Legia Warszawa w bardzo kiepskim stylu przegrała mecz o Superpuchar Polski. 1:4 na własnym boisku to wynik, który w każdych okolicznościach musi niepokoić, a już na pewno w kontekście za chwilę startujących eliminacji do Ligi Mistrzów. Dość napisać, że dla Lecha było to wyrównanie najwyższego zwycięstwa nad warszawską drużyną z 1949 roku oraz że było to najwyższe zwycięstwo w całej historii Superpucharu.
Już nawet nieważne, że warszawianie przegapili szansę na piękne zwieńczenie stulecia istnienia klubu i nie zdobyli drugiej w historii potrójnej korony. Nieważne też, że to trzecie z rzędu przegrane trofeum, bo wcześniej nie udało się pokonać Zawiszy w Warszawie i Lecha w Poznaniu. Kibiców Legii bardziej niepokoić może fakt, że nie było widać żadnego pomysłu na grę, a – może poza Guilherme – wszyscy zdawali się być pod formą. No i te zmiany – kiedy trzeba było gonić wynik Hasi wprowadził dwóch bocznych obrońców, defensywnego pomocnika i 17-letniego juniora. No i Jakuba Koseckiego w 89. minucie gry.
– Ten wynik nie jest niepokojący. Dwa pierwsze trafienia Lecha to był zupełny przypadek, a kolejne dwa padły po kontrze. To zupełnie bez znaczenia. Poza tym Duda i Nikolić już wrócili z urlopów, w weekend wrócą też Pazdan i Jodłowiec, a na najbliższy mecz z Mostarem wykurują się już Hamalainen i Thibault – uspokaja prezes Legii, Bogusław Leśnodorski. Pytanie tylko, jak szybko zawodnicy wracający z mistrzostw Europy wkomponują się w system gry Legii Hasiego i czy od razu będą w stanie pociągnąć ten wózek w odpowiednim kierunku.
W kontekście Dudy i Pazdana nasuwa się też inne pytanie – na jak długo powrócą do Warszawy? W II rundzie eliminacyjnej pewnie jeszcze pomogą, ale kiedy zrobi się naprawdę ciężko może ich już w klubie nie być. Kolejna kwestia to ich przygotowanie fizyczne. Taki Pazdan nawet podczas Euro zmagał się z urazami, a łącznie na turnieju rozegrał 510 bardzo intensywnych minut. Poza tym to środkowy obrońca, a Legia ma dosyć ewidentne braki na innych pozycjach. Problem ze skrzydłami pomału obrasta legendą i do złudzenia przypomina niegdysiejsze poszukiwania lewego obrońcy.
– Michał Aleksandrow był najlepszy na obozach przygotowawczych, a w czwartek dał super asystę. On właśnie teraz zacznie spełniać oczekiwania – mówi nam Leśnodorski, ale ciężko oprzeć się wrażeniu, że Bułgar to wciąż nie ten rozmiar kapelusza. Kiedy po ostatnim sezonie robiliśmy podsumowanie jego statystyk, wyglądało to naprawdę żenująco. W 2014 roku w 41 meczach w klubie zanotował jednego gola i dwie asysty. W 2015 roku rozegrał osiemnaście spotkań bez goli i asyst, a w tym roku – już po uwzględnieniu Superpucharu – zagrał czternaście razy, nie strzelił ani jednego gola i zanotował jedną asystę, właśnie w czwartek. Jakkolwiek spojrzeć, zawodnika z takimi liczbami ciężko traktować poważnie w kontekście walki o Ligę Mistrzów.
Gdzie są transfery? – to chyba najczęściej powtarzane pytanie przez kibiców Legii. Ciekawe światło na sprawę rzuca Leśnodorski: – Nie robimy żadnych ruchów bez konsultacji z trenerem, a ten jeszcze nie miał okazji poznać zawodników, którzy grali na mistrzostwach Europy. Innymi słowy, zmiana trenera miała spore przełożenie na ruchy transferowe, a właściwie ich brak. Dopóki Hasi nie zapozna się z potencjałem zawodników, którzy już są w klubie, nie będzie w stanie określić potrzeb. A czas ucieka…
Jak dotąd jedynym transferem bezpośrednio do pierwszej drużyny jest francuski pomocnik, Thibault Moulin. Można powiedzieć, że była to wymiana jeden do jednego za Ariela Borysiuka. Leśnodorski patrzy na sprawę optymistycznie: – Naszym zdaniem Thibault będzie bardzo dużym wzmocnieniem. Prawda jest jednak taka, że Francuz, nim zdążył w ogóle pokazać się szerszej publiczności, już złapał uraz. Na wtorkowy mecz z Mostarem powinien być jednak gotowy, i dla kibiców Legii jest to pewna nadzieja. Jakkolwiek spojrzeć, środek pola z Moulinem i Jodłowcem to jednak znacznie wyższy poziom, niż ten z Makowskim i Masłowskim. W ogóle im bardziej ta drużyna zmieni się po Superpucharze, tym lepiej.
Pewnym pocieszeniem może być też historia. Jak pamiętamy, najlepszy pucharowy sezon Legii od wielu lat również zaczął się od dołka formy. W 2014 roku warszawianie na własnym boisku przegrali Superpuchar z Zawiszą, ledwo zremisowali z St Patrick’s i przegrali z Bełchatowem w lidze. A później – nie licząc kłopotów organizacyjnych – kapitalnie zaprezentowali się w Europie. Dziś także trzeba liczyć na porównywalną metamorfozę, bo z taką grą jak z Lechem pucharowa przygoda może być naprawdę krótka i bolesna.
Michał Sadomski
Fot. FotoPyK