Reklama

“Jak policja cię o coś pyta, mów: nie pamiętam!”

redakcja

Autor:redakcja

16 listopada 2016, 16:22 • 10 min czytania 0 komentarzy

Igor Lewczuk przeszedł do Ligue 1 w ostatnim dniu okienka transferowego. Wywalczył sobie plac już na drugi mecz od transferu i zbiera we Francji świetne recenzje. Od nas też, ale co może się za tym kryć, przeczytacie poniżej. Czy był najlepszym obrońcą w Ekstraklasie? Jak radzi sobie jako jedyny w szatni nieznający francuskiego? Kto taki pomógł mu w przetłumaczeniu uwag od trenera w przerwie meczu? Z którego obecnego kolegi śmiał się lata temu podczas gry w Fifę? Dlaczego jego pies padał na ziemię po dwóch krokach? I najważniejsze – jak rozmawia z policją?

“Jak policja cię o coś pyta, mów: nie pamiętam!”

Wytrawne czy słodkie?

Zdrowotnie czy dla przyjemności?

Zdrowotnie…

Wytrawne.

Reklama

Dla przyjemności?

Słodkie. Ale wiesz co, we Francji wino wytrawne naprawdę jest wytrawne, aż takie cierpkie. Nie przypadło mi do gustu, nie jestem wielkim amatorem win.

A propos – byłeś na pamiętnej konferencji z Teodorczykiem i Szczęsnym…

Nie.

Jak to nie?

To Teodorczyk i Szczęsny byli na konferencji z Lewczukiem. Dziwne te pytania do Wojtka, ale odpowiedział perfekcyjnie.

Reklama

Okej, przejdźmy do właściwego tematu. Jak to jest, że jako dobry, choć też nie najlepszy stoper Ekstraklasy wskoczyłeś na poziom Ligue 1 i nie widać różnicy?

Dlaczego nie najlepszy? Kto jest lepszy?

Pazdan.

Aha, fajnie, że tak uważasz. (śmiech)

Wyjechałeś z Polski jako solidny stoper…

To dobry czy solidny? Gubisz się.

Dobry, solidny – bez różnicy. Nie solidny jako przeciętny, a dobry.

W sumie… solidny to najlepsze określenie dla stopera. Masz rację.

Lecimy dalej?

No jasne. U nas jest opinia, że Ekstraklasa to liga ogórkowa… Ja tak nie uważam, ale jasne, piłkarz przychodzący z Ekstraklasy do takiego Bordeaux niekoniecznie jest rozpatrywany jako zawodnik od razu do gry, a kolejny do rywalizacji. Byłem gotowy, żeby być cierpliwym, jeśli chodzi o dostanie szansy.

A dostałeś ją już w drugim meczu od przyjścia.

Bardzo szybko. Ale uwierz, że dzień meczowy miałem stresujący. Musiałem zaśpiewać piosenkę na obiedzie przedmeczowym. Dostałem brawa, ale prosili, żebym jednak już przestał.

Co śpiewałeś?

Nie powiem ci.

Może jednak?

Takie nasze klimaty…

Oczy zielone?

Coś takiego, disco polo. Mniejsza z tym, co dokładnie! Stres związany z debiutem momentalnie był większy (śmiech). Broniłem się przed tym, nie chciałem pajacować, ale chłopaki powiedzieli, że jestem z nimi już wystarczająco długo, więc zaśpiewam albo czeka mnie kara. I padło na dzień meczu z Cean.

Ile było?

0:0.

Czyli obyło się bez efektów ubocznych.

Tak, ale jakbyśmy stracili gola, to miałbym chociaż na co zwalić. W Polsce jedząc posiłek przedmeczowy wyczuwało się już koncentrację, śmichy-chichy się kończyły. A tam żarty, śpiewanie piosenki przez nowego piłkarza. U nas byłoby nie do pomyślenia, żeby robić takie przedstawienie przed meczem. Ale oni wychodzą z założenia, że liczy się to, co zrobiłeś w trakcie meczu, mniej ważne, co wcześniej i później. Szatnia nie jest jakimś sacrum, w przerwie meczu przychodzi do nas właściciel klubu, siada obok mnie i tłumaczy, co mówi trener! Szatnia jest dużo bardziej otwartym miejscem, niż w Polsce. Podejście do wszystkiego jest luźniejsze, bez pośpiechu. Jak ktoś spóźni się pół minuty, to nie ma kary, wielkich pretensji, bardziej podchodzi się do tego z uśmiechem. Jest dyscyplina, ale nie na tyle, żeby irytować tym drużynę.

Widzę, że ostatnie tygodnie w Legii cię wymęczyły.

Dlaczego?

Bo mówisz, jakby w Legii, z ówczesnym trenerem było trudniej.

Było dziwnie, inaczej niż wcześniej.

Za co Hasi miał pretensje?

Kurczę, nie pamiętam.

W uciekaniu od odpowiedzi jesteś perfekcyjny.

Zawsze jak policja cię o coś pyta, mów: nie pamiętam. Bo jeśli nie wiesz, to możesz kłamać. A przecież każdy ma prawo zapomnieć, czegoś nie pamiętać. “Nie pamiętam” to łatwa odpowiedź.

A pierwszy dzień w Bordeaux pamiętasz?

Wylot do Francji miałem o szóstej rano dzień po zakończeniu zgrupowania reprezentacji. W siedzibie klubu przyjął mnie prezydent…

Hollande?

Klubowy prezydent! Był zainteresowany, kiedy rodzina przyleci, jak sobie poradzę. Przejął się, że jako jedyny w szatni nie mówię po francusku. Od razu zapisali mnie na naukę języka, zatrudnili kierowcę na pierwsze dni i tłumaczkę polsko-francuską. Zadbali, żebym od początku czuł się u nich dobrze. Centrum treningowe też fajne, mamy na miejscu chateau…

Chateau? Igor, nie mam pojęcia, co to.

Ja też nie. Ale używam takich wstawek, żeby brzmieć mądrzej! To akurat taki biały dom, zameczek.

A jak z tym francuskim?

Nauczycielka francuskiego przyjeżdża do mnie dwa razy w tygodniu. Ale kilku zwrotów boiskowych nauczyłem się pierwszego dnia, uważam, że to konieczność. Imiona kolegów też sprawdziłem przed pierwszymi zajęciami.

Ale kilka z nich na pewno znałeś.

Oczywiście. Menez, Plasil, Carrasso, Contento, przede wszystkim Toulalan… Zawsze śmialiśmy się z jego nazwiska grając w Fifę ze szwagrem. Toulalę, Toutulą, Taulalan…

Jakie sprawili wrażenie?

Jeremy Menez jest super piłkarzem. Plasil ma 35 lat, a sporo biega, fizycznie jest nie do zdarcia. Bije od niego mądrość, inteligencja boiskowa. Jak dostanie piłkę, to jej nie straci. I do tego zawsze jak przyjeżdżam do klubu, to już tam jest, a jak wyjeżdżam, to nadal się kręci. Jeremy akurat leczył kontuzję, gdy przyszedłem, więc z nim kontaktu boiskowego miałem jeszcze niewiele. Ale to sympatyczny, pomocny facet, nawet mówi po angielsku.

Ilu zna angielski?

Trzech-czterech zawodników, trener też. Ale w szatni mówi się po francusku, na odprawach łapię pojedyncze słówka, ale kiwam głową udając, że wszystko jest w porządku (śmiech). Choć to też nie stanowi problemu, bo jeśli nie pomoże mi prezydent jak przy okazji debiutu, to zawsze Isaac Thelin albo Diego Contento tłumaczą mi, o czym jest mowa.

Dobrze cię przyjęli?

Tak, szatnia jest bardzo otwarta, często są śmiechy. A to ktoś powie coś śmiesznego, a to inny się dziwnie ubierze…

Pamiętam, że ty na pierwsze zgrupowanie po transferze przyjechałeś ubrany w jeansy i jakąś zwykłą, szarą koszulkę. Ktoś śmiał się, że miała być Francja-elegancja…

A przyjechał gość z bazaru Różyckiego? (śmiech) Kto to powiedział?

Nie pamiętam.

Pewnie Jędza!

Możliwe, ale nawet jak nie, to można mu to wrzucić do kartoteki. (śmiech)

Ale wybaczę, bo to niby dzięki niemu trafiłem do Francji. Niby, bo on tak twierdzi, a wiesz, jak z nim jest…

Macie tam jakąś francuską wersję “Jędzy”?

Może mamy, ale nie wiem, bo i tak nie rozumiem (śmiech) Nicolas Maurice-Belay jest śmieszkiem, opowiada takie historie…

Przecież nie rozumiesz po francusku.

No widzisz, a są tak zabawne, że mimo to się śmieję!

Jak to było zmierzyć się z PSG, zresztą szybko po przyjeździe do Francji? Strzelam, że z rywali najbardziej zapamiętałeś Cavaniego?

To, co było charakterystyczne i zaskakujące u Cavaniego, to krycie się za mną. W ogóle nie wychodził przede mnie, tylko stał za moimi plecami. Czaił się cały mecz, więc spoglądałem na bocznych obrońców, czy poradzą sobie z przerzutem, bo jeśli nie, to taki Di Maria dostanie piłkę, a Cavani ustawia się na dobicie do pustaka. Ma to coś, przy pierwszej bramce nie spodziewałem się strzału z tak ostrego kąta. Ale jeśli mówimy o jakiejś presji, to spoko, radzę sobie z myślą, że to liga francuska.

A jak ze zmianą kraju poradziła sobie rodzina? Mieli trochę więcej czasu na oswojenie się z myślą wyjazdu, niż ty.

Półtora miesiąca mieszkałem w hotelu, dopiero po tym czasie do mnie przyjechali. Bez nich było ciężko, jak siedziałem w hotelu, zwiedziłem cały internet. Kartofliska to całe przerobiłem. Przeglądałem wyniki od Ekstraklasy do czwartej ligi, składy… Wszystko. Na Weszło przeczytałem o sobie jakiś tekst i aż sprawdziłem konto, czy nie poszła do was jakaś kasa, tak byłem chwalony (śmiech).

Spoko, zawsze możemy to zmienić! A jak oni znieśli przeprowadzkę?

Dzieci dopiero wczoraj poszły pierwszy raz do przedszkola. Debiut kiepski, bo młodszy synek płakał tam cały dzień. Żona pojechała go odebrać, a dziecko całe we łzach. Okazało się, że chciał pić i prosił o to cały dzień, a nikt go nie rozumiał (śmiech). Muszę kupić mu karteczki z rysunkami, żeby pokazywał nauczycielkom, o co mu chodzi. Ale będzie dobrze, przygotowywaliśmy ich do wyjazdu od dłuższego czasu, uświadomiliśmy, że nie będą nic rozumiały, żeby się nie martwiły, że to minie, nauczą się mówić. Szczególnie żona ich na to nastawiła.

Jak zareagowała na ofertę?

Chciała lecieć, przekonywała mnie, bo miałem przez moment jakieś rozterki. Dzieciaki też bardzo się cieszyły na wyjazd. Wyjeżdżali autem nad ranem, musieli wstać o czwartej, a młodszy obudził się już godzinę wcześniej. Bał się, że mama zapomni go zabrać.

Dzieciaki musiały się zmęczyć, skoro jechali do ciebie autem.

Tak, ale oczywiście z przystankami. Chociaż żona nalega, żebyśmy kupili siedmioosobowy.

Po co wam taki duży?

Wiesz co, mamy dużego psa…

Jaka rasa?

York. Ale jest skrzyżowany z wilczurem, więc to duży york (śmiech). Mamy ogródek, on jest tam królem! Ale początek, jeszcze w Polsce, miał trudny. Był u nas dwa tygodnie i okazało się, że ma babesię. Trzy razy miał przetaczaną krew. Dziąsła miał już białe jak śnieg. Ciągle wymiotował, potrafił zrobić dwa kroki i upaść na ziemię. Był już martwy. Weterynarz powiedziała nam potem, że była pewna, że zdechnie. A dał radę, odżył, dlatego śmieję się, że jest skrzyżowany z wilczurem, bo to silny zwierzak. W ogóle na samym początku byłem zaskoczony, jak dowiedziałem się, że mamy psa.

To nie wiedziałeś?

Wróciłem z Malty po obozie z Legią, wchodzę do domu, a tam pies. Żona wspominała przez telefon, że chce kupić zwierzę, bo to dobre dla dzieci i tak dalej, ale powiedziałem: dobra, dobra, jak wrócę, to zobaczymy. No i to ja zobaczyłem.

Wspomniałeś wcześniej, że miałeś rozterkę w sprawie wyjazdu. Przez Ligę Mistrzów?

Szybko mi przeszło, ale gdybym został, to prawdopodobnie bym w niej zagrał. Cieszę się, że to wywalczyłem, bo łatwiej w Lidze Mistrżów zagrać, gdy już się do niej trafi, niż do niej awansować. Tam można już tylko zyskać, a walcząc o awans można było wiele stracić. Gdybyśmy odpadli z Dundalk bylibyśmy zjedzeni przez media, bo przekaz był taki, że to drużyna pastuchów.

Miałeś Ligę Mistrzów na wyciągnięcie ręki, więc chyba musisz jednak żałować.

Przeszło, nie myślę już o tym. Uważam, że trzeba czerpać z życia, wykorzystywać możliwości, jakie się dostaje.

Czyli mocno zależało ci na wpisaniu sobie do CV gry w Ligue 1.

Nie wpisaniu, tylko osiągnięciu sukcesu we Francji!

W mistrzostwo raczej nie celujecie?

Nie, ale prezydent otwarcie mówi, że walczymy o pierwszą piątkę. Na razie jesteśmy tego blisko. Jak pierwszy raz usłyszałem nazwę Bordeaux, pomyślałem sobie: grubo. Parę lat temu, przed erą PSG, zdobyli mistrzostwo. W szatni mamy na szafkach numery koszulek, a nad nimi nazwiska piłkarzy, którzy kiedyś w nich grali. Zobaczyłem to wchodząc do szatni przed debiutem i stwierdziłem, że trafiłem do naprawdę dużego klubu. Zidane, Wiltord, Deschamps, Lizarazu… masa ludzi, którymi za małolata grałem w FM’a. A nie wiadomo, jakby się to potoczyło, gdybym nie wyjechał. Mogłem zostać w Legii, złamać, pfu, nogę na treningu i byłby koniec marzeń. Trzeba czerpać. To był dla mnie ostatni dzwonek na wyjazd. Byłem zaskoczony, że mnie chcą i tak nalegają, bo kluby starają się raczej kupić kogoś tanio, żeby potem sprzedać z zyskiem. A kupili 31-letniego zawodnika.

Oglądasz Ligę Mistrzów?

Przyznam ci się, że nie oglądałem żadnego z czterech meczów Legii. Skrótu ostatniego też nie widziałem. Nie miałem jeszcze telewizji, pojawiały się też problemy z internetem. Wszystko trwa tam długo. W Polsce chcąc zamówić telewizję czeka się dzień, maksymalnie dwa na technika, który przyjdzie i wszystko zamontuje. Klub ma umowę z Orange, więc jesteśmy – powiedzmy – vipowskimi klientami. Teoretycznie jesteśmy obsługiwani szybciej, ale nie jest to jeden dzień, tylko tydzień zamiast dwóch… Innym razem mieliśmy kolację klubową, wszystko układało się tak, że nie dane mi było obejrzeć Ligi Mistrzów.

A może specjalnie nie oglądasz, żeby nie żałować: mogłem tam być?

Być może też. To nie jest tak, że odciąłem się od Legii. Utrzymuję kontakt z chłopakami. Może faktycznie coś w tym jest, po co się męczyć takimi myślami… Ale mam już telewizję, kolejne mecze obejrzę.

A wracając do pytania o pozostanie – co gdyby trenerem Legii był jeszcze Czerczesow albo już Jacek Magiera?

To bardziej bym się nad tym zastanawiał. Ale raczej i tak bym odszedł. Trener Czerczesow, to był gość. Po tym uczuleniu na zgrupowaniu przepisano mi tabletki, jedne, drugie trzecie. Brałem podwójne dawki i nic, zero poprawy. Zaraz graliśmy mecz z Lechią Gdańsk w Warszawie. Wyglądałem jak trup. Poszedłem do trenera o tym porozmawiać, a Czerczesow był jak Kaszpirowski. Powiedział mi na wstępie, że po rozmowie z nim już w życiu żadne tabletki nie będą mi potrzebne. I faktycznie, rozmowa z nim zadziałała.

Co ci powiedział?

A to już tajemnica, wiesz, czary-mary. Śmieję się, ale faktycznie od tamtej rozmowy zacząłem dobrze spać i lepiej się czuć. Kazał mi zasnąć, to się posłuchałem, może ze strachu. Taka była siła sugestii trenera Czerczesowa. Jak coś mówił, to widać było w jego oczach przekonanie nawet nie, że w to wierzy, a jest o czymś święcie przekonany. I bardzo żywiołowy. Trener musi dbać, żeby formuła się nie wyczerpała. On robił to doskonale.

A jak szybko wyczerpała się formuła w Legii Hasiego?

Nie pamiętam.

Rozmawiał SAMUEL SZCZYGIELSKI

fot. Fotopyk

Najnowsze

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...