Kolejka na opak. A przynajmniej jeśli chodzi o to, jacy zawodnicy zapadli nam po niej najmocniej w pamięć. Gdybyśmy przed weekendem zapowiedzieli, że wśród badziewiaków wyląduje dwóch legionistów czy trzech graczy Jagiellonii, a drogę do kozaków utoruje sobie siedmiu piłkarzy spośród ekip dolnej połówki tabeli – uwierzylibyście?
U kozaków, szczególnie w linii pomocy, ścisk jak w autobusie do Lichenia. O czymś świadczy sam fakt, że ostatecznie w jedenastce najlepszych z najlepszych ląduje aż czterech graczy wybranych przez nas piłkarzami meczu, których pulę uzupełnia Sławczew. Piłkarz Lechii zagrał przeciwko Cracovii po prostu zna-ko-mi-cie i fakt, że nie o nim bylo po meczu najgłośniej, to wina nie Bułgara, a kolegów z obrony. Ci pozwalali raz za razem prezentować wysokie umiejętności Dusanowi Kuciakowi, również nagrodzonemu powołaniem do kozaków za poprzednią kolejkę.
Jak jednak wspominaliśmy – u kozaków zaroiło się od zawodników ekip z dolnej połówki tabeli. Jest więc Lipski i Grodzicki z 16. przed tą kolejką Ruchu, jest Merebaszwili z 13. Wisły Płock, Stolc i Formella z 10. Arki czy Brożek i Głowacki z 9. Wisły.
Do jedenastki badziewiaków – i to od razu z opaską kapitańską, bowiem jako jedyny w weekend otrzymał od nas najniższą możliwą notę – wskakuje Tomas Necid. Szczerze mówiąc, patrząc na CV Czecha, na kluby dla jakich wcześniej grał (i strzelał!), prędzej spodziewalibyśmy się, że na gali Oscarów ktoś popieprzy koperty ze zwycięzcami, niż że on w ekstraklasie nie odpali.
Razem z nim do antyjedenastki kolejki wskakuje zresztą jego klubowy kolega Artur Jędrzejczyk. Zdradzimy też nieco kulis – gdybyśmy wybierali także ławkę rezerwowych, w osiemnastce znalazłby się też Łukasz Broź. O wyższości „Jędzy”, kolejnego obok Necida zimowego nabytku, zdecydowało to, jak bezlitośnie przy golu dla Bruk-Betu zakręcił nim Samuel Stefanik.
Sporo zawodników wyrwało się przed szereg i wyciągnęło ręce ku górze, by ułatwić nam wybór także w zespole wicelidera, Jagiellonii. Runje z boiska nie powinien był w ogóle zejść razem z kolegami, tylko wylecieć już znacznie wcześniej, Chomczenowski był w swojej grze dyskretniejszy od bąka puszczonego na randce, a Romanczuk zaprosił nas na profesorski wykład pod tytułem „jak łamać linię spalonego”.