Reklama

W snach moje skoki kończą się tuż nad bulą

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

09 stycznia 2017, 17:18 • 6 min czytania 7 komentarzy

Kiedy niektóre nastolatki doglądają tylko paznokci, sweet foci i zawartości swojej szafy, inne w tym czasie wdrapują się na skocznię, nakładają narty i skaczą. Przy okazji udowadniając, że to zabawa nie tylko dla facetów. 16-letnia Kinga Rajda, mistrzyni Polski 2016, i dopiero druga w historii nasza zawodniczka punktująca w Pucharze Świata, opowiada Weszło o budowaniu skoczni na podwórku, najgroźniejszych „glebach” oraz snach, w których lata.        

W snach moje skoki kończą się tuż nad bulą

Niektórzy nie mogą wyjść z podziwu, że dziewczyna skacze. Chociaż powoli się to zmienia, to wciąż dość często słyszę, że to sport nie dla nas, ale przecież wszystko jest dla ludzi, prawda? Dlaczego chłopaki mają być lepsi od nas, nie wywyższajmy ich. Tym bardziej, że dziewczyny się nie boją. Ja się nie boję. 

A jak wspominasz swój pierwszy, w miarę poważny skok?

To był „Antoś”, K-17, nieistniejąca już skocznia w Szczyrku. Nogi mi się nie trzęsły. To była raczej zabawa, bo skocznia jak widać była bardzo mała. Ja nawet nie wiem, czy to do końca można było nazwać skokiem. Po prostu miałam ogromną frajdę ze zjechania po rozbiegu.

W okresie małyszomanii wiele dzieci robiło sobie prowizoryczne skocznie nawet w ogródkach. Też tak „skakałaś”?

Reklama

No jasne! Skocznię zazwyczaj budowali brat z wujkiem. Wyglądało to tak: zjeżdżaliśmy z takiej dużej kępki, potem był skok – może na dwa metry – następnie spadało się i hamowało. Obok mamy jeszcze rzekę, ale zimą zamarza. Na szczęście nikt więc do niej nie wpadł (śmiech).   

Początkowo trenowałaś jednak narciarstwo alpejskie.

W naszej rodzinie od zawsze było duże zainteresowanie skokami i sportem w ogóle. Dziadek jeździł na nartach, a wujek skakał. Zaczynałam od alpejskiego, ale kiedyś na zawodach spotkałam się z panem Janem Mysłajkiem, wtedy prezesem Sokoła Szczyrk. To właśnie on zaproponował mi skoki. Miałam 11 lat, ale początkowo była to oczywiście tylko zabawa.

Kiedy zaczęłaś już poważniejsze treningi, bywało niebezpiecznie? Często zdarzało się szorować po zeskoku?

Na początku to była wręcz norma treningu. Jak ktoś porządnie nie przywalił, to znaczyło, że albo nie podejmował odpowiedniego ryzyka, albo nie robił wszystkiego tak jak trzeba. Początkowo trening bez upadku był więc stracony. Tym bardziej, że w tym sporcie trzeba też uczyć się odpowiednio upadać, a w niektórych sytuacjach wybronić się przed takim upadkiem. Przyznam, że sama największy problem miałam z tym, żeby w ogóle wstać na progu. Chodziło o ten moment przejścia ze zjazdu na skok. A taką pierwszą poważną „glebę” zaliczyłam dwa lata temu w Rumunii na „siedemdziesiątce”, gdzie tuż po wyjściu z progu opadła mi jedna narta. No, wtedy aż się wystraszyłam. Jakiś czas później to samo zrobiłam w Szczyrku. A do najpoważniejszego upadku doszło w Planicy, gdzie nieźle się potłukłam. Tego wypadku dokładnie jednak nie pamiętam, bo w momencie takiego skoku, kiedy już się wie, że będzie źle, ma się w głowie pustkę. Co ciekawe, wszystkie te upadki były w zasadzie takie same.

Uczysz się w pierwszej klasie Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Szczyrku. Jak wygląda twój zwykły dzień? Kiedy umawialiśmy się na rozmowę, byłaś jeszcze zajęta nawet o 21.

Reklama

Zwykle wstaję o 7, bo muszę zdążyć na trening. Ten kończy się ok. 11.30. Potem szybko idziemy się kąpać, bo już o 12.30 zaczynamy lekcje. Zajęcia kończę dopiero po 18, potem mam chwilę dla siebie. Następnie przyjeżdżam do domu, jem kolację, siadam do nauki i tak dzień w dzień to samo. Trzeba to wszystko jakoś pogodzić, ale bywa trudno. Czasami – szczególnie na obozach – nie chce się już nawet otwierać książek. Teraz dla przykładu mamy na języku polskim do przeczytania „Dżumę”. Niby nie taka gruba, ale… Muszę jednak przyznać, że szkoła bardzo w porządku podchodzi do naszych obozów, wyjazdów, pomaga nam. To nie tak jak w zwykłej szkole, gdzie pewnie nie byłoby litości.

15902748_1273291539383677_1379503689_o

W 2014 r. zaledwie w wieku 14 lat zdobyłaś brązowy medal mistrzostw Polski, w zeszłym roku było złoto. Który medal był dla ciebie większym szokiem?

Na pewno bardziej cieszyłam z tego złotego, ale jako że byłam dużo młodsza, brązowy był chyba większym zaskoczeniem. Mogłam przecież w końcu pierwszy raz wskoczyć na podium.

Za to w ubiegłym roku podczas pierwszych zawodów cyklu FIS Cup w austriackim Villach zostałaś… zdyskwalifikowana. Co się stało?

To były pierwsze zawody, na których karano za jakiekolwiek dotknięcie rękoma kombinezonu poniżej pasa. A ja, niestety, z przyzwyczajenia, przed wejściem na belkę poklepałam się po udach (śmiech). Ale dla mnie to było po prostu rozgrzewające, zawsze tak robiłam i to było odruchowe. Potem patrzę, a tu komenda, że od razu mam zjechać na dół. Koniec. To było bardzo dziwne, bo każdy skoczek ma przed startem jakiś swój rytuał, coś co zawsze robi. A tutaj trzeba było się pilnować. Potem jednak organizatorzy stwierdzili, że tego przepisu nie będzie, bo był zbyt zaostrzony.

Skoro jesteśmy przy rytuałach i przesądach. Małysz miał bułkę i banana, a ty?

Na śniadanie przed startem standardowo jogurt z musli.    

Najlepszą w tej chwili skoczkinią na świecie jest Japonka Sara Takanashi, która w ubiegłym sezonie wygrała aż 14 z 17 zawodów Pucharu Świata. Macie z nią trudne życie.   

Fakt, zrobił się z niej taki trochę chodzący robocik, za każdym razem robi dokładnie to samo, albo nawet jeszcze lepiej. Na razie próbujemy równać do dziewczyn, które regularnie mieszczą się w pierwszej „15’, na Sarę przyjdzie czas później. W tym sezonie na pewno chciałabym jednak wystartować w mistrzostwach świata juniorów i wiadomo, że tam chcielibyśmy być już w czołówce. A jak będę jeszcze miała możliwość skakania w Pucharze Świata, to wiadomo – zrobię wszystko, żeby zdobyć więcej niż tylko tamten jeden punkt (Tyle zdobyła w poprzednim sezonie PŚ podczas zawodów w Oberstdorfie, była dopiero drugą Polką w historii, która zapunktowała w tym cyklu. Pierwszą była Magdalena Pałasz – red.) 

Maksymalny rozmiar skoczni dla kobiet to 118 metrów. Nie korci was, żeby spróbować się na większych?

Moim zdaniem powinniśmy dostać szansę skakania na większych obiektach. Wprawdzie jest taka okazja, bo w sezonie są pojedyncze konkursy na nieco większej skoczni, ale tylko dla czołowej „30” Pucharu Świata. Powiem tak: dla mnie to trochę niesprawiedliwe, bo co innego jest skakać na K-90 i łapać się tam do „30”, a co innego iść na K-120 i tam dopiero latać. Boją się o te dziewczyny, czy co?

Jak wiadomo aktualny rekord świata w długości lotu do 251,5 m Andreasa Fannemela z Vikersund. Śnią się tobie takie loty?

Pewnie, ale zazwyczaj moje skoki w snach kończą się już nad bulą. Jest taki moment, że albo sen się przerywa i przechodzę jakoś do drugiego, albo – jak na złość – dzwoni mi budzik. To wkurzające. Zawsze jak jest najlepszy moment, to coś musi się wydarzyć. Dlatego w śnie jeszcze nigdy nie doczekałam się lądowania.

ROZMAWIAŁ RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Foto: Archiwum PZN.

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Polecane

Trenował Norwegów, pomoże naszym? „Polskie skoki weszły w trudny okres” [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
10
Trenował Norwegów, pomoże naszym? „Polskie skoki weszły w trudny okres” [WYWIAD]

Komentarze

7 komentarzy

Loading...