Rzadko, naprawdę rzadko zdarza się oglądać tak jednostronne widowisko. Dzisiejsze starcie Jagiellonii Białystok z Arką Gdynia było meczem z kategorii tych, w których jedni grają, a drudzy stoją i się gapią. W zasadzie gdyby przyjezdni się tylko gapili, to może nie byłoby nawet tak źle, ale czasami mieliśmy wręcz wrażenie, że chcą zrobić wszystko, by umilić Jadze ten wieczór.
Szybko zaczęło się dzisiaj strzelanie na Podlasiu, bo niektórzy kibice nie zdążyli jeszcze napocząć słonecznika, a Konstantin Vassiljev już dał drużynie prowadzenie. Nie wiemy i chyba nie chcemy wiedzieć, co mieli w głowach obrońcy Arki, ale zostawić kilometr przestrzeni Estończykowi? I to w polu karnym? No sory, ale Vassiljev to taki gość, któremu nie można odpuścić na choćby sekundę i pewnie gdyby przyszło mu wykonywać piątki, to parę goli i asyst dałby radę uzbierać. A tutaj akcja w polu karnym, Cernych zgrywający do środka i tak bierna postawa defensorów, że – jakby to powiedział Radek Kałużny – ktoś tu zasłużył na kopa w dupę, albo w ryja.
Jagiellonia szybko jorgnęła się, że gdy Arka ma piłkę, to nie ma zupełnie pomysłu na to, co z tym fantem zrobić. Podopieczni Probierza oddali więc futbolówkę przeciwnikom, stanęli na własnej połowie i przesuwali się od lewa do prawa i z powrotem. A Arkowcy, poza rozgrywaniem wszerz boiska, nie potrafili wykombinować jakby tu gospodarzy nadgryźć.
Wszystko ma więc swoje granice. Białostoczczanie jeszcze w pierwszej połowie stwierdzili, że takiego paździerza nie zdzierżą i żal tych ponad 18 tysięcy kibiców na trybunach – jak jest okazja, to trzeba rywala punktować ile wlezie. Przed przerwą walnął Cernych, po przerwie znów Litwin, a dzieła zniszczenia dopełnił oczywiście Vassiljev. Na uwagę na pewno zasługuje gol numer trzy, który jest w zasadzie perfekcyjną puentą gry defensywnej Arki. Kabaret.
Honorowo walnął jeszcze z główki Sołdecki, ale nawet i to trafienie nie zmazało plamy po fatalnym występie gości. Dużo, naprawdę dużo pracy przed Grzegorzem Nicińskim w kwestii gry defensywnej. Od nas parę krótkich rad, tak na dobry początek:
– zakupić kilka megafonów, bo obrońcy zdecydowanie nie potrafią się ze sobą komunikować (możliwe, że po prostu nie dosłyszą),
– przed meczem siłą wlewać do ich gardeł po litrze mocnej kawy, bo energii mieli dzisiaj mniej od leniwca w czasie drzemki,
– oświecić zawodników, że o zwycięstwie decyduje liczba strzelonych goli, nie zaś podań wymienionych do tyłu lub do boku.