Reklama

Jak co poniedziałek… PAWEŁ ZARZECZNY

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

04 lipca 2016, 14:27 • 5 min czytania 0 komentarzy

Trwa, na szczęście już stonowana, euforia po przegranych mistrzostwach. Ja tylko przypomnę skąd moje to niezadowolenie z piłkarzy. Otóż… siatkarze są mistrzami świata i właśnie ruszają na igrzyska. Piłkarze ręczni są na trzeciej pozycji w świecie i też lecą do Rio. Do tego polski klub wygrał Ligę Mistrzów, a ogranie Barcy staje się rutyną, a nie szczytem możliwości. Radwańska jest mistrzynią globu w tenisie, żeńskim wprawdzie, ale i w parach mieszanych (z Janowiczem). W lekkiej złotych mnóstwo, w kolarstwie, a Majka jedzie po kolejną wygrana w Tour de France. Powiecie – futbol to większa konkurencja. I to jest prawda. Ale w tych innych dyscyplinach mamy chałupnictwo, takiego Fajdka (ale nazwisko!), który nauczył się mistrzostwa na łące pod lasem, z nauczycielka wf, trenerskim samoukiem… Mogę wam pisać o lidze mistrzów w szachach, siatce, medalach na żużlu, sporo tego. Wniosek – piłkarze są w ogonie postępu i choć jest ich najwięcej, wciąż brakuje do kadry z ośmiu, jeśli myślimy o takich nadających się. I tyle na ten temat. Nie że jestem malkontentem, ja po prostu lubię być najlepszy.

Jak co poniedziałek… PAWEŁ ZARZECZNY

Nie tylko ja. Bonio, który ma podobny charakter, teraz pewnie nie może odżałować, żeśmy z Portugalią nie zaryzykowali. I nie wstawili na dogrywkę z Portugalią dwóch świeżych, głodnych, choćby Stępińskiego z Linettym…

Taki Skorża wpadł na to wstawiając Smolarka z Jeleniem (Janosik przysypiał), i młodzi byli najlepsi.

Czasem trzeba zaryzykować, żeby wygrać, ale trzeba mieć, hm, poczucie wiecznego niezadowolenia, jak ja mniej więcej, chcieć więcej, by wygrać więcej, i zarobić więcej, tak mniej więcej.

W jednym ze stu moich ulubionych filmów, czyli „Locie nad kukułczym gniazdem” Indianin chce podnieść ogromną machinę. Dźwiga, szarpie się, stęka, nie daje rady. Jednak mówi tak:

Reklama

– Ale chociaż spróbowałem..

Myśmy nie spróbowali, a druga okazja się nie nadarzy. Tymczasem my się zachowujemy jak ta dupcia u boku Redforda w „Żądle”. On przegrywa trzy kafle w ruletę, a ona, z trwogą w głosie…

– Nie możemy powtórzyć???

No nie możemy.

*

Walia rewelacją, na miarę Leicester. No, słabe, zważywszy że mają w składzie najdroższego gracza świata, Ramseya, paru ludzi skaczących do główki a nie jak nasi przyglądających się na siebie, no i tego Robsona-Kanu, który pierdolnął takiego gola (tak, pierdolnął z niczego takiego gola), jakiego większość ludzi nigdy w życiu (poza Piotrkiem Przychodzeniem z dawnego Kaktusa i PS). Wszyscy do przodu, a on w tył zwrot!

Reklama

Nigdy Walii nie poważałem, ale raz coś dało mi do myślenia. Igrzyska poprzednie, Londyn 2012, wspólna reprezentacja Wielkiej Brytanii. Stu Pearce (Stu od Stuart ale i od stupid), nie powołał Anglika Beckhama, bo cienki (!!!). No to zerkam kogo powołał, a tam – od groma Walijczyków! Pięciu albo sześciu na osiemnastu. I jacyś mało znani Joe Allen, Aaron Ramsey…

Nie był taki stupid, tylko oni za młodzi jeszcze.

Ale chyba nie wziął jednak Bale’a, choć ten wybrany został graczem roku w Anglii, a zabrał Giggsa, ruchacza roku. Zatem jednak stupid.

*

Jakaś panika się robi, że Brexit rozłoży świat. Na razie korzystam, funt staniał z 6 złotych na 5,32 (cena kupna), a że finansuję studia córki w UK, więc korzystam. Czekam jeszcze jak euro spadnie na dwa zeta, więcej nie jest warte, serio. Ma to spory wpływ na… futbol. Otóż funty rządzą futbolem i jest to grabież, zatem wartość ich siły nabywczej jeśli spadnie (a spada), to przestaną srać forsą jak dziś (to odpowiednie słowo), i kupować wszystkich piłkarzy świata z dziećmi włącznie za frytki. Jak dla mnie to pozytywny objaw, także jakże oczywista kwestia, że prawa telewizyjne w UK nie mogą być tysiąc razy więcej warte niż te w Polsce czy na Słowacji. Zwłaszcza gdy pamięta się co zagrała Anglia.

Był taki król Midas, który zapragnął by wszystko czego dotknie zamieniało się w złoto. No i udławił się na śmierć złotym kartoflem.

*

Jak tak powolutku oceniam Euro, sam sobie (do telewizji nie chodzę, mam ważniejsze wieczory w Republice i dziękuję za zaproszenia – poza tym do Vegas, skorzystam), no to widać różnice i to wcale nie subtelne, to nie są niuanse jakieś tylko otumanienie propagandą. I czytam akurat wspomnienia Szpilmana. Opisuje Warszawę września 1939 roku. Niemcy mieli mieć czołgi z tektury, samoloty z papieru, benzynę syntetyczną nie nadającą się nawet do zapalniczek… Tymczasem widział uciekające miasto, Niemców u bram, polski rząd zmykający aż do Rumunii, mnóstwo zabitych – Polaków.
My mamy taką cechę, że tworzymy mity, wierzymy w nie, a potem zderzamy się ze ścianą. I powoli musimy lizać rany, latami, opłakując przegranych i poległych. I szukać pociechy w humorze, tyle zostaje. Jak z tym spóźnionym Milikiem na imprę – nie mogłem trafić…

No dobra, ale Euro to tylko zabawa dla chłopców w krótkich spodenkach. I piszę o nim, bo jest nas wielu, lekko nienormalnych.

W ramach wariactwa zaproponowałem przyjacielowi, który hoduje kury, by nazywał je teraz jak piłkarzy (on zna każdą swoją nioskę po imieniu). Na przykład jakąś chudzinę Jędza, ładniutką Krycha, na rosół Kuba, a koguta Pazdan…

A kumpel na to: fajne, żeby mnie tylko nie zaatakowały skrzydłami!

*

A w ramach żartów – fani Legii wybrali jedenastkę 100-lecia. I znalazł się w niej Rzeźniczak.
Beka stulecia. No, ale wycofał zeznania i uzyskał przebaczenie. U mnie też dostanie, jak Legia zagra w Lidze Mistrzów. Ale przesadnie bym na to nie stawiał. Nikt na nas nie wyśle czołgów z tektury i samolotów na rzepak.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...