W dzisiejszym Przeglądzie Sportowym czytamy: “Jednak przed zejściem z boiska musiał nasłuchać się od prezesa Jagiellonii Cezarego Kuleszy, który wściekły przedostał się do tunelu prowadzącego do szatni. Gdy tylko Stefański z niej wyszedł usłyszał gorzkie słowa od Michała Probierza. Natychmiast wyrzucił białostockiego szkoleniowca na trybuny. Probierz od jakiegoś czasu wspominał, że bardziej, niż o formę swoich podopiecznych obawia się o dyspozycję arbitrów, którzy nie raz w tym sezonie skrzywdzili „Jagę”. – Wielu nie pasuje to, że jesteśmy tak wysoko w tabeli… – podkreślał szkoleniowiec z Białegostoku”.
FAKT
Lech zatrzymany w Białymstoku.
Grudniowe wieczory nie są wymarzoną porą dla kibica, który zamiast zgrzytać zębami na chłodzie, woli obejrzeń mecz w domu lub w piwiarni. Wczoraj kibica z Podlasia jeszcze bardziej od pogody zmroziła informacja, że na boisko nie wyjdzie kontuzjowany lider Jagi Konstantin Vassiljev. (…) Skoro nie było Vassiljeva, szansę otrzymał Karol Świderski. Dostał świetne podanie od Fedora Cernycha, minął wychodzącego daleko z bramki Matusa Putnockiego i Lech pierwszy raz od 22 października stracił bramkę.
Steven Vitoria klaskał zamiast bronić.
Czy z tak słabym stoperem można wygrać jakikolwiek mecz? Gdy w sobotnim spotkaniu Wisły z Lechią Rafał Boguski strzelał drugiego gola dla Białej Gwiazdy, obrońca biało-zielonych Steven Vitoria stał i bił brawo. (…) – Widać było, że Vitoria i Joao Nunes grali ze sobą pierwszy raz. Szkoda, bo w tygodniu ich współpraca wyglądała dobrze – mówił niezadowolony Nowak. Vitoria błysnął raz jeszcze, pod koniec meczu, gdy nie był w stanie zatrzymać Mateusza Zachary, a ten strzelił gola, ustalając wynik meczu na 3:0.
Oczywiście pozostałą treść uzupełniają relacja z weekendu. Jest o przełamanej klątwie Latala, który w Polsce nie wygrał do tej pory tylko z Koroną, i o świetnym Celebanie, który nie wystarczył do pokonania Pogoni.
GAZETA WYBORCZA
Gran Derbi Klingenthal – brzmi tytuł felietonu Wojciecha Kuczoka. Jest w nim piłkarski wątek.
Od kiedy w Katalonii przestano skakać, mało kto pewnie zdaje sobie w ogóle sprawę z istnienia takiego sportu, kto by się więc przejmował tym, że dokładnie o tej samej porze co El Clásico w saksońskim miasteczku rozpoczęły się drużynowe zmagania narciarzy klasycznych. Byłbym może i ja darował sobie zerkanie choćby jednym okiem, tym bardziej kaprawym, na zeskok w Klingenthalu, gdyby nie to, że w sobotę piłkarska przystawka okazała się daniem głównym. To na Etihad Stadium, nie na Camp Nou, działy się rzeczy najważniejsze. Mecz obywateli Manchesteru z Chelsea miał wszystko to, do czego nas przyzwyczaiły największe Grand Derbi ostatnich dekad, zwłaszcza w czasach rywalizacji Guardoli z Mourinho – był toczony w ponaddźwiękowym tempie, obfitował w zwroty akcji (MC przeszli drogę od zasłużonego prowadzenia do bezprzykładnej klęski), niezwykłe kiksy (De Bruyne nie trafił pustej bramki z trzech metrów, Hazard do pustej bramki w ogóle nie zechciał strzelać, oddał piłkę rywalom), piękne gole, a na finał, jak na dobrym weselu – mordobicie (dwie czerwone kartki to stanowczo za mało w tej awanturze). Tymczasem starcie tytanów Primera División okazało się wielką ściemą, Messi i Ronaldo pudłowali po równo, a królami chaosu okazali się cwaniaczek Suárez i jak etatowy bohater ostatniej akcji Ramos. A zatem moje zerkanie jednym okiem na zimę saksońską rychło zmieniło się w spoglądanie, ono zaś – we wpatrywanie się z rozdziawioną gębą.
Rafał Stec pisze: Lizbońska szkoła magii.
Gdyby jakość futbolowego uniwersytetu mierzyć liczbą laureatów Złotej Piłki, akademia lizbońskiego Sportingu, który przyleci do Warszawy na środowy mecz z Legią, nie miałaby konkurencji. Tylko stamtąd wyfrunęli ostatnio aż dwaj absolwenci obwoływani najlepszymi graczami świata – Cristiano Ronaldo, zasuwający po skrzydle Realu Madryt dzisiaj, oraz Luis Figo, zasuwający po skrzydle Realu przed kilkoma chwilami. To oczywiście metoda niezbyt wiarygodna. Jednostki wybitne, skazane na sukces, mogą przez przypadek wylądować w dzieciństwie wszędzie, inaczej musielibyśmy uznać naszą stołeczną Varsovię, działającą przy Międzyszkolnym Ośrodku Sportowym nr 3 im. Janusza Kusocińskiego, za piłkarski Harvard nad Wisłą – przez siedem lat edukowała wszak Roberta Lewandowskiego. A jednak w obu portugalskich wirtuozach widać ewidentne podobieństwo, odpychające myśl o szczęśliwym zbiegu okoliczności. Podobieństwo w stylu gry, opartym na szybkości, przyspieszeniu, dryblingu i strzale, ale również w fizyczności – ilekroć widzę potężne uda Ronaldo, staje mi przed oczami identyczna rzeźba u Figo, przypominam sobie też szkoleniowców Sportingu opowiadających, że potrafią odwołać z treningowej gierki chłopaka, u którego dojrzą atletyczne braki, i wygonić go na siłownię. Pracę nad adekwatną do boiskowych potrzeb muskulaturą przedstawiają jako fundament swojej metody, szczególną uwagę przykładając właśnie do mięśni czworogłowych uda, łydek, a także brzucha, niezbędnego do wyćwiczenia mocnego uderzenia z dystansu.
Legia przed finałem.
Po pięciu ligowych zwycięstwach z rzędu niespodziewanie zremisowała z Wisłą Płock 2:2. – Mam nadzieję, że piłkarze nie chcieli oszczędzać się przed meczem ze Sportingiem Lizbona – mówił trener Jacek Magiera. (…) W Madrycie, podczas przegranego 1:5 meczu, nastąpił pierwszy zwrot akcji. Wynikał ze zmiany sposobu myślenia. Kiedy warszawski zespół poczuł się w elitarnej LM jak niechciany gość na eleganckiej imprezie, porzucił poczucie wstydu i zaczął się cieszyć z tego, w czym bierze udział. Legioniści zrzucili z siebie ciężar i zaczęli czerpać przyjemność z wieczorów z Champions League. W starciu godnym obchodów stulecia zremisowali z Realem, a potem rozegrali kosmiczny mecz w Dortmundzie (porażka 4:8). Kto przypuszczał, że to się tak skończy? Być może władze Legii, które wymieniły trenera, zastępując Besnika Hasiego żółtodziobem Jackiem Magierą. Z nim legioniści wygrali pięć spotkań ligowych z rzędu, zatrzymali się dopiero w piątek, pechowo remisując z Wisłą Płock 2:2, mimo dwubramkowego prowadzenia. Takiej serii w stolicy nie było od 2014 r.
SUPER EXPRESS
Lewy zawstydził Hajtę.
Komentujący ten mecz w Eurosporcie 2 Tomasz Hajto przed drugą próbą Polaka nie wierzył, że padnie gol. – Ja szczerze powiem, że już nie wierzę w te próby uderzenia Roberta nad murem. Życzyłbym mu z całego serca, niech strzeli tę bramkę, niech goni czołówkę, ale ja jeszcze ani razu nie widziałem takiego uderzenia, które by mnie przekonało – powiedział Hajto tuż przed strzałem. Kiedy piłka zatrzepotała w siatce, Lewandowski szalał ze szczęścia, a Hajto. – Trzeba powiedzieć. Próbował, próbował i strzelił. Co mam powiedzieć? Nie wierzyłem w to, bo tych prób widziałem ze 12, aż strzelił fenomenalnie – bronił się Hajto.
Wisła rozbiła Lechię Głową.
– Wiemy, ile ten mecz kosztował nas wysiłku, ile trzeba było się napracować. Dopisało nam też trochę szczęścia. Drużyna zdała egzamin – przyznał kapitan Wisły Arkadiusz Głowacki po zwycięskim (3:0) spotkaniu z Lechią, dzięki któremu krakowski zespół awansował do grupy mistrzowskiej. W jego wypowiedzi jest dużo racji. Bo wcale nie było to spotkanie dla gospodarzy łatwe. Jednak po raz kolejny Głowacki pokazał, jak wiele znaczy dla Białej Gwiazdy. Zabrakło go w niedawnym starciu z Lechem Poznań, który strzelił wiślakom cztery gole i wyeliminował z Pucharu Polski. Na Lechię zdążył się wykurować i był jednym z liderów krakowskiego zespołu.
Cernych dał Jadze lidera.
Ostatnio ma dobrą serię. Doceniono go na Litwie, przyznając prestiżowy tytuł najlepszego piłkarza w tym kraju. Wczoraj Fedor Cernych został bohaterem Białegostoku. Najpierw miał asystę, a w drugiej połowie dorzucił bramkę, która dała Jagiellonii triumf 2:1 z Lechem. To dla gospodarzy niezwykle cenne zwycięstwo, bo w ten sposób “Jaga” wróciła na pozycję lidera.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Lider znów jest na Podlasiu.
Wracając do moment do stanu boiska – świetnie musiał czuć się na nim Joulupukki czyli Święty Mikołaj z fińskiego Rovaniemi, który odwiedził stadion w Białymstoku. W przeciwieństwie do niego piłkarze poruszali się po nawierzchni bardzo niepewnie. Podobno z obawy, by nie zniszczyć trawy nie zdecydowano się na włączenie podgrzewania. Ale białostoczan odpowiedni rozgrzał sędzia Daniel Stefański. Wczoraj dał popis nieudolności. Co rusz odgwizdywał wydumane faule, a jeśli już udało mu się zauważyć przewinienie, mylił sprawcę. W ostatniej minucie pierwszej połowy jego potężny błąd pozwolił Lechowi wyrównać. Przed polem karnym „Jagi” odgwizdał faul Jacka Góralskiego mimo że to jagiellończyk był faulowany. Po wolnym, fatalnie zachował się Marian Kelemen, który z sobie tylko znanych powodów znalazł się ze złapana piłką za linią bramkową. Lech wyrównał i sędzia zakończył połowę. Jednak przed zejściem z boiska musiał nasłuchać się od prezesa Jagiellonii Cezarego Kuleszy, który wściekły przedostał się do tunelu prowadzącego do szatni. Gdy tylko Stefański z niej wyszedł usłyszał gorzkie słowa od Michała Probierza. Natychmiast wyrzucił białostockiego szkoleniowca na trybuny. Probierz od jakiegoś czasu wspominał, że bardziej, niż o formę swoich podopiecznych obawia się o dyspozycję arbitrów, którzy nie raz w tym sezonie skrzywdzili „Jagę”. – Wielu nie pasuje to, że jesteśmy tak wysoko w tabeli… – podkreślał szkoleniowiec z Białegostoku.
Nie boimy się Sportingu – mówi Thibault Moulin.
To był zimny prysznic?
– Tak można powiedzieć. Przekonaliśmy się, że nic nie przyjdzie nam łatwo. Teraz trzeba pracować, pracować i jeszcze raz pracować.
Może w głowach mieliście już mecz ze Sportingiem?
– Nie, cały czas graliśmy o zwycięstwo. Ale oczywiście wiemy, jak ważny mecz zagramy w środę.
(…)
Czego się pan nauczył w tych rozgrywkach?
– To okazja, aby zebrać bardzo cenne doświadczenie. Zagrałem w czterech meczach, w tym zremisowanym z Realem. To duża nauka, która powinna zaprocentować w spotkaniu z Portugalczykami. Nie wystąpiłem tylko w meczu z Borussią. Żałowałem, że mnie ominie, ale miałem problemy mięśniowe. Teraz jednak dobrze się czuję.
Co było dla pana najtrudniejsze?
– Pierwszy mecz z Borussią. Trzeba się przystosować do innej szybkości gry, wielkich stadionów, gry ze słynnymi rywalami.
Langil bez przyszłości.
Czas Steevena Langila przy Łazienkowskiej właściwie dobiegł końca. Wprawdzie zawodnik został na razie odsunięty od pierwszego zespołu i w teorii mógłby do niego wrócić, tak się nie stanie. Reprezentant Martyniki dostał jasny sygnał: ma znaleźć sobie nowy klub, a w Legii nikt nie będzie robił mu problemów ze zmianą pracodawcy. Przypomnijmy, że w ciągu kilku dni dwukrotnie do internetu wyciekły zdjęcia i filmy z imprez, w których Langil brał udział. Za pierwszą został ukarany finansowo, odebraniem dwóch miesięcznych pensji, ale nie podziałało to na niego mobilizująco.