Oho, to się dopiero nazywa kryzys. Niemcy tak się przestraszyli niespodziewanym obrotem spraw z Anglikami – od 2:0 do 2:3 – i silnym laniem Polaków z Finami, że zdążyli już napisać, że jedziemy na Euro ich sprać. No więc właśnie zyskali nowy materiał do analizy: załadowali cztery gole Włochom i stracili jednego.
Mario Goetze. On nigdy nie był pierwszym wyborem Pepa Guardioli, na początku sezonu raz wychodził w składzie, a raz nie. W skrócie: zawodził, aż w październiku złapał kontuzję. Wiemy, że pauzował kilka dobrych tygodni, że po powrocie do zdrowia był bez formy, ale poszukiwał jej od końcówki stycznia. A poszukiwania wyglądały tak, że Goetze siedział na ławce i – cokolwiek by się działo na boisku – w ogóle się z niej nie podnosił. Guardiola w ostatnich dwóch miesiącach dał mu zagrać raz, całe 54 minuty. W Bayernie znaczył teraz mniej, niż Błaszczykowski w Fiorentinie.
Na Twitterze natknęliśmy się na dość brutalne przedstawienie faktów: w tym roku więcej czasu na Allianz Arena spędził choćby Gianluigi Buffon. Jak z Anglikami Goetze wszedł w końcówce, tak dziś na stadionie w Monachium rozegrał pełną godzinę. Początkowo zagubiony, trochę niewidoczny, a jeśli już przez kogoś zauważany – głównie ze względu na pulchną twarz i zaokrągloną sylwetkę. Aż nagle, tuż przed przerwą, kapitalną piłkę posłał do niego Thomas Mueller, a Goetze – mimo że czaił się pomiędzy Darmianem a Florenzim – potrafił świetnie dostawić głowę. Do listy indywidualnych ofiar dorzucił jeszcze Bonucciego, kiedy przy trzecim golu zaliczył asystę drugiego stopnia piętką, a Włoch rozjechał się tak, że złapał kontuzję.
Gotze celebrating with Muller! pic.twitter.com/sUOMcNXjUR
— Dave O’Connell (@DaveOCKOP) March 29, 2016
Tak, ze strony włoskiej defensywy to był pokaz nieporadności, a wystarczy odtworzyć same gole. Raz, kiedy Bonucci po wrzutce Muellera wybił piłkę prosto pod nogi Kroosa. Dwa, kiedy Darmian i Florenzi dopuścili do główki Goetzego. Trzy, kiedy Bonucci trafił prosto do gabinetu lekarskiego, a pozostali nie nadążyli za akcją (świetnie zaś nadążył Hector, autor gola, od którego przejęcia na własnej połowie wszystko się zaczęło). I cztery, kiedy Bernardeschi źle zagrywał we własnym polu karnym i Buffon musiał faulować Rudego.
Włosi długo aspirowali, by robić dla Niemców za Finlandię. Popełniali fatalne błędy w defensywie, przegrywali walkę w środku pola, rzadko dochodzili do sytuacji podbramkowych, a kiedy im się udawało – zazwyczaj w porę interweniował profesor Hummels. Może gdyby przy stanie 0:2 z bliska nie spudłował Montolivo… Może. Prawda jest jednak taka, że goście zasłużyli na niewiele więcej niż tego honorowego gola. A przecież i tak gdyby nie rykoszet Rudigera, piłka po uderzeniu El Shaarawy’ego raczej nie wylądowałaby w siatce.
Wiadomo, to tylko sparing. Nie powinno się wyciągać zbyt daleko idących wniosków, jak to niektórzy w Niemczech zrobili po porażce z Anglikami, ale ten dzisiejszy mecz z Włochami – pierwsza wygrana od 1995 roku – to był pokaz siły.