Zaczynamy nabierać coraz poważniejszych podejrzeń, że Aubameyang nie wrócił z Pucharu Narodów Afryki, tylko wysłano do Europy jego sobowtóra, a on sam siedzi zakneblowany w piwnicy. Nie znamy żądań porywaczy, ale plan zrealizowali słabo, bo dublera wysłali o marnej jakości piłkarskiej i nie trzeba mieć licencji detektywa, by pokapować się w całej intrydze. Wystarczyło oglądać Bundesligę, a już po dzisiejszym spotkaniu, to wręcz nie można uwierzyć, że ten gość na szpicy to rzeczywiście Aubameyang.
Bo co to właściwie miało być? Facet wyglądał jak sprinter wzięty prosto z bieżni, który jednak z futbolem ma do czynienia po raz pierwszy. Grał koszmarnie, jak idealna ilustracja jeźdźca bez głowy. Koledzy wypracowali mu trzy bardzo dobre sytuacje – dwukrotnie stanął oko w oko z bramkarzem Benfiki, ale nie trafiał nawet bramkę, tylko przenosił piłkę nad poprzeczką. Potem dostał rzut karny, do którego nie powinien przecież podchodzić, lecz jednak się odważył. I tym razem chciał trafić w ten przeklęty prostokąt, ale zrobił to tak nieudolnie, że Ederson nie musiał się ruszać z miejsca, tylko zwyczajnie poczekał na tego flaka i odbił go przed siebie. A gdyby się uparł, to by ten strzał złapał.
Aubameyang, penaltı vuruşunda genç kaleci Ederson’u geçemedi. #ŞampiyonlarLigiTivibuda pic.twitter.com/Le0i4D1oET
— TivibuSpor (@tivibuspor) February 14, 2017
Upokorzenie. Nic dziwnego, że napastnik dostał chwilę potem wędkę, kiedy w 62. minucie zastąpił go Schurrle.
Z gry więcej miała Borussia, bo poza opisanym wyżej komediodramatem, szczęścia próbował choćby Dembele, Piszczek i Pulisić, ale zawsze czegoś brakowało. Albo w ostatniej chwili interweniował obrońca, albo na wysokości zadania stawał Ederson. Szczególnie przy strzale Pulisicia golkiper błysnął niebywałym refleksem – pomocnik walnął zza pola karnego, był jeszcze rykoszet, ale Brazylijczyk jakimś cudem to wyjął i zasłużył na oklaski od swojego rodaka, siedzącego na ławce Julio Cesara. BVB cisnęło, cisnęło, ale nie wraca do domu z żadną zaliczką, ale debetem, bo decydujący cios zadała Benfica.
Stało się to zaraz na początku drugiej połowy. Poszło dośrodkowanie z rzutu rożnego, Luisao wygrał główkę z Piszczkiem, piłka poleciała do Mitroglou, a ten z najbliższej odległości pokonał Buerkiego. Tuchel był wściekły na swoich zawodników jeszcze przed tą bramką, bo ci – podobnie jak w pierwszej połowie – przez początkowe minuty oddali inicjatywę i dawali się zaskoczyć. Przed przerwą bez konsekwencji, już po niej tak miło nie było.
1:0 na wyjeździe to paskudny wynik – jeśli Benfica strzeli w rewanżu, BVB będzie potrzebowało trzech trafień. Z tak grającym Aubameyangiem (czy sobowtórem) nie ma na to szans.