Z przykrością stwierdzamy, że ten zwykły przedmiot, który widzicie na zdjęciu, coraz częściej jest wyrocznią dla naszych trenerów. Teraz na przykład Wisła Kraków na siłę szuka wysokiego napastnika, takiego, który będzie miał z dziesięć centymetrów więcej niż Paweł Brożek. To jest właśnie warunek – nie ma celnie strzelać, dobrze kiwać, szybko biegać. Przede wszystkim ma mieć z dziesięć centymetrów więcej, rozumiecie to? Zaznaczcie rękoma 10 centymetrów. Widzicie jak to niewiele? Czy sądzicie, że właśnie tyle może decydować o rzeczywistej przydatności do zespołu? Czy ktoś tu czasem nie oszalał?
Pele ma 174 centymetry wzrostu, Maradona 165 centymetrów, Romario 169 – dokładnie tyle samo co Leo Messi, a z Polaków Brychczy 166 i Cieślik 163 centymetry. Gdybyśmy spojrzeli na historię futbolu, wyjdzie na to, że niscy zawodnicy zapisali się w niej zdecydowanie bardziej niż ci naprawdę wysocy – od 185 centymetrów w górę. Tymczasem w Polsce trwa trenerska mania – trzeba mieć w zespole wysokiego napastnika, który będzie grał tyłem do bramki. A na cholerę tyłem, pytamy? Ł»e niby odgrywanie na ścianę i tak dalej? Ten cały taktyczny bełkot? Te koncepcje, które się nigdy nie sprawdzają? W ataku te przerośnięte pierdoły, nie potrafiące niczego zrobić z piłką przy nodze?
Szkoleniowcy lubią uzasadniać potrzebę swojego istnienia – pokazać, że znają się na robocie bardziej niż ktokolwiek inny. Budują sobie w głowie kolejne akcje i oczami wyobraźni widzą jak piłka leci do wysokiego napastnika, ten głową odgrywa do innego, a tamten zdobywa gola. Wyobrazić sobie można wszystko. Mniej więcej coś takiego wyobrażał sobie Engel przed meczem z Koreą w mistrzostwach świata. Tylko potem okazało się, że na boisku wszystko jest trudniejsze niż na tablicy.
Nasz szlag trafia jak trener mówi – “potrzebujemy jeszcze wysokiego napastnika”. Jakim cudem Manchester United zdobył Puchar Europy, mając w ataku Rooneya (183 centymetry) i knypka Teveza (168)? Dlaczego królem strzelców Euro 2008 został karzełek David Villa? Czy Maciej Skorża potrafiłby to wytłumaczyć? Albo Jan Urban, który też szukał wysokich? Kiedyś gdy Leo Beenhakker chwalił poziom meksykańskich piłkarzy, ktoś mu powiedział: – Ale oni tacy niscy… Beehnakker odpadł: – Ale w piłkę gra się na ziemi, nogami.
Najnowszy cel transferowy Wisły – Carlos Costly. Zaleta? Wysoki. Czytamy wywiad ze Skorżą. Dziennikarz mówi: – Brakuje ofensywnego pomocnika i wysokiego napastnika… Na to trener: – I właśnie na takich zawodników czekam… To o tyle przerażające, że mamy dziwne przekonanie graniczące z pewnością, że gdyby do 10 klubów ligowych na testy przyjechał zawodnik bajeczny technicznie, ale mający mniej niż 170 centymetrów wzrostu, to zostałby pogoniony. Nie załapałby się. – Nie takich szukamy. Jest za słaby fizycznie – brzmiałaby odpowiedź. Robinho zostałby skreślony z miejsca.
Jasne, rozumiemy, że wzrost to jeden z warunków (napastnik Wisły musi być jeszcze dobry w ogólnym sensie), ale naszym zdaniem niepotrzebnie aż tak bardzo brany pod uwagę. I to na każdej pozycji. Niedawno na portalu Weszło! zamieściliśmy wywiad ze Stefanem Majewskim, a tam taki oto fragment…
– Nowoczesny futbol wymaga siły fizycznej, szczególnie wśród obrońców. Widział pan niemieckich stoperów? Per Mertesacker i Christoph Metzelder mają powyżej 195 cm, ciężko znaleźć w poważnych reprezentacjach niższych stoperów – mówi Majewski.
– Wcale nie tak ciężko – Carles Puyol mierzy tylko 178cm, a Carlos Marchena 182. I Hiszpanie jakoś sobie radzą – odpowiadamy.
– No tak, ale oni nie mają wyboru, to niski naród. Rzucasz pan jednym wyjątkiem potwierdzającym regułę. Generalnie piłkarz musi być dobrze zbudowany – stwierdza Majewski.
Przerażające, co? Polscy trenerzy stali się niewolnikami linijki. Oceniają piłkarzy patrząc na centymetry – wysoki, czyli dobry i niski, czyli zły. To najważniejsze i niezawodne kryterium. Wstawienie marnych 170 centymetrów do składu traktowane jest niczym herezja. Bo przecież piłka może lecieć wyżej… Ich zdaniem wysoki napastnik stwarza nowe możliwości. Tylko jakoś nigdy tych możliwości nie potrafią wykorzystać. Przez lata męczeni byliśmy Rasiakiem w ataku, aż nagle okazało się, że lepszy Smolarek. Patrzmy kto jak gra w piłkę, ściągajmy piłkarzy dobrych, a nie rosłych. Bo wzrost to jest potrzebny do zrywania jabłek…
A tu nasz ulubiony malutki rycerz…