W ostatnich latach, na zapleczu ekstraklasy, oba zespoły ścierały się dziesięciokrotnie. Wisła Płock wygrała tylko raz. Wcześniej – gdy po awansie do najwyższej klasy rozgrywkowej mierzyły się cztery razy – płocczanie również tylko w jednym spotkaniu zdołali wyrwać trzy punkty. Generalnie w tym stuleciu, na szesnaście stoczonych batalii, raptem dwukrotnie opuszczali boisko z tarczą. Jeśli więc historia lubi zataczać koło, to dziś podopiecznych Marcina Kaczmarka ciężka niezwykle ciężka przeprawa.
Solidnie musieliśmy przekopać archiwa polskiej piłki, by odszukać ostatni mecz obu drużyn na poziomie ekstraklasy. Ostatecznie cofnęliśmy się blisko o dekadę, do sezonu 2006/2007. 26 maja, ostatnia kolejka sezonu. Dla obu drużyn spotkanie to nie miało jednak już większego znaczenia – Arce, wówczas już pogodzonej z karną degradacją za korupcję nie groziły miejsca w strefie spadkowej. A Wisła? No cóż, ta była już pewna tego, że za rok trzeba będzie powalczyć na o klasę niższym froncie. Cztery straty punkty do bezpiecznego Górnika nijak nie były bowiem możliwe do odrobienia w 90 minut.
Wisła czysto piłkarsko przybiła swoją relegację, gdynianie z aż 17-punktową przewagą nad strefą spadkową zostali zaś zdegradowani za udział w aferze korupcyjnej.
Od ostatniego meczu obu drużyn na najwyższym szczeblu minęło więc dziewięć lat, a gdy przeglądamy jedenastki, które wybiegły wtedy na boisko, to znajdujemy raptem dwóch ludzi, którzy dziś poważnie związani są z ekstraklasą. Pierwszy to oczywiście Sławomir Peszko, który wtedy, jako jeszcze bardzo młody chłopak, wchodził do poważnego futbolu w barwach „Nafciarzy”. Drugi to Grzegorz Niciński, dzisiejszy opiekun Arki.
A kto poza nimi? No, nie da się ukryć, że łezka się w oku kręci na wspomnienie Lumira Sedlacka, Wahana Geworgiana, Marcina Wachowicza czy Janusza Dziedzica.
Na zapleczu, Nafciarze z Arką ścierali się od tamtego czasu dość regularnie. Jadąc na północ Wisła praktycznie nie miała prawa marzyć o jakiejkolwiek zdobyczy punktowej. U siebie zdarzało się wyszarpać choćby remis, a w sierpniu 2013 roku udało się nawet odesłać rywali z pustymi rękoma. Mimo tego bilans w I-ligowych meczach z gdynianami wypada bardzo słabo – 1:4, 1:1, 0:2, 0:1, 2:1, 1:2, 0:1, 0:0, 0:2, 2:4.
Obie drużyny na początku tego sezonu wniosły sporo do naszej i tak barwnej już ligi – Arka przede wszystkim królowała na własnym podwórku. Po raz pierwszy twierdza Gdynia padła dopiero w szóstej kolejce, choć wcześniej zawodnicy Grzegorza Nicińskiego mierzyli się choćby z Cracovią czy Zagłębiem Lubin. Wisła natomiast w Płocku miewała problemy, ale siłą rozpędu po awansie potrafiła napsuć krwi Legii, a rąbnąć też Lechię i Jagiellonię. Im dalej jednak w las, tym beniaminki łapały coraz intensywniejszą zadyszkę.
Teraz więc znacznie częściej mówimy o tym, że obie ekipy płacą frycowe zamiast wciąż jechać na świeżości, która pomogło im w pierwszych tygodniach. Liga zaczęła obu nowych-starych ligowców boleśnie weryfikować – i tak jak dla Arki jeszcze znajduje się miejsce w pierwszej ósemce, tak w Płocku słyszą właśnie ostatni dzwonek, by przebudzić się i najbliższych miesięcy nie przezimować w okolicach strefy spadkowej.