Tytuł wymyka nam się z rąk – powiedział wisielczym głosem Arkadiusz Głowacki w momencie, gdy Wisła miała jeszcze cztery punkty przewagi nad Lechem (a Lech o mecz mniej). Powiedział to jak człowiek wieszczący katastrofę. Jak pilot, który zamiast chwycić za stery i poderwać maszynę, ogłaszcza: “Drodzy państwo, za chwilę raczej pierdolniemy o ziemię”. Bez nadziei. To ma być kapitan drużyny? To ma być facet, który daje sygnał do ataku, motywuje, mówi, że jeszcze nie wszystko stracone? Ł»e trzeba się spiąć, zrobić swoje, że “to my jesteśmy mistrzem Polski i liderem, więc nikogo się nie boimy”?
Niedawno na swoim blogu Czesław Michniewicz pisał, że Wisła sprawia wrażenie drużyny, która nie chce płynąć w kierunku mistrzostwa Polski, tylko dodryfować. Patrzy się na ten zespół i faktycznie, co widać? Głowacki – tytuł wymyka się nam z rąk. Brożek – jestem słaby, powinienem usiąść na ławce. Nie ma tam nikogo, kto w kluczowym momencie zaraziłby innych pewnością siebie. Nie ma nikogo, kto by tę zbieraninę poprowadził do walki. I “napompował ją”, chociażby sztucznie, wbrew logice. Jeśli kapitan zwiesza głowę, to co mają zrobić inni? Jeśli najważniejsi piłkarze przestają wierzyć w sukces, to jak myśleć o osiągnięciu go? Na Reymonta czuć swąd egzekucji. Wiślacy grzecznie ustawili się wzdłuż muru i czekają, aż wreszcie pojawi się pluton. Może strzelcy spudłują? Może. Może w ogóle nie przyjdą? Może. Ale w zasadzie już po nas. Masz papierosa? Ostatniego?
Wisła gra beznadziejnie – to jasne. Głowacki mówi, co widzi. W porządku, inteligentny facet. Ale teraz ten zespół ma ostatni moment, żeby się przebudzić. Skoro na Łazienkowskiej potrafiła wygrać Odra Wodzisław, to powinna potrafić także “Biała Gwiazda”. Tylko, że Odra przyjechała powalczyć. A co robi Wisła? Patrząc na tych piłkarzy – przyjeżdża położyć głowę pod topór. Na zasadzie – niech już będzie, co ma być, niech ten sezon się wreszcie skończy. A przecież hasło przewodnie powinno być inne: “Dość tych upokorzeń, to jest Wisła!”. Coś w stylu kultowego: “This is Sparta!”. Potrzebny jest ktoś, kto zapragnie bić się z przeznaczeniem.
Pisząc najprościej jak się da – Wisła dziś stwarza wrażenie zespołu bez charakteru, psychicznie niezdolnego do nawiązania jakiejkowiek walki. To nie jest drużyna, która chce udowodnić wszystkim, że jej porażki były przypadkowe czy niezasłużone. To raczej drużyna święcie przekonana o własnej słabości i pogodzona z losem. Zmęczona. Smutna. To konający, którego – przez litość – trzeba dobić.
Ale czy Lech – rękami/nogami legionistów – dobije? Jedno jest pewne – Lech jest święcie przekonany, że może to zrobić. A wiara czyni cuda… I to jest na dziś wielka różnica między Lechem i Wisłą.
Chcielibyśmy zobaczyć szatnię Wisły przed najbliższym meczem. Kasperczak niech się może nie trudzi, niech nie opowiada piłkarzom o “reagowaniu pozytywnie”. Niech im puści to: