Napomknąłem o tym w „Stanie futbolu”, ale sporo podejrzeń wzbudza we mnie wszystko, co robią Chińczycy w piłce. Im więcej siana, nawet za przeciętniaków (przecinaków!) typu Witsel czy Oscar (sześć dych, czy Chelsea i Abramowicz puszczaliby geniusza – nikagda!). Otóż mam podejrzenie graniczące z pewnością, że to zwyczajne wałki i przekręty – nie bez powodu opisuje je w dzisiejszym „PS” (gratuluję Balu) nieznany mi redaktor Kręcidło.
Serio! Krę- cid – ło. W świecie reklamy nazywa się to też po futbolowemu: „kick back”. Po polsku odkopnięcie do kolegi (bo jak do rywala to klapa), czyli znane i sprzed wojny, zwłaszcza w krakowskiej piłce: ja do ciebie, ty do mnie. I oto ta zagrywka, w świecie biznesu, oznacza dziś sprytną łapówkę. To znaczy ja ci daję lukratywne zlecenie, przecenione grubo co do realnej wartości, a ty mi odpalasz procent, pod stołem, i ręka rękę myje. I tak się to kręci czy przy prywatyzacji (pamiętacie „kick back” przy Ciechu?), przetargach na budowę autostrady, reklamę wszystkiego?
Ty płacisz państwową kasą, decydujesz podpisem, bądź grupy kumpli, a kontrahent odpala. W dawnych czasach było to 25 procent kontraktu. Wszędzie. I każdy zarabiał. Zleceniodawca, bo nie płacił swoimi, zleceniobiorca, bo miał się czym, dzielić. I tak zostawało coraz więcej, aż się z układu nie wypadło. Przy kontraktach zbrojeniowych, na miliardy, można było wypaść przy okazji i z okna. Haha, nieprzypadkowo też ulubionym filmem prezesa, właściwie serialem, jest ten o… Escobarze. Który ma wszystko, ale pragnie więcej.
Tak, to chorobliwe. Ja tak nie mam. Na szczęście. W półświatku piłeczki kochanej „kick backiem” , takim, o którym wiem dobrze, było tzw. „placowe” – piłkarz jak chciał złapać się do składu, odpalał działkę trenerowi i sprawa była prosta, słaby na ostatnie minuty, ale zawsze. Była to w Anglii i Bundeslidze tajemnica poliszynela, a opłacanie coraz większej grupy żądającej haraczu za grę to jedyny w zasadzie powód, dla którego kontrakty i ceny za piłkarzy wciąż rosły i zdaje się sky is the limit. O tyle to dziwna tendencja, że wprawdzie wpływy klubów rosną, ale nie aż stukrotnie, jak transfery w ostatnim ćwierćwieczu (powiedzmy od miliona funtów za Francisa do Nottingham).
Bo piłkarzy przybywa w nieskończoność, całe kontynenty do wyboru, tysiące nowych i nowych na testach, gdy niedawno człowiek mógł znać wszystkich nadających się graczy na planecie, z imienia i nazwiska, numeru, oraz rocznika i takiego nawet drobiazgu jak to czy sprzed lipca czy już po… Można odnieść wrażenie, którego red. K nie dostrzegł, że ceny windowane są sztucznie i to nie na polecenie władz (najpierw teza jest taka, że to Przewodniczący nakazał zdobyć mistrzostwo świata w 2050 chyba (raczej nie dożyje, to ode mnie), ale potem jest zaprzeczenie, że Przewodniczący zakazał (!) transferowego szaleństwa. Dzieje się jednak wbrew, trwa „lewarowanie”, no i całkiem sporo piłkarzy kusi się na „kick back” po chińsku – poza tymi, którzy sobie chcą zarabiać po swojemu (Ronaldo, Messi, Neymar – zgadnijcie co ich łączy?).
W Chinach wpisujesz dowolną kwotę, którą się podzielisz – a jak wiadomo tylko ryby nie biorą. Oczywiście, każde eldorado kiedyś się kończy. W Chinach – kto chce niech pogugluje – wyrokami śmierci. Sporo ich, tak na pokaz ludowi, że Przewodniczący czuwa, i że w jakiejś tam prowincji popełniono poważne błędy. I że chińska droga do futbolu musi być uczciwa. Czyli z miseczką ryżu, a nie z garnkiem kawioru. Do Chińczyków nic nie mam, ale odkąd zwiał tam Radović do serbskiego trenera („kick back”?) – zacząłem się przyglądać. I jest jak niedawno u nas – postawiono na najdroższy kilometr autostrady w świecie, i zarazem zbankrutowali wszyscy polscy podwykonawcy.
Tak samo z tym futbolem. Będzie najdrożej, a wszyscy padną. Bo Escobar ze swym imperium też padł, i to na pysk. Biznes stał się za duży, by można go było ogarnąć, a forsę ukryć. Było jej za wiele, gdy normalnie ludzie mają jej jak zawsze za mało. A może te Chiny to sposób na pozbycie się obecnej nadwyżki graczy, jak MLS był wyspą dla zasłużonych i szczelnych emerytów? Możliwe. Polscy piłkarze do Chin nie polecą – chyba że z klubów zagranicznych. Tak, tam „kick back” opanowany jest do perfekcji. I widać to po polskich transferach zeszłego lata. U nas redaktorzy podniecają się, że nabiliśmy dziesiątki milionów (Milik, Krychowiak, Glik etc.), ale kasa przepływała między jednym bankiem a drugim, a prała się wcześniej miesiącami… poza granicami wyłącznie!
Normalnie nie byłbym taki podejrzliwy, wisi mi to generalnie, kto zarobi, ale szokują dane o łapówkarstwie. Otóż na liście skazanych są byli premierzy i prezydenci bogatych zachodnich i azjatyckich krajów, mający doskonałe zarobki i dożywotnie emerytury, a jednak złodzieje, razem ze swoimi ministrami obrony. A chęć zysku powoduje rzecz starą jak świat, czyli wojny. W tym kontekście wojny futbolowe są zdrowsze. Tyle że nie zarabiają fabryki zbrojeniowe i to jest problem. Akurat do Polski wjeżdżają tysiące amerykańskich pojazdów. Nie życzę nam wszystkim, by zaraz podjechały i rosyjskie…
Kończąc już o Chinach – skąd mają pieniądze? Pewnie z drukarki, jak sadzę. Ale generalnie to wielki kraj. I tłumaczyła to nam nauczycielka w podstawówce, gdy Chiny były synonimem nędzy: Wiecie, tam żyje ponad miliard ludzi i jeśli każdemu dać kurę, to mają codziennie miliard jajek! No, to robiło wrażenie. Te miliony dla graczy i klubów to sporo, jak na pojedynczego przekrętasa, zanim zawiśnie. Ale dla Państwa Środka – to w zasadzie jakieś drobne.
Aha, przeczytałem jedną śmieszną rzecz, gadałem o tym w tv chyba, ale powtórzę. Pytają Kloppa, czy chińskie pieniądze nie zniszczą futbolu w Anglii. I on odpowiada mądrze: A wiecie, że reszta Europy myśli to samo o was? Ano właśnie, i wszystko przez Fenicjan. Wymyślili pieniądze, ale dlaczego tak mało?