Gdy rozpoczynał swoją ponad trzydziestoletnią karierę, część z nas pewnie mieściła się pod stołem w pozycji pionowej, a o wynalazkach pokroju smartfonów czy tabletów można było jedynie poczytać w powieściach science fiction. Od czasu jego debiutu niejeden zdążył się urodzić, dorosnąć, skończyć edukację i założyć rodzinę. On zaś przez cały ten czas zawodowo kopał skórzany balon i konsekwentnie pracował na stawiane mu w ojczyźnie kolejne pomniki.
Nie tak dawno pisaliśmy o Ze Roberto, który w wieku ponad 40 lat zdobył swoje pierwsze mistrzostwo Brazylii, wciąż udowadniając przy tym, że piłkarska starość przy odpowiednim prowadzeniu się wcale nie musi być naznaczona frustracją i strachem przed rozpoczęciem życia po życiu. Kolejnym tego typu przykładem – choć w jego przypadku powinniśmy już pisać chyba nie o starzeniu, lecz o nieśmiertelności – jest niewątpliwie Kazuyoshi Miura, który właśnie przedłużył o kolejny rok kontrakt z drugoligowym Yokohama FC. Oznacza to, że Japończyk będzie zawodowo grać w piłkę co najmniej do… 50. roku życia. – Chcę dalej walczyć z całych sił, by pomagać ludziom związanym z klubem, kolegom z drużyny i kibicom, którzy zawsze okazywali mi wsparcie – powiedział po podpisaniu nowej umowy. Tym samym dołączył on do niezwykle zacnego grona:
Choć Japończyk w przeciwieństwie do wspomnianego przed sekundą Ze Roberto nigdy nie zdołał podbić Starego Kontynentu (spędził trzy i pół roku w przeciętnej Genoi, gdzie miał problemy z regularną grą oraz zaliczył jedną rundę w Dinamie Zagrzeb), w swojej ojczyźnie cieszy się statusem żywej legendy. Kazuyoshi jest bowiem obecnie nie tylko jednym z najstarszych (najstarszym?) zawodowych piłkarzy na świecie, lecz także symbolem i pierwszym ambasadorem całej japońskiej piłki. Wystarczy powiedzieć, że to właśnie na nim z czasem coraz mocniej zaczęto przecież wzorować postać Tsubasy Ozory z kultowej kreskówki “Kapitan Jastrząb”.
Jasne, Miura procesu starzenia nie jest w stanie oszukać. Choć wciąż pojawia się na boisku, nie odgrywa już na nim aż tak kluczowej roli, nie wygrywa Yokohamie w pojedynkę meczów – w zeszłym sezonie rozegrał niecałe 700 minut, podczas których strzelił dwie bramki. Jego rola znacznie wybiega jednak poza to, co dzieje się na murawie. Najlepszy przykład? Posłużymy się cytatem z naszego tekstu o Miurze sprzed nieco ponad roku (całość w tym miejscu):
Trudno z dystansu ogarnąć skalę uwielbienia Japończyków dla Miury, a to ona jest tu kluczem. Gdy J-League organizowało akcję sprzedaży butów piłkarzy na cele charytatywne, jego korki poszły za 80.000 dolarów. Druga najcenniejsza sprzedaż opiewała na 3000. Po tragedii w Fukushimie grał mecz w Kawasaki (300km od miejsca wybuchu), organizatorzy dali mu megafon, by powiedział parę słów do kibiców. Nikomu nie przeszkadzało, że przyjechał z inną drużyną, więcej – jego mowę powtarzano wielokrotnie w radiu i tv.
Nawet jeśli w Kraju Kwitnącej Wiśni powoli oswajają się z myślą o zbliżającym się końcu jego kariery, nie ma cienia wątpliwości co do tego, że dzień, w którym Miura zawiesi buty na kołku będzie jednym z najsmutniejszych w historii tamtejszego futbolu. Maradona Japonii jest jednak najlepszym przykładem na to, że w wieku 50 lat człowieka wcale nie musi dręczyć wizja powolnego wstawania z łóżka w obawie przed zawałem serca czy łykania porannej garści leków.