To była jakaś plaga. Ludzie od zawsze pogodzeni z porażką. Tacy, którzy przyjmują ją jako stały krajobraz reprezentacji. Gra Polska – będzie orzełek, hymn, biało-czerwone trybuny i wpierdol.
„Przegrają, na pewno przegrają. Będzie jak zawsze. Zobaczysz”
Albo…
„Że półfinał? Polska?!?!?!?!”
Ewentualnie…
„Fartem jakoś się udało prześlizgnąć, ale chyba nie myślisz, że szczęście zawsze będzie dopisywać?”
Plaga. Prawdziwa plaga. W naszej naturze leży narzekanie, a reprezentacja to najłatwiejszy, najbardziej naturalny cel. Z jednej strony trudno się tym ludziom dziwić – sorry za brutalny przykład, ale gdyby ojciec całe życie lał matkę, ciężko spodziewać się nagłej przemiany, nawet gdy na wigilijną kolację przyjdzie trzeźwy, ogolony i z kwiatami. Z drugiej – ja też całe życie oglądałem jak dostajemy po zębach. Ale racjonalne argumenty jakoś do mnie trafiały.
Do nich – nie. Że Lewandowski to piłkarz, którego chciałaby dosłownie każda reprezentacja? No i co z tego, a niby co pokazuje? Że Krychowiak idzie zaraz za kosmiczną sumę do PSG? To czemu nie gra do przodu i nie wygrywa meczów? Że Milik paradoksalnie w oczach europejskich klubów wypadł bardzo dobrze? Milik?! To jakiś żart?!
„No! To musiało się tak skończyć! Mówiłem przecież!”
Znacie to, przecież rozmawiacie z ludźmi. Chodzicie na pocztę, ucinacie sobie pogawędki stojąc przy barze, oglądacie mecze w tym czy innym towarzystwie. Z jednej strony euforia, z drugiej – narzekanie. Jasne, im większa januszowość delikwenta, tym większa skłonność do gderania, lecz potrafią w nią popaść też ci, którzy oglądają po parę meczów tygodniowo (co dziwi najbardziej). Jeśli podczas takich turniejów jak Euro ci ludzie wyrastają jak grzyby po deszczu – to wkurwia. Po prostu wkurwia.
My – jako naród – cierpimy chyba na chroniczny zanik pamięci, albo stanowczo zbyt łatwo przyzwyczajamy się do nowej rzeczywistości. Niektórzy serio nie widzą tego, jak przez te cztery lata zmieniła się piłka. Nie pamiętają, że cztery lata temu mieliśmy na ławce chłopka-roztropka, który w normalnym kraju mógłby poprowadzić co najwyżej wózek widłowy, a nie reprezentację. Wypierają z pamięci, że polską piłką zarządzał gość o inteligencji szympansa i robił to najbardziej nieporadnie na świecie. Tak samo jak to, że w kadrze narodowej (?) przed chwilą grały jakieś Polanskie, Perquisy, z którymi człowiek choćby bardzo chciał, to nie potrafił się identyfikować.
Zaliczyliśmy ogromny skok. To nie do wiary, że mało kto to dostrzega. A to tylko cztery lata. Cztery lata!
Naprawdę, już nie trzeba narzekać. W Europie liczą się z nami jak z Chorwatami czy przed laty Czechami. Wszędzie już zdążyli nas docenić, tylko u nas wciąż da się usłyszeć tę samą śpiewkę: „Przegrają, na pewno przegrają. Będzie jak zawsze. Zobaczysz”.
Im dalej w turniej, tym narzekań mniej. Do następnego turnieju podejdziemy z kompletnie innym nastawieniem. Już nie będzie „doskonale znam scenariusz, będzie mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor”. Zapali się lampka: a może oni w sumie nie są tacy najgorsi?
Jak dobrze, że skutecznie leczycie nas z tych kompleksów.
JAKUB BIAŁEK