Powroty do polskiej ligi to stały element każdego okienka transferowego. Niestety bardzo rzadko chodzi o transfery, które można rozpatrywać w kategoriach sukcesu polskiego klubu (np. przejście Jędrzejczyka do Legii), zdecydowanie częściej celem tych ruchów jest to, by gość przypomniał sobie, że jest piłkarzem. No bo Ekstraklasa z szeroko otwartymi ramionami przyjmuje wszystkich, którzy dostają odcisków od siedzenia na dupie w zagranicznych ligach lub o prostu w nich zawodzą.
I fakty są takie – zimowe okienko wciąż jest jeszcze otwarte, niektóre z zagranicznych lig dopiero przed chwilą wybudziły się z zimowego snu, a już możemy pokusić się o wytypowanie gości, którzy latem będą się tłumaczyć w wywiadach, dlaczego im nie wyszło. I powiemy wam, że nawet dobrze nam z tą myślą, ze wrócą – bo skoro wyjechali, to wcześniej coś tu znaczyli i niewykluczone, że znowu będą. Zapraszamy. Oczywiście historia zna przypadki, w których nawet polskim piłkarzom z czasem udawało się odwrócić swój los w teoretycznie beznadziejnej sytuacji, ale na dziś wydaje nam się, że latem w Ekstraklasie ponownie mogą się zameldować…
TOMASZ HOŁOTA (Arminia Bielefeld)
Liga: 7 meczów (399 minut), 0 goli i 1 asysta
Pozostałe rozgrywki: 2 mecze (78 minut), o goli i 0 asyst
Kibice Arminii mieli kiedyś polskiego “Króla Artura”, teraz Polakom próbującym sił w tym klubie bardzo daleko do takich zaszczytów. Michał Mak już spakował mandżur i wrócił do Lechii Gdańsk, w której o grę też nie będzie mu łatwo. Tomasz Hołota mógł postąpić tak samo, ponownie u siebie chciał go mieć Śląsk Wrocław, ale kluczowe było weto samego zawodnika. – Rozmawialiśmy na ten temat z Adamem Matyskiem, dyrektorem sportowym Śląska i doszliśmy już właściwie do porozumienia w kwestii wypożyczenia. Tomek uznał jednak, że woli zostać u nas i podjąć walkę – to Samir Arabi, dyrektor sportowy niemieckiego klubu w wypowiedzi dla Bilda.
Już na wiosnę Hołota dwa razy wszedł z ławki, lecz w ostatnich dwóch meczach zabrakło dla niego miejsca w kadrze meczowej. Można doceniać ambicję, ale nic nie wskazuje na to, że to się uda.
JAKUB KOSECKI (SV Sandhausen)
Liga: 10 meczów (616 minut), 0 goli i 1 asysta
Pozostałe rozgrywki: 2 mecze (148 minut), o goli i 0 asyst
Pozmieniało się troszeczkę na niemieckiej prowincji. Na początku to Kosecki regularnie pojawiał się na boisku, a Łukasik patrzył na jego grę w ławki. Z kolei teraz to defensywny pomocnik ma więcej okazji do pokazania się – od dziewięciu meczów za każdym razem dostaje jakieś minuty, trzy razem wychodził w pierwszym składzie. Czy się dziwimy? I tak, i nie.
Tak, bo to jednak Kosecki jest tam bardziej znany, zdecydowano się po okresie wypożyczenia ściągnąć go jeszcze raz. No a poza tym jego potencjał oceniamy jednak trochę wyżej.
Nie, bo popatrzcie, ile bramek wypracował “Kosa”. Jeśli chodzi o skrzydłowego, to śmiech na sali. Nawet Łukasik jest lepszy (gol i asysta).
Od trzech meczów Kosecki nie mieści się w kadrze. I pomyśleć, że niecałe cztery lata temu obaj panowie grali w kluczowym meczu eliminacji z Ukrainą.
PATRYK TUSZYŃSKI (Rizespor)
Liga: 13 meczów (613 minut), 0 goli i 0 asysta
Pozostałe rozgrywki: 6 meczów (374 minuty), 4 gole i 0 asyst
Przygoda Tuszyńskiego z Turcją kojarzy nam się głównie z tamtejszym pucharem. Tak się składa, że to rozgrywki znacznie bardziej rozbudowane niż w większości krajów, więc okazji do gry jest sporo. W poprzednim sezonie Rizespor doszedł do półfinału, w którym lepsze było Galatasaray, a po drodze Polak strzelił 6 goli i zanotował 2 asysty. Teraz też zespół z wybrzeża Morza Czarnego jest w ćwierćfinale, a wpływ Tuszyńskiego na ten wynik jest zauważalny (4 gole). Jednak jeśli zadamy sobie pytanie, czy warto się jarać golami strzelonymi głównie trzecioligowcom, odpowiedź jest oczywista.
Najważniejsza jest liga, a tu Tuszyński po prostu zawodzi. Jeszcze w zeszłym sezonie ustrzelił przynajmniej 2 gole i zanotował 2 asysty, a teraz same puste przeloty. Aż dziw, że dostał tyle szans, jeśli weźmiemy pod uwagę starą śpiewkę o tym, że “w zagranicznych klubach nikt nie będzie czekał aż wystrzelisz z formą”. Tuszyński wyraźnie przegrywa rywalizację z Leonardem Kweuke (9 goli w lidze), przed nim w kolejce do składu jest także młody Turek Ogulcan Caglayan. W nowym roku w lidze Polak dostał tylko 33 minuty, sytuacja Rizesporu nie jest łatwa, można chyba powiedzieć, że cierpliwość się kończy.
***
Oczywiście nie jest tak różowo, że to już wszyscy piłkarze, którzy mają swoje problemy poza granicami. Jednak w przypadku Adama Matuszczyka (całe 3 minuty w tym sezonie w Eintrachcie Brunszwik) czy Łukasza Szukały (3 występy w Osmanlisporze w Pucharze Turcji) nie moglibyśmy mówić o powrotach, bo ci piłkarze nigdy w Polsce nie grali. No i pewnie wciąż bliżej im do szukania pracy na rynkach, na których mają swoją markę. W przypadku Bartłomieja Drągowskiego (0 występów) i Bartosza Kapustki (3 mecze w FA Cup) ze względu na ich wiek i cenę spodziewalibyśmy się bardziej wypożyczeń do innych zagranicznych klubów. Za to w Ekstraklasie chętnie ponownie zobaczylibyśmy np. Cezarego Wilka, ale tu sprawa wygląda trochę inaczej – gość jest tak sponiewierany przez kontuzje, że – po pierwsze – najważniejsze by w ogóle wrócił do regularnej gry, a po drugie – nawet ciężko ocenić czy na wyjeździe sobie poradził.
Fot. FotoPyK