Ile razy polskie zespoły remisowały lub wygrywały z bardzo dobrym, włoskim zespołem? No właśnie. W 1972 roku takie spotkanie miało jednak miejsce. „Rossoneri“ przyjechali do stolicy Polski i nie dostali naprzeciwko pierwszych lepszych leszczy, tylko ciężki do przejścia, zdyscyplinowany i mocny team.
Mamy XXI wiek. Jest rok 2016. Legia co prawda występuje w Lidze Mistrzów, ale chyba tylko na tym określeniu poprzestaniemy. Jest o wiele słabsza od Sportingu, przepaść dzieli ją od Borussii Dortmund, mimo walki dostaje tęgi łomot w Madrycie. Generalnie nawiązanie równorzędnej walki z jakimkolwiek rywalem jest w zasadzie niemożliwe. Z tej okazij postanowiliśmy więc wspomnieć mecz, który – z perspektywy czasu – brzmi trochę jak science-fiction.
44 lata temu zespół Legii, krótko mówiąc, dawał radę na europejskiej arenie. Awansował do jednej ósmej Pucharu Zdobywców Pucharów, choć generalnie początek sezonu 1972/73 nie był zbyt kolorowy. Stołeczni wygrali w lidze jedynie z ROW-em Rybnik i Zagłębiem Wałbrzych, a w większości meczów tracili punkty. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo ekipa Lucjana Brychczego dawał z siebie sto procent w Europie. W pamiętnym dwumeczu z Milaniem Legia nie położyła się na boisku błagając o jak najmniejszy wymiar kary, lecz pokazała się po prostu z bardzo dobrej strony. Chwała im za to, bo kibice, którzy przyszli wówczas na Stadion Dziesięciolecia obejrzeli kawał porządnego futbolu. W pierwszej połowie, jak i przez dłuższy czas w drugiej, widzowie nie zobaczyli bramek. Właściwa część widowiska rozpoczęła się w ostatnim kwadransie. Od gola zaczął Milan, a dokładniej Włoch, Lino Golin. Po chwili do wyrównania doprowadziła jednak legenda Legii, Kazimierz Deyna.
To spotkanie zakończyło się wynikiem 1:1, a w rewanżu, w stolicy Lombardii, Milan wygrał po dogrywce 2:1. A gwoli ścisłosci przypominamy: to ten sam skład „Rossonerich“, który zajął parę miesięcy wcześniej drugie miejsce w lidze włoskiej, wygrał tamtejszy puchar i odpadł z europejskich pucharów w przedostatniej fazie.