Reklama

Boso, ale w ostrogach, czyli Najsłabsza Drużyna Sezonu

redakcja

Autor:redakcja

23 czerwca 2016, 10:47 • 11 min czytania 0 komentarzy

Euro 2016 biegu przyspiesza i gna coraz prędzej, Cristiano Ronaldo wreszcie trafił, rosyjscy kibice podstemplowują służbowe delegacje, kibice z Islandii piją ze szczęścia, a polscy kibice, marzący początkowo ledwie o wyjściu z grupy, zaczynają marzyć o czymś, o czym jeszcze boją się powiedzieć głośno, a tymczasem na krajowych bo… no, dobra, formalnie to jednak są boiska… zakończyły rozgrywki ligi niskie, niższe i najniższe, my zaś dowiedzieliśmy się, kto został Najsłabszą Drużyną Sezonu 2015/2016.

Boso, ale w ostrogach, czyli Najsłabsza Drużyna Sezonu

Najsłabszą, nie „najgorszą” – z mulim uporem będę się trwał przy tej definicji i bronić jej będę jak pierwotnego znaczenia „spolegliwości” oraz „zblokowania” polegającego na łączeniu w większą całość, a nie „zablokowaniu”. Najsłabsza drużyna. Taka, która gra na samym dnie polskiej piłki, na murawie z wyglądu podobnej do niczego, a przy bliższym poznaniu plującej błotem, piachem i żwirem, którym pan Franek doraźnie łatał dziurę przy linii bocznej.

Ech, znowu te dziki… – westchnął Głos Wewnętrzny.

Drużyna, która nie wie, w jakim składzie zagra następny mecz, a czasem nawet nie wie, czy zagra go w ogóle, bo niech się zdarzy jakiś pożar w okolicy i pół składu wybywa na akcję jako linia ofensywna Ochotniczej Straży Pożarnej, a niech szef pobliskiej cegielni ma pilne zamówienie i drugie pół składu następnego dnia nie będzie się w stanie ruszyć. Drużyna, który na stroje, piłki, benzynę i opłaty związkowe składa się długo i przy wtórze utyskiwań najbliższych, bo przecież, gdyby tak podliczyć roczne wydatki na głowę, to robi się przyzwoita sumka, którą można by było spożytkować o wiele sensowniej. Drużyna, która meczowe kontuzje leczy wodą mineralną, bo ostatni „zamrażacz” skończył się dwa tygodnie temu, która greenkeeperkę uprawia czasem przy pomocy staropolskich narzędzi ludowych typu kosa, koza i „Stasiu, nie pożyczyłbyś wapna trochę na linie?” Drużyna, która tydzień w tydzień zbiera baty, z której drwią nie tylko przeciwnicy i wściekłe o weekendowe nieobecności małżonki, ale nawet własne dzieci zaczynają chichotać na widok taty i jego kolegów w spranych koszulkach, rozdeptanych korkach i spodenkach, o których dziadek już dwa lata temu mówił „dynamówy”, a teraz nic już nie mówi, tylko pogardliwie prycha.

Drużyna która ma jednak to wszystko w nosie, bo po prostu lubi grać w piłkę. I nieważne, że dwa tygodnie temu było 0:6, a tydzień temu na wyjeździe 0:12, bo trzeba było grać w dziewiątkę.

Reklama

Naprawdę nie mogłem – bił się w piersi pomocnik – Chrzciny w rodzinie, sami rozumiecie.

Nieważne, że błoto po kostki, szatnia w blaszanym garażu, a żona warczy, że sam se to będziesz prał, zobaczysz, potnę ci kiedyś te koszulkę na paski! Nieważne, że na mecz przychodzi dwadzieścia osób, z czego trzy akurat w drodze powrotnej z wczorajszej imprezy i w stanie wskazującym na to, że nie bardzo wiedzą, dokąd właściwie trafiły. Nieważne, że sędzia wygląda jakby miał zamiar zaraz zejść na astmę, a decyzje podejmuje takie, że chciałoby mu się w tym zejściu pomóc. Nieważne, że deszcz, że śnieg, że dziki za linią boczną i pełno zbójców na drodze. Ważne, że jest piłka, dwie bramki i jakieś linie widać nawet – można grać. Więc drużyna gra – co tydzień wychodzi na boisko, bierze w mazak paroma bramkami, ale gra. Do końca, w dziewięciu, czasem w ośmiu, czasem nawet tych ośmiu nie ma i punkty trzeba oddać walkowerem, ale nic to – za tydzień zbierze się pełny skład i powalczy się znowu o… o cokolwiek. Wbrew pogodzie, wbrew rodzinom, wbrew zdrowemu rozsądkowi. I może uda się dograć kolejny sezon do końca… Klub zza lasu się wycofał, ci z sąsiedniego powiatu dali sobie siana i po 40 latach ostatecznie się rozwiązali, ale my się nie damy – jakoś to będzie, jakoś dociągniemy.

Gdyby były pieniądze, gdyby był jakiś sponsor albo chociaż lepsze boisko pewnie dałoby się ugrać jakiś punkt, może nawet treningi organizować częściej, może jakieś dzieciaki by się namówiło… Przydałoby się, bo przecież drużyna gra straszną słabiznę, a zawodnicy tyle potrafią, ile nauczyli się na podwórkach, za płotem czy w szkole. I wodę ciepłą fajnie by było mieć w szatni, i drugi komplet strojów… Ech, przyszedłby tu jeden rozpieszczony ligowy „miszcz” z drugim, to by nawet kwadransa nie wytrzymał, dwóch meczów by nie zagrał – cisnąłby koszulką w krzaki i uciekłby w siną dal. A gdyby taki nasz Mietek miał szanse zagrać gdzieś wyżej? Pamiętacie, jak wszystkimi w okolicy kręcił, ile bramek strzelał? A potem trzask – więzadła mu poszły na kretowisku przed polem karnym i nie ma piłkarza. Na równym to by jeszcze chłop pograł i może do III ligi trafił?

Najsłabsza drużyna, najbiedniejsza, z najmniejszymi szansami – ale na pewno nie najgorsza. Bo najgorszy nie jest ten, kto nie ma nic i gra na miarę stanu posiadania, ale raczej ten kto ma wszystko, a odstawia kichę i gra tak bardzo poniżej poziomu, nadziei i wymagań kibiców, że…

Oj, daj już spokój temu Górnikowi Zabrze – machnął ręką Głos Wewnętrzny – Na pewno sami się wstydzą bardzo.

Dobra, koniec z boiskową martyrologią – przechodzimy do metodologii. A właściwie powtarzamy ją sobie, bo od ośmiu lat jest taka sama: bierzemy po uwagę wyłącznie najniższe klasy rozgrywkowe w każdym wojewódzkim ZPN. W niektórych (podlaski ZPN) będzie to klasa A, w innych (małopolski np.) – klasa C.

Reklama

Czy właściwszy nie byłby jednak podział na okręgi? – zapytała Opinia Publiczna, pilnie wsłuchując się w głosy dochodzące zza okna i z corocznych komentarzy.

Może i byłby, choćby dlatego, że… /tu następuje tradycyjna wyliczanka argumentów – począwszy od tego, że rozgrywki lig najniższych podlegają właśnie okręgom/, ale podział na wojewódzkie ZPN-y również ma sens, albowiem… /tu następuje tradycyjna wyliczanka argumentów za obowiązującym kryterium/, a ponieważ to kryterium obowiązuje już od 2009 roku, to może poczekajmy z ewentualnymi zmianami do edycji dziesiątej – jubileuszowej? W przerwie zimowej sezonu 2018/2019 urządzimy sobie debatę, wybierzemy metodę głosowania, będzie aplauz, zaakceptowanie, musztarda…

Wojewódzkie ZPN-y zatem. A w nich najniższe klasy rozgrywkowe; jeśli gdzieś istnieje klasa C to nie bierzemy pod uwagę drużyn z klasy A i B, choćby miały bez kozery pincet punktów na minusie i drugie tyle na minusie w bilansie bramkowym.

Im mniej punktów – tym drużyna wyżej w rankingu. Gdy liczba punktów jest jednakowa, decyduje gorszy bilans bramkowy, a w przypadku równego bilansu – mniejsza liczba strzelonych bramek.

Ty, ale przecież są grupy, w których gra zaledwie osiem drużyn, a są takie, w których gra ich dwadzieścia – oburzyła się Opinia Publiczna – Szesnaście kolejek kontra trzydzieści osiem! Jak chcesz to porównywać?

Nie chcem, ale muszem. Znaczy, jakoś muszem, a nie będę się bawił w skomplikowane algorytmy, bo znając moje „poligonowe” szczęście i skłonność do pomyłek, wyjdzie mi, że najsłabsze było TKKF Bąbelkowo Górne, a najsilniejsze… też TKKF Bąbelkowo Górne. Prostota: punkty, bilans, bramki. Nie komplikujmy sobie życia.

Warunek konieczny – drużyna, żeby znaleźć się rankingu, musi rozegrać cały sezon. Odpadają zespoły, które wycofały się po rundzie jesiennej oraz te, które do rozgrywek dołączyły dopiero wiosną. Rozpatrujemy wyłącznie tych, którzy grali obie rundy i dobrnęli do końca, nawet jeśli po drodze trafiły im się jakieś walkowery.

Dotychczasowe edycje Najsłabszej Drużyny Sezonu przedstawiają się następująco:

Smutne zestawienie, bo większość z tych klubów zniknęła z harmonogramów rozgrywek i zestawień posezonowych. Sokół Janiszkowice po wygranej z rankingu w sezonie 2009/10 nie przystąpił do rozgrywek w sezonie następnym. Zwycięzca edycji IV (sezon 2011/12) LZS Gierałtowice w kolejnym sezonie ugrał aż 4 punkty, ale potem także przepadł w mrokach, w tym samym czasie padł Casimirus Bydgoszcz (zwycięzca edycji V), wygrana w rankingu „zatopiła” dwóch ostatnich zwycięzców: LZS Nasale i LZS Komorniki. Wciąż za to grają KS Lesznowola – pierwszy zwycięzca rankingu na Najsłabszą Drużynę Sezonu (2008/09) i legendarny już LZS Chrząstawa. Ta pierwsza drużyna odbiła się od dna – w ostatnim sezonie ośmiokrotnie wygrała i trzykrotnie zremisowała i z dorobkiem 27 punktów zajęła 9. miejsce w jednej z grup mazowieckiej klasy B., a LZS Chrząstawa dorobiła się dziesiątków artykułów na swój temat, ba! nawet filmu dokumentalnego. Wciąż też ambitnie próbuje powtórzyć swój „sukces” z sezonu 2010/11 i wciąż bezskutecznie – tym razem chrząstawianie z pięcioma punktami na koncie nie dostali się nawet do pierwszej dwudziestki.

Znikanie kolejnych klubów to zresztą smutna rzeczywistość polskiej piłki – co roku przy opracowywaniu rankingu pojawiały się te same nazwy i nagle – pyk!… nie ma klubu. Zerk do sieci… no, tak: ci wycofali się z rozgrywek w połowie poprzedniego sezonu, tamci nie przystąpili do gry, ktoś wzdycha przez telefon, że „wiesz pan, jak jest – pieniędzy nie ma, młodzi się żenią albo wyjeżdżają, ośmiu chłopa zebrałem przed sezonem, nawet nie było warto zaczynać”.

Ostatnio zacząłem się bać tego rankingu – zaczyna przypominać „pocałunek śmierci”, bo wygrana coraz częściej oznacza „zgon” klubu. Ale wciąż mam nadzieję, że będzie inaczej, że może ambicja piłkarzy, którzy wbrew przeciwnościom losu i kieszeni wytrwale grają od początku do końca kolejnych sezonów, zaimponuje jakiemuś lokalnemu biznesmenowi. Może komuś spodoba się fakt, że drużyna mimo braku zwycięstw nie ma zamiaru się poddawać i zafunduje jej kosiarkę, ciepłą wodę, parę zgrzewek mineralnej czy ze dwa kanistry benzyny na wyjazdy? Może przyjedzie reporter lokalnej gazety albo rozgłośni ze stolicy województwa i o drużynie zacznie być głośno? Chociaż… Może lepiej nie? Większość mediów, rozpieszczona telewizyjnymi transmisjami z Ligi Mistrzów i wizytami w VIP-owskich strefach Ekstraklasy, zerkając w dół ligowej drabiny prezentuje podejście tak protekcjonalne, że czasami robi się słabo: im niżej, tym większego łacha można drzeć, im biedniej w klubie – tym głośniej można się chichrać, że łeehehe, patrz, Sebuś, jaka dżungla, łobosiukochany, ale dzicz, normalnie i te gertry, ja nie mogę, a ten gościu z brzuchem, dżizas, oni tu pewnie jeszcze ciągle piją kawę w szklankach… To może jednak niech nie przyjeżdżają? Niech nie drwią, niech nie upierają się przy „najgorszej”, nie rechoczą z wyższością i skoro nie potrafią docenić niskoligowej ambicji i miłości do sportu, to niech przynajmniej nie wbijają kolejnego gwoździa do klubowej trumienki?

Martyrologia była, metodologia była, marudzenie było… Przechodzimy więc do części zasadniczej. Walka o rankingowe podium jak co roku była zacięta, ale w odróżnieniu od poprzednich edycji, tym razem ostatnia kolejka nie decydowała niemal o niczym – jedna drobna zmiana w pierwszej dziesiątce, jakieś przetasowania w drugiej i trzeciej. Wszystko, co najważniejsze, rozstrzygnęło się 12. czerwca: cztery drużyny miały na koncie okrągłe…

Jajowate – sprostował Głos Wewnętrzny – A raczej elipsoidalne.

…zero punktów. Trzy z nich zakończyły rozgrywki i o wszystkim miał decydować mecz świebodzińskiej grupy klasy B w lubuskiem. Czarni Pałck podejmowali Rakovię Raków. Czarni – zero punktów, bilans bramkowy: -140, Rakovia – czwarta drużyna w tabeli. Teoretycznie wszystko łatwe, proste i przyjemne, zakłady u bukmacherów pewne, a jedynym pytaniem było: „iloma bramkami przegrają Czarni?”. W sezonie zdarzało im się już przegrywać siedmioma, ośmioma, nawet dziesięcioma golami.

I nagle stał się cud – Czarni Pałck wywalczyli remis. Wyobrażacie to sobie? W dwudziestu dziewięciu spotkaniach obijani przez wszystkich, odsyłani do domu z wynikami 0:8. 0:10, 1:11, piłkarze z Pałcka spięli się i w trzydziestym meczu zdobyli pierwszy punkt w sezonie. Oczywiście, w rankingu na Najsłabszą Drużynę Sezonu spadli z pierwszego miejsca poza podium, ale primo – i tak o tym rankingu nie słyszeli, więc w sumie na luźne szelki, a secundo – cóż to musiał być za szał na boisku po końcowym gwizdku… Kto by tam pamiętał 29 porażek w sezonie – prawdziwych mężczyzn poznaje się po tym, jak kończą, a Czarni Pałck zakończyli sezon z przytupem, pierwszym punktem i zdziwieniem dumą na obliczach.

Na skutek remisu Czarnych, zwycięzcą ósmej edycji rankingu na Najsłabszą Drużynę Sezonu została drużyna Błysku Daniszyn, grająca w kaliskiej klasie B wielkopolskiego ZPN-u, a ostateczna tabela przedstawia się następująco:

Jak widać – w tabeli ciasno, o kolejności miejsc (zwłaszcza w niższych partiach tabeli) decydowała czasem jedna bramka, czasem jeden mecz, na który zespół nie dojechał, bądź dojechał tak okrojony, że spotkanie kończyło się po pierwszej czerwonej kartce lub pierwszej kontuzji (rekord pobił RZS Jarnołtów z opolskiego ZPN – mecz z LZS Ujeździec „z powodu zdekompletowania drużyny gości” zakończył się już po 5 minutach).

Błysk Daniszyn – z zerowym dorobkiem punktów i bilansem 82 bramek na minusie okazał się być jednym z „najmocniejszych” zwycięzców rankingu. Tylko Sokół Janiszkowice miał lepszy bilans – -63 bramki, pozostali liderzy kończyli rozgrywki z bardziej imponującym wynikiem: rok temu LZS Komorniki były 112 bramek w plecy, LZS Nasale kończył ze 156 bramkami na minusie, LZS Gierałtowice był 174 bramki „do tyłu”, Casimirus Bydgoszcz wpisywał sobie -242 bramki, a niepobitym dotąd rekordem jest bilans LKS Chrząstawa: 9-261 czyli 252 bramki na minusie.

Zwycięzcom tegorocznego rankingu „Poligon” gratuluje serdecznie i szczerze, bo tytuł (nawet jeśli dziwaczny) jest tytułem i nawet jeśli na boisku nie wyszło, to przynajmniej będzie co wspominać i może choć linki w Google zostaną. Wszystkim grającym w ligach niskich, niższych i najniższych „Poligon” życzy kondycji, wytrwałości, wyrozumiałości najbliższych i chętnego sponsora z portfelem grubości Macieja Iwańskiego „Wojny i pokoju” i obyśmy za rok spotkali się znowu, może niekoniecznie w tej samej kolejności w tabeli, ale – jeśli uda się przełamać rankingową klątwę – w tym samym składzie.

W tym miejscu powinno paść tradycyjne „niniejszym sezon 2015/2016 uznaje się za zamknięty”, ale przecież trwają mistrzostwa Europy, nasi walczą o… odgłos energicznego odpukiwania przez lewe ramię w niemalowane drewno, może więc poczekać na ich zakończenie?

— Nie da rady – zauważyła Opinia Publiczna – Zanim zakończą się mistrzostwa, zaczną się eliminacje do pucharów europejskich, a to już ewidentnie nowy sezon. Nie komplikujmy sobie życia.

OK, wobec powyższego… /werble/ sezon ligowy 2015/2016 uznaje się za oficjalnie zamknięty.

/stuk pieczątki, szelest opadającej kurtyny, oklaski, westchnienia ulgi/

Andrzej Kałwa

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...