sprawę, że przed chwilą dał Chojniczance prowadzenie. Natomiast gdy już wstał, to zdjąć się absolutnie nie dał. Chwedukas, który stał już przy linii i był gotowy do wejścia na boisko musiał od nowa wygrzewać sobie miejsce na ławce, bo Zawistowski zdecydował, że będzie grał. Nawet z bandażem owiniętym “na cebulkę” na głowie.

Jako, że na boisku działo się dużo, to sędzia doliczył sporo zarówno do pierwszej, jak i do drugiej połowy. A gdy zbliżała się i minęła 90. minuta, piłkarze Chojniczanki chwytali się wszystkiego, aby swoje 1:0 dowieźć do końca. Piłki kopane w narożnik boiska – były, odliczanie kroków przed wykonaniem wolnego jakieś pięć razy dłużej od Cristiano Ronaldo – było, próba wywołania przepychanki – też była.

Reklama

Ale jak to mówią w Chojnicach – po trupach do Ekstraklasy.

Stal Mielec – Chojniczanka Chojnica 0:1 (0:1)
0:1 Paweł Zawistowski 28′

Najnowsze

Betclic 1 liga

Komentarze

2 komentarze

Loading...