Reklama

Czerwone, żółte i czarne na zielonym – poligonowy ranking arbitrów

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

26 maja 2016, 15:16 • 11 min czytania 0 komentarzy

„Sędzia kalosz!”, „Sędzia kanarki doić!” – takie okrzyki rozlegały się na piłkarskich stadionach w minionych okresach historycznych, pełnych błędów, wypaczeń i wyzysku człowieka przez człowieka. Dziś nie ma błędów, nie ma wypaczeń, nie ma wyzysku… Pozostali sędziowie, ale okrzyki o kaloszu i kanarkach odeszły w zapomnienie… zastąpione przez inne okrzyki, bo – mówiąc słowami piosenki – czasami kibic musi, inaczej się udusi, zwłaszcza, gdy „Nie wyszła, chłopie, nie wyszła! Stoi, k…, na linii!…”. Zerknijmy więc na pracę sędziów w sezonie 2015/2016 – przed nami kolejna edycja „poligonowego” rankingu arbitrów.

Czerwone, żółte i czarne na zielonym – poligonowy ranking arbitrów

To najlepszy polski sędzia – mówią ciała związkowe oraz niezależni konsultanci, opisując pracę sędziego X.

Wykonał solidną pracę, o czym świadczy jego pozycja w rankingu arbitrów – dodają, charakteryzując sylwetkę arbitra Y. O arbitrze… yyy… kurczę, jaką tu znaleźć literkę, żeby się nie kojarzyła? O, wiem!… O arbitrze Q nic nie mówią, bo arbiter Q wypadł z ekstraklasowej karuzeli i gwiżdże w ligach niższych. Na podstawie rankingu oczywiście. Rankingu, który podobno istnieje, podobno ktoś go kiedyś widział w okolicach dworca i nawet chwilę z nim porozmawiał, ale którego kibic w życiu na oczy nie widział, bo „transparentność” w rankingu pojęć Kolegium Sędziów mieści się raczej nisko, gdzieś między „imponderabiliami” a „partenogenezą”.

Ty, ale partenogeneza nie ma przecież nic wspólnego z sędziowaniem – wtrąciła Opinia Publiczna.
My point exactly.

Trudno, skoro sędziowie boją się pokazać ranking – trzeba było sobie radzić na własną rękę. I tak powstał „poligonowy” ranking arbitrów. Samozwańczy, niedoskonały, pełen subiektywizmu i pomyłek w imionach, ale przejrzysty, transparentny i nieustannie poddawany społecznej kontroli, czasem wyrażanej przy pomocy sugestii, żeby autor rozpędził się w kierunku najbliższej ściany, ale często uzupełniającej, korygującej, a nawet, powiedziałbym, ubogacającej merytorycznie.

Reklama

Metodologia subiektywna i umowna, ale prosta: sędzia startuje z pułapu zero dioptrii, za każdy błąd ocenę mu się obniża: błąd wpływający na wynik meczu kosztuje minus pięć dioptrii, błąd, który mieć może poważne konsekwencje dla zdrowia zawodnika – minus trzy dioptrie, reszta umownie, ale bez przesady i czepialstwa. Od sezonu 2015/2016 zdecydowałem się na nowość – skoro arbiter główny nie wybiera sobie liniowych, tylko są mu oni przydzielani odgórnie, trudno obarczać go odpowiedzialnością za ich błędy. Sędziowie główni przestali zatem „płacić” za puszczone spalone, których nie mieli szans zobaczyć, za źle podyktowane auty, rzuty rożne, czy rzuty karne w sytuacji, gdy sami nie mieli okazji ocenić sytuacji. Z drugiej jednak strony doszły „opłaty” za uleganie sugestii liniowych, w sytuacji, gdy arbiter miał wszystko jak na tacy (patrz: pan sędzia Marciniak w meczu 37. kolejki Cracovia-Lechia).

Wycena „dioptrialna” podawana do publicznej wiadomości jest po każdej kolejce, a po uwzględnieniu uwag, reklamacji i innych „Pogięło cię? Gdzie ty tam błąd widziałeś?”, ląduje w pliku Excela wraz ze szczegółowym opisem/uzasadnieniem meczowym. Żeby nie sugerować się wystawianymi poszczególnym arbitrom ocenami i uniknąć zawyżania („bo tego sędziego lubię”) lub zaniżania („bo tamtego nie lubię”) ocen, podsumowanie dioptrii odbywa się dwukrotnie: po zakończeniu rundy jesiennej i po zakończeniu sezonu. Powoduje to wiele zabawnych nieporozumień, z których najczęstszym jest gorąca niezgoda autora rankingu na otrzymanie wyniki, gorączkowe przeliczanie dioptrii, sprawdzanie notatek i bezradne westchnienie, gdy okazuje się, że może i kogoś nie lubię, ale, kurczę, sezon rzeczywiście miał dobry.

Ale to wszystko subiektywne, niefachowe, umowne… – wyliczała Opinia Publiczna.

Oczywiście. Jak wszystko na „Poligonie”. Nie ma obowiązku zgadzania się z metodologią i wynikami, ale… i jest to „ale” zasadnicze – przynajmniej jest się z czym nie zgadzać. W przeciwieństwie do oficjalnego rankingu, z którym musimy się zgadzać, choć tak naprawdę nie wiemy, z czym musimy i czy to coś w ogóle istnieje.

A zatem przechodzimy…

Przepraszam, że się wcinam – wciął się Głos Wewnętrzny – Ale podstawowe zasady higieny są takie, że najpierw statystyki, a deser na deser.

Reklama

OK, statystyki zatem.

W 296 meczach sezonu 2015/2016 gwizdało 18 arbitrów, co stanowi spory postęp w stosunku do sezonu poprzedniego, gdy tę samo liczbę spotkań musiało obsłużyć zaledwie 12 sędziów. Najwięcej meczów zakończonego sezonu poprowadził pan sędzia Marciniak, który gwizdał 33-krotnie. 32 spotkania poprowadził pan sędzia Stefański, 29 razy gwizdał pan sędzia Raczkowski, 28 razy – pan sędzia Kwiatkowski, a po 25 meczów zaliczyli sędziowie Frankowski, Jakubik i Musiał.

Najrzadziej – bo tylko raz – w charakterze arbitra głównego pojawili się Łukasz Bednarek, Marek Opaliński, Zbigniew Dobrynin, z których dwaj pierwsi poradzili sobie spokojnie, a ostatni… cóż, jest bardzo dobrym ekstraklasowym sędzią technicznym, a bycie sędzią głównym w pierwszej lidze nie jest przecież powodem do wstydu. Bardzo rzadko gwizdali także Tomasz Wajda (3 razy – zaliczyłem mu spotkanie Wisła-Jagiellonia, w który zastąpił sędziego Przybyła) i Hiroyuki Kimura (2 razy). Nieco częściej – ale to wciąż niewielka liczba meczów w 37 kolejkowym sezonie – prowadzili spotkania sędziowie Marcin Borski (9 razy), Piotr Lasyk (9 razy) i Sebastian Krasny (6 razy). To o tyle istotne, że ciężko wyciągać jakieś wnioski dotyczące postawy danego arbitra, gdy pojawiał się na boisku rzadziej niż w co czwartej kolejce, a już zupełnie bez sensu byłoby ocenianie kogoś, kto pojawił się w sezonie raz czy dwa. Na potrzeby rankingu sędziowie podzieleni zostali zatem na 3 grupy: tych, którzy prowadzili ponad 20 meczów w sezonie, tylko, którzy zaledwie „mignęli” i ocenianie ich mijałoby się ze zdrowym rozsądkiem, oraz pośrednią grupę B, czyli arbitrów, których liczba meczów mogłaby ewentualnie dawać asumpt – a co! zna się mądre słowa… – do jakichś głębszych wniosków, ale których porównywanie z ponad dwudziestomeczową elitą byłoby jednak nie na miejscu.

View post on imgur.com

W sezonie 2015/2016 sędziowie pokazali 1196 żółtych kartek, co daje 4,04 kartki na mecz (tu muszę się pochwalić, że udało mi się policzyć wszystkie, ani jedna się nie zgubiła). Jak widać, najczęściej po żółte kartoniki sięgał pan sędzia Jakubik (4,64 żółtej kartki na mecz), a najrzadziej pan sędzia Złotek (3,62 kartki na mecz). Ten drugi arbiter nie lubi się wcinać w grę, nie lubi karać zawodników i jest w tym bardzo konsekwentny – w zeszłym roku w klasyfikacji „żółtej” również zajął ostatnie miejsce. Czy jego styl przynosi dobre efekty – to już inna pieśń, ale taki ma pan sędzia swój styl i chyba trudno oczekiwać od arbitra w tym wieku z takim stażem, że nagle go zmieni… O pozostałych arbitrach w kontekście żółtych kartek trudno powiedzieć coś konstruktywnego – różnice niewielkie, z zestawienia z wynikami z lat poprzednich nic poważniejszego nie wynika, żadnego „radykalnie zmienił swoje podejście do”, przejdźmy więc może do kartek o bardziej wyrazistym kolorze…

View post on imgur.com

…w której to klasyfikacji pozycję lidera utrzymał pan sędzia Bartosz Frankowski z wynikiem 0,36 czerwonej kartki na mecz (w zeszłym roku wygrał wynikiem 0,38). Oczywiście, wyższą średnią wykręcił pan sędzia Krasny – średnia 0,50 oznacza, że wyrzucał zawodnika z boiska w co drugim meczu, choć w liczbach bezwzględnych to 3 czerwone kartki w sześciu meczach (a tak naprawdę tylko w dwóch) – ale jak wspomniałem, wyciąganie wniosków na postawie tak ubogiego zbioru byłoby trochę ryzykowne. Aha, żeby statystyki były pełniejsze – w sezonie sędziowie po czerwoną kartkę sięgali 46 razy – w tym sędzia Bartosz Frankowski aż dziewięciokrotnie.

View post on imgur.com

W sezonie 2015/2016 rzuty karne dyktowane były 86 razy. Klasyfikację „jedenastek” wygrał zdecydowanie pan sędzia Daniel Stefański – 32 mecze, 16 rzutów karnych i szanowni obrońcy: beware the Jabberwock, bo bramkarze was uduszą.

Oraz beware szanowni bramkarze, bo uduszą was obrońcy – uzupełniła Opinia Publiczna, próbując przeanalizować stosunek karnych spowodowanych przez obrońców i karnych po faulach bramkarzy.

Jeszcze „lepszy” był pan sędzia Tomasz Wajda, który na boisku pojawił się trzykrotnie, a rzuty karne podyktował dwukrotnie, co daje średnią 0,67, ale ponieważ pojawił się zaledwie trzykrotnie – nie mógł być wzięty pod uwagę w klasyfikacji. Na marginesie, w swoim ostatnim meczu, Wisła-Jagiellonia, w którym zastąpił kontuzjowanego sędziego Przybyła, pan sędzia Wajda nie podyktował dwóch ewidentnych rzutów karnych. Trochę szkoda, bo primo – dość zasadniczo obniżyło mu to ocenę końcową, secundo – pięć karnych w trzech meczach dałoby średnią 1,67, co mogłoby by być nieoficjalnym rekordem Ekstraklasy na długie lata.

Nowymi kategoriami ocenianymi są „mecze na zero dioptrii”, czyli spotkania, po których nie miałem żadnych do arbitrów żadnych uwag, a jedynie aplauz i zaakceptowanie) oraz mecze „wykrzywione”, czyli takie, w czasie których sędziowie wpływali na wynik bardziej nawet niż piłkarze. Zwycięzcą pierwszej kategorii został pan sędzia Paweł Raczkowski (5 spotkań na 29 – średnia 0,17), wyprzedzając sędziów: Szymona Marciniaka (0,15), Bartosza Frankowskiego (0,12) i Mariusza Złotka (0,10), zaś „wygranym” pod względem wyników „wykrzywionych” decyzjami został wspomniany sędzia Mariusz Złotek, który „położył” aż 7 spotkań na 21 prowadzonych przez siebie, co oznacza, że w co trzecim prowadzonym przez siebie meczu przyczyniał się do „wykrzywienia” wyniku. Siedem spotkań wykrzywił też swoimi decyzjami pan sędzia Daniel Stefański, ale w jego przypadku średnia jest niższa (0,22 wobec 0,33 pana sędziego Złotka), bo w sezonie 2015/2016 poprowadził o wiele więcej meczów. „Poligonowe” Houston wyliczyło, że zakończonym sezonie sędziowie aż 50-krotnie zdecydowanie wypływali swoimi decyzjami na końcowy wynik – przy 296 rozegranych spotkaniach oznacza to co szósty mecz. Mało? Dużo? Za dużo? Wiem, chyba że nie wiem.

I wreszcie creme de la śmietanka – posezonowy ranking arbitrów.

W dwóch pierwszych edycjach „poligonowego” rankingu (2011/12, 2012/13) zwyciężał pan sędzia Tomasz Musiał, trzecią wygrał pan sędzia Szymon Marciniak (w grupie zawodowców, bo formalnie sezon wygrał pan sędzia Kwiatkowski), który rok temu ustąpił miejsca panu sędziemu Pawłowi Raczkowskiemu. W tym roku… w tym roku było jak zwykle: kolejka, mecze, notatki, reklamacje, arkusz, nota… i tak 37 razy. A potem „sumuj”… i zdziwienie. Może niezbyt wielkie w przypadku pierwszej dwójki, ale tradycyjnie spore w przypadku arbitrów na dalszych pozycjach.

View post on imgur.com

Ale trzech sędziów na trzecim miejscu? – zdziwił się Głos Wewnętrzny – Kamaaan… Tyle samo meczów i dioptrii? To w ogóle możliwe?

Trzy razy sprawdzałem i nic nie poradzę – naprawdę tak wyszło. Gdyby ktoś mnie zapytał przed sezonem, w jego trakcie, czy nawet teraz, po zakończeniu – opowiedziałbym o różnicach, zadach i wale… pszprszm, straszny suchar… wadach i zaletach tych trzech arbitrów i ustawił ich w subiektywnej kolejności, ale… ale cały ranking ustawiłbym trochę inaczej, bo na przykład uważam, że sędzia… Taaak, ale moje zdanie, to moje zdanie, a cyferki to cyferki.

Aha, czyli ze mną to się nie zgadzasz, ale z cyferkami nie będziesz się kłócił? – strzeliło focha moje zdanie.

Pierwsze wnioski? Bardzo mocna pozycja Pawła Raczkowskiego i Szymona Marciniaka – w zeszłym roku pan sędzia Raczkowski wygrał wyraźnie, ale dopiero co zakończony sezon to prawdziwy tryumf. No, współ-tryumf, bo różnica między pierwszą dwójką to zaledwie 0,10 dioptrii, za to przewaga nad trzecim miejscem to prawie cała dioptria. Pan sędzia Raczkowski wygrał powtarzalnością – Szymonowi Marciniakowi trafiały się mecze koszmarne, w których sprawiał wrażenie nieobecnego, a błędy, które robił były niegodne sędziego klasy międzynarodowej. Kiedy teraz zerkam w tabelki, dochodzę do wniosku, że wygraną w rankingu stracił pan sędzia Marciniak w marcu, gdy w trzech kolejnych meczach (kolejki 26-28) gwizdał jak skrzyżowanie sędziego Małka z Blinkym Wattsem. Ba! „poligonowe” Houston obliczyło, że jeszcze w ostatniej kolejce miał szansę na zwycięstwo – decyzja o rzucie karnym dla Cracovii kosztowała sędziego Marciniaka minus 5 dioptrii, co obniżyło mu średnią z -2,39 na -2,55. Mógł wygrać z Pawłem Raczkowskim o 0,06 dioptrii, przegrał ze stratą 0,10 – kurczę, emocje jak w olimpijskiej stumetrówce…

Co jeszcze? Powrót do formy pana sędziego Musiała, który kilka lat temu wszedł do Ekstraklasy na pełnej… yyy… na pełnej świeżości i entuzjazmie, a potem uwierzył, że jest super i chyba trochę zatrzymał się w zawodowym rozwoju. W zakończonym sezonie odnalazł wreszcie balans między swoim własnym stylem a podręcznikiem i wymaganiami federacji, zaś uwolnienie arbitrów głównych od grzechów sędziów liniowych pokazało, jak bardzo w poprzednich sezonach Tomasz Musiał płacił za błędy… och, może nie wytykajmy liniowych palcami, bo się pan sędzia Sebastian Mucha obrazi.

Pan sędzia Paweł Gil – kolejne pozytywne zaskoczenie. Dla równowagi – lekkie rozczarowanie postawą pana sędziego Tomasza Kwiatkowskiego, który zaczął jak sędzia Tomasz Musiał: wszedł do Ekstraklasy i pozamiatał, rok później zajął trzecie miejsce, a teraz znalazł się zaskakująco nisko. Tylko „lekkie”, bo warto zwrócić uwagę na niewielkie różnice „dioptralne” między sędziami i – podkreślam na czerwono – fakt, że tym razem ani jeden arbiter, mieszczący się w głównym rankingu, nie przekroczył granicy minus pięciu dioptrii, oznaczającej „wykrzywienie” wyniku. Do tej pory zawsze znajdował się przynajmniej jeden taki arbiter, bywały sezony, że było ich kilku – tym razem poniżej magicznej kreski znalazło się tylko dwóch arbitrów: pan sędzia Zbigniew Dobrynin, który gwizdał tylko raz i pan sędzia Tomasz Wajda z dorobkiem trzech spotkań, z czego jedno spadło na niego nagle i niespodziewanie. Ponieważ jednak sezon liczył 37 kolejek – dorobek obu arbitrów jest zbyt mały, by wyciągać jakiekolwiek wnioski, a gdyby dostali od przewodniczącego Przesmyckiego więcej szans, jestem przekonany, że i oni znaleźliby się „nad kreską”.

Czyli, że co? – zapytał Głos Wewnętrzny – Dobrze jest?

Na pewno jest lepiej niż było. Zaryzykowałbym tezę, że jest dużo lepiej, wyraźnie lepiej”. Oczywiście, ilu kibiców, tyle opinii, zwłaszcza na temat tego, jak sędziowie gwizdali spotkania ich ukochanych drużyn. Strzelam: gwizdali źle, krzywdzili naszych, faworyzowali obcych, sędzia-kalosz, zawsze nam wiatr w oczy…

Ty, patrz, jaki Wilhelm Tell – mruknęła Opinia Publiczna, oglądając tarczę z przedziurawioną dziesiątką.

…ale kiedy sobie przypomnę poprzednie sezony, kiedy zerknę w „poligonowo-rankingowe” notatki, to widzę, że poziom się naprawdę podniósł, a najsłabsi w kolejnych edycjach sędziowie wylatywali z Ekstraklasy. Wyjątkiem jest pan sędzia Paweł Gil, ale on z kolei zaczął gwizdać lepiej, mamy więc do czynienia także z silnym czynnikiem wychowawczo-resocjalizacyjnym.

I na koniec zagadka: który z arbitrów prowadził w sezonie 2015/2016 dwa spotkania w jednej kolejce?

A nagroda? – zapytała Opinia Publiczna, rozpieszczona przez prezesów lig prywatnych w „Ustaw Ligę”.

Nagrodą może być autograf tego arbitra. W celu otrzymania którego, trzeba się zgłosić osobiście do sędziego i podać magiczne hasło: „Panie sędzio, czy mógłbym prosić o autograf?”. Na „Poligon” lepiej się nie powoływać, bo pan sędzia może: A) nie znać tej rubryczki (ludzie bywają dziwni), B) nie lubić „Poligonu” (ludzie bywają dziwni), C) kompletnie nie wiedzieć, o co biega (ludzie bywają dziwni).

Spocznij, wolno się nie zgadzać, polemizować, wykazywać wyższość jednego arbitra nad drugim, a nawet trzecim – to wciąż wolny kraj i każdy ma prawo do swojego własnego subiektywizmu, zaś „poligonowy” ranking jest tylko owego subiektywizmu bardziej zorganizowana formą.

Andrzej Kałwa

Fot. AJK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...