Santiago Bernabeu opuszczał jako najdrożej sprzedany wychowanek w historii klubu, a w PSG miał w końcu złapać ciągłość, na którą nie mógł liczyć w stolicy Hiszpanii. I choć w Paryżu może i nie był szykowany z miejsca do gry w pierwszym składzie, to jednak jego sprowadzenie miało stanowić realne wzmocnienie linii ataku. Bardzo szybko okazało się jednak, że Jesé na Parc des Princes przydatny będzie w równym stopniu co dziura w głowie, zaś jego sytuacja zamiast ulec jakiejkolwiek poprawie jeszcze bardziej się pogorszyła.
Dziś, po niespełna pół roku, Hiszpanowi znów przyjdzie nadrabiać stracony czas. Tym razem o regularną grę powinno być już jednak zdecydowanie łatwiej – do czerwca przebywać on będzie bowiem na wypożyczeniu w Las Palmas.
Jesé ya se encuentra en Gran Canaria, bienvenido 👏🏻👏🏻👏🏻👏🏻#VamosUD pic.twitter.com/A0V95Ad5FM
— UD Las Palmas (@UDLP_Oficial) 31 stycznia 2017
“Czekali, czekali, potem jeszcze chwilę poczekali, jednak ostatecznie się nie doczekali. Były pojedyncze przebłyski, momentami wydawało się, że już za chwileczkę, już za momencik w Madrycie po raz kolejny ujrzą najlepszą wersję swojego wychowanka, tę sprzed czasów poważnej kontuzji, ale nic z tego. Koniec końców nawet będący jego wielkim fanem Florentino Pérez po kilku nieprzespanych nocach doszedł do wniosku, że z tej mąki chleba już nie będzie i postanowił go sprzedać. Wydaje się, że ostatecznie znaleziono zdecydowanie najlepsze dla obu stron rozwiązanie – w Madrycie nie będą w końcu zmuszeni do ciągłego zastanawiania się, co z nim zrobić, sam Jesé zaś nareszcie odczepi od siebie łatkę cudownego chłopca-piosenkarza, który dobrze zapowiadać mógłby się aż do osiągnięcia wieku emerytalnego”, pisaliśmy w sierpniu, gdy Jesé w sierpniu przenosił się za 25 milionów euro z Realu do PSG.
Wówczas rzeczywiście można było pomyśleć, że wychowanek “Los Blancos” po kolejnych nieudanych próbach odbudowania formy i udowodnienia swojej wartości na Santiago Bernabeu ostatecznie i tak spadł na cztery łapy. Z klubu, w którym kompletnie nie wiedzieli, co z nim począć, trafił bowiem do innej ekipy ze ścisłego europejskiego topu, gdzie – przynajmniej z założenia – miał cieszyć się o wiele większym zaufaniem.
Rzeczywistość okazała się jednak dla niego wyjątkowo okrutna. Choć Jesé występować może zarówno na obu skrzydłach, jak i w środku ataku, to mimo całej swojej uniwersalności do roli chociażby pierwszego rezerwowego było mu daleko jak – nie przymierzając – z Paryża do Katmandu. Jeśli ostatnio wiele mówi się o tym, że zbędnym piłkarzem na Parc des Princes jest Grzegorz Krychowiak, to co dopiero możemy powiedzieć o Hiszpanie? Jego bilans w zespole Unaia Emery’ego prezentował się następująco:
Gdybyśmy natomiast chcieli być bardziej złośliwi, jego dotychczasowy pobyt w stolicy Francji podsumowalibyśmy w ten sposób:
Jesé, nowy Humphrey Bogart. pic.twitter.com/9wvxh1r47e
— Mateusz Wojtylak (@Klatus) January 31, 2017
Przejście do Las Palmas ze sportowego punktu widzenia należy oczywiście rozpatrywać w kategoriach może nie totalnego upadku, ale na pewno wyraźnego kroku w tył. Tak czy owak, wybór piłkarza nie był przypadkowy. Nie bez znaczenia pozostaje bowiem fakt, że Jesé pochodzi z Wysp Kanaryjskich – były gracz Realu najzwyczajniej w świecie doszedł do wniosku, że najłatwiej będzie mu wrócić do optymalnej dyspozycji w rodzinnych stronach. O jego wypożyczeniu na Kanary trąbiono już zresztą od kilku ładnych tygodni, zaś sam zawodnik na każdym kroku dawał jasno do zrozumienia, jaki klub w kontekście ewentualnych przenosin zajmuje najwyższe miejsce w jego hierarchii.
Trzeba jednak również zaznaczyć, że nawet jeśli zespół “Los Amarillos” znajduje się obecnie na 11. miejscu Primera División, a do krajowej elity powrócił dopiero w zeszłym sezonie, wcale nie mówimy o drużynie, w której gracze przednich formacji piłki dotykają tylko wówczas gdy akurat przypadkowo dojdzie do nich wybicie. Las Palmas w trwających rozgrywkach niejednokrotnie byli chwaleni za przyjemny dla oka i widowiskowy styl. Najlepszy dowód? Proszę bardzo:
Czy terapia domowa przyniesie pożądane skutki? Cóż, najprościej byłoby w tym momencie stwierdzić, że gorzej niż w minionym półroczu być już chyba nie może. Poza tym, w Las Palmas już raz udowodnili w tym sezonie, że potrafią radzić sobie z trudnymi przypadkami – do żywych na Kanarach powrócił przecież Kevin-Prince Boateng, który po kompletnej katastrofie w Schalke i Milanie na Estadio Gran Canaria niemalże od razu przypomniał sobie, jak gra się w piłkę. Teraz pozostaje jedynie obserwować, czy “efekt Boatenga” zadziała również u Jesé. Przynajmniej w teorii powinien być on jednak dla “Los Amarillos” olbrzymim wzmocnieniem.